Artykuły

Operetkowy danse macabre

"Operetka" w reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Szymon Spichalski w serwisie Teatr dla Was.

Otwarcie sezonu w Warszawie przyniosło kilka długo oczekiwanych premier. Objęcie Teatru Studio przez Glińską, fuzja scen na Woli i Dramatycznego postawiły pytanie: jaką jakość artystyczną zaprezentują nowe dyrekcje? Niedawno odbyła się premiera ,,Anny Kareniny" na scenie imienia S.I. Witkiewicza. W naprzeciwległym skrzydle Pałacu Kultury swoją premierę miała z kolei ,,Operetka".

Jej twórcy wychodzą od bardzo ciekawego pomysłu. Gombrowiczowską arystokracją stają się fotoreporterzy, role sług odgrywają natomiast gwiazdy (filmu? teatru?) wystrojone w czarne obcisłe suknie. Kościelniak wyraźnie pokazuje, że zamierza dokonać reinterpretacji sztuki. Nie ma w widowisku tak wyraźnego podziału na persony dramatu, jak w wybitnej adaptacji Grzegorzewskiego. Brakuje wyraźnie określonych charakterów. Dominująca czerń zlewa w jedną całość wszystkie role. Aktorstwo w ,,Operetce" jest dostrzegalne wtedy, gdy grający świadomie przerysowuje swoją kreację. Tacy są Firulet Marcina Przybylskiego oraz Książę Pawła Tucholskiego. Twórcy przedstawienia wyraźnie dążą do ,,materii pomieszania", czyniąc spektakl pełnym swoistego chłodu. Przeradza się on chwilami w hermetyczność.

Partie muzyczne najlepiej wpadają w ucho w partiach chórowych, o wiele gorzej jest z solówkami. Czuć, że są niedopracowane. Aktorzy przypominają monady, które rozmijają się we wspólnym dążeniu. Skutkuje to brakiem organizacji topograficznej przy większych sekwencjach. Musicalowe ambicje Kościelniaka wymagałyby większej ilości prób. Choreografia wykorzystuje przestrzeń zarówno proscenium, jak i ogromnej, pustej przestrzeni poza nim. Dzięki temu przedstawienie nabiera dynamiczności. Sama muzyka jest wykonywana tylko na klawiszach. ,,Operetka" nabiera tym samym iście chopinowskiego dramatyzmu. Smutna jest ta warszawska adaptacja Gombrowicza. Podczas oglądania przedstawienia można się zastanowić, gdzie znikła ta naturalna feeria oryginału.

Co jest tematem tej inscenizacji? Głównym punktem zainteresowania Kościelniaka jest ciało. Choć punkt wyjścia może sugerować kolejną opowieść o relacji idoli oraz mediów. Wszędobylskie aparaty towarzyszą aktorom w niemal każdej scenie. Wykonane zdjęcia są potem wyciągane jako negatywy z baseniku przed widownią. Fotografia jest wyzwaniem rzuconym śmierci. Ma utrwalić chwilę piękna. Domniemanym, wybitnie nieplatońskim pięknem jest tutaj uroda fizyczna. Czarne suknie i garnitury zostają zastąpione przez szpitalne kitle po dokonanym przewrocie. Pojawienie się Albertynki z końcowym songiem stanowi już tylko odległe wspomnienie ciała, które kiedyś było młode. Ironiczne podkreśla to figurka Oscara, znacznie bardziej otyła niż jej znany z USA odpowiednik. Pesymistyczne zakończenie przypomina o nieuniknionym starzeniu się i umieraniu każdego człowieka. Scenograf, Damian Styrna, umieścił jeden służący ilustracji tego przekazu element dekoracji: lodówkę. Ta według logiki twórców ma chyba kojarzyć się z prosektorium.

Kościelniak odczytał chyba jednak Gombrowicza zbyt dosłownie. Zagubił przy tym jeden z najważniejszych walorów teatru: wieloznaczność. Cały wątek rewolucji i metafizycznego pojęcia kostiumu został odsunięty na drugi (a nawet trzeci) plan. ,,Operetkę" wręcz operacyjnie pozbawiono wymiaru filozoficznego. Swoje znaczenie utraciły kluczowe postacie, takie jak mistrz Fior czy Hufnagiel.

Sztuka Gombrowicza w Dramatycznym jest przedstawieniem przede wszystkim niedopracowanym. Myślę, że ma charakter eksperymentalny. Ale to właśnie eksperymentów można mieć dość po dyrekcji Miśkiewicza. Warstwa muzyczna zdaje egzamin dzięki dobremu akompaniamentowi. Zespołowi aktorskiemu brakuje jedności, jakby wzajemnego zrozumienia między grającymi. Z tego wynika pewnie wiele "niedokładności" w kreacjach. Również partie wokalne pozostawiają wiele do życzenia. Kościelniak miał pomysł na ,,Operetkę" i zrealizował go w pełni. Mroczna wymowa widowiska zamazała jednak inne aspekty arcydzieła Gombrowicza. Widać to zresztą gołym okiem. Szkoda zmarnowanej szansy na mocne otwarcie sezonu. Dotychczasowe chłodne przyjęcie przedstawienia może jednak wynikać z niechęci sporej części środowiska teatralnego do dyrekcji Słobodzianka. Obawiam się, że także kolejne premiery będą przez wielu przyjmowane z dystansem ze względów pozaartystycznych. Oby tak się nie stało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji