Cymbał wychodzi ogłupiony
Opera bez fabuły, wyrazistych bohaterów, porywających arii i pięknych melodii ma szansę stać się przebojem tego sezonu. Warszawska premiera "Króla Rogera" to popis twórców młodego pokolenia: reżysera Mariusza Trelińskiego i scenografa Borisa Kudlićki
Gdy w Polsce w połowie lat 80. dogorywała ostatnia premiera tej opery, Europa odkrywała jej kompozytora. Aż dziw bierze, że powrotu dzieła tak modnego ostatnio Szymanowskiego doczekaliśmy się dopiero teraz. Być może fama utworu trudnego, "niedokończonego", który nigdy nie miał u nas szczęścia do wybitnych inscenizacji, paraliżowała twórców.
Teraz zabrał się do niej znany z przedstawień teatralnych ("Lautremont-Sny", "Makbet") i filmów ("Pożegnanie jesieni", "Łagodna") Mariusz Treliński. - Nie chcę wchodzić do pokoju i zaczynać od generalnych porządków. To byłby brak pokory - uspokajał konserwatystów przed premierą. Cóż, po realizacji "Madame Butterfly" ciągnęła się za nim opinia nowatora tak gwałtownie szargającego świętości.
Na szczęście, tym razem nie do końca spełnił swe obietnice i zaproponował nowe, oryginalne odczytanie dramatu muzycznego, jaki wyszedł spod pióra spółki autorskiej: Jarosław Iwaszkiewicz i Karol Szymanowski. I wygrał. Nie miał zresztą wyboru, bo libretto "Króla Rogera" stawia każdego reżysera przed niezłym kłopotem. Wszystko to przez nadmierne ambicje (a jak twierdzi w listach rozżalony Iwaszkiewicz - także chciwość) kompozytora, który tak skutecznie zabrał się do poprawiania tekstu młodego pisarza, że niewiele zostało z oryginalnej wersji. Nas utwierdza to tylko w przekonaniu, że Szymanowskiemu znacznie lepiej przychodziło pisanie nut niż dramatów.
Została wewnętrznie niespójna, rozedrgana, niemal niesceniczna opowieść o spotkaniu człowieka z Bogiem, o wyzwaniu, jakie niesie doświadczenie Absolutu. Akcja dzieje się nie między bohaterami, lecz wewnątrz nich samych, więc przedstawienie fabuły w sposób czytelny dla widza jest kłopotem nie lada. Rozpoczyna się sporem między kapłanami z dworu Rogera a jego ukochaną, Roksaną, o Pasterza, tajemniczego młodzieńca, który bałamuci niewiasty i głosi nową wiarę. Spór o wolność religii kończy się zwycięstwem Roksany - król puszcza przybysza wolno, wzywając jednak, by stawił się do pałacu na sąd.
Staje się on manifestem potęgi Pasterza, którego charyzmie poddaje się nie tylko otoczenie króla, ale i Roksana. Związany przez strażników młodzieniec rozrywa kajdany, rzuca je pod nogi upokorzonego Rogera i odchodzi ze swymi nowymi wyznawcami. Opuszczony władca rusza na wędrówkę donikąd. U kresu swej drogi spotyka jednak Roksanę i Pasterza. Sam doznaje objawienia i godzi się że Stwórcą.
Tyle że bez jasnej wizji reżysera trudno byłoby tu cokolwiek zrozumieć. Zdaje się zresztą, że Szymanowski miał tego świadomość, skoro w liście do Iwaszkiewicza utrzymywał, iż "właściwie widz sam powinien się domyśleć, o co chodzi, albo - jeżeli jest cymbał - wyjść ogłupiony z teatru, czego mu z głębi serca życzę". Treliński więc pozwala nam zachować twarz i koncentrować się na czymkolwiek poza nerwowym śledzeniem rachitycznej fabuły.
To na muzyce "Króla Rogera", pozbawionej chwytliwych melodii i wielkich arii, spoczywa ciężar prowadzenia spektaklu. Z dziedzictwa romantyzmu zaczerpnął kompozytor jej liryzm, by dzięki impresjonistycznemu charakterowi wyzwolić się ze sztywnych ram melodycznych konwencji. To jednak także przez nią opera ta zasłużyła na opinię trudnej, co niektórym widzom nie przeszkadzało w nuceniu podczas antraktów fragmentów arii Rogera.
Występujący w tej roli Wojciech Drabowicz słusznie zebrał burzliwe oklaski. Jego rozpaczliwa walka o Roksanę, dramatyczne zmagania z trudnymi do przyjęcia wyrokami Boga wspomagane były pełnym emocji głosem. Izabella Kłosińska w zasadzie nie musiała grać. Zresztą, nie jest to jej najmocniejsza strona - za nią grał jej głos. Jeden z najpiękniejszych sopranów w Polsce, Kłosińska podbiła nim bez reszty warszawską publiczność. Wielkie chwile przeżywał też dyrygujący orkiestrą Jacek Kaspszyk. Przygotował ją znakomicie i po raz kolejny potwierdził zdobytą, głównie we Francji i Anglii, reputację świetnego dyrygenta operowego.
Być może to paradoks, ale zdecydowanie największym odkryciem jest jednak... scenograf Boris Kudlićka. Artysta ze Słowacji oczarował spektakularną, choć niewydziwioną zabudową przestrzeni. Ukoronowaniem jest genialna, maksymalnie uproszczona scenografia w trzecim akcie. Tu również do perfekcji została doprowadzona jego współpraca ze świetnie reżyserującym światła Stanisławem Ziębą.
Wydaje się zresztą, że Trelińskiemu szczególnie przypadła do gustu efektowna scenografia Słowaka, czego dowodem świetna (i cokolwiek zabawna) scena duetu Rogera i Roksany w trzecim akcie, kiedy ukochana władcy wynurza się spod ziemi i wyrasta kilka metrów nad nią. Tak więc ci, których nie przestraszy Szymanowski i stosunkowo mało znany "Król Roger", powinni wyjść zachwyceni. W końcu nawet jeśli znudzi ich muzyka, zawsze mogą popatrzeć na zjeżdżających wielokrotnie z góry, tudzież unoszących się w powietrzu, śpiewaków.