Tauryda pachnie pomarańczami
"Tauryda. Apartado 679" w reż. Antoniny Grzegorzewskiej w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Pisze Anna Łukaszuk w Gazecie Wyborczej - Szczecin.
Jak zawsze wysoki poziom aktorstwa i niezły tekst. Tylko interpretacyjnie sztuka nie przekonuje. Momentami bawi. Ale częściej nuży. "Tauryda Apartado 679", najnowsza produkcja Teatru Współczesnego, miała w weekend premierę. Sztuka jest autorskim projektem Antoniny Grzegorzewskiej mieszkającej na stale w Hiszpanii. Ona ją napisała, wyreżyserowała i stworzyła scenografię. Miał to być, jak sama mówiła przed premierą, hołd oddany Andaluzji.
Historia opowiada o Ifigenii. Znanej z mitologii, jednak u Grzegorzewskiej uwspółcześnionej, wpisanej w mit w sposób trochę tajemniczy, półsłówkami połączonej z mitem o córce Agamemnona, którą ojciec złożył w ofierze Aulidzie. W micie z niebios zstępuje Artemida, zabiera Ifigenię do siebie i czyni ją kapłanką w Taurydzie. W sztuce nikt znikąd nie zstępuje. Ifigenia (w tej roli świetna Małgorzata Klara) do Taurydy, mieszczącej się w palonej słońcem Andaluzji, przyjeżdża sama. Z trzema walizkami i statusem póltrupa, bo ledwo uniknęła śmierci z winy swojego ojca. Zamiast Artemidy gospodynią w Taurydzie jest Rosa (Anna Januszewska, jak zawsze rewelacyjna), która prowadzi Ifigenię przez nowy świat. Mimo to bohaterka szuka kontaktu z Aulidą. Tęskni, pisze listy, nie może pogodzić się z tym, że przeszła do innego świata. Jak przystało na bajkę dla dorosłych, ta także kończy się szczęśliwie. Żeby zacząć życie od nowa, trzeba rozprawić się z przeszłością.
Sama historia, jakkolwiek z banalnym przesłaniem (lepsze banalne niż wydumane?), jest sprawnie napisana i dobrze zagrana. Niestety, mimo to chwilami nudna. Ci, którzy spodziewają się barwnej opowieści w rytmie flamenco, niech sobie darują. Spektakl ma za to elementy teatru w teatrze (aktorzy sami w ciszy zmieniają dekorację), co pomysłem jest tyleż ciekawym, co irytującym.
Jedna rzecz w przedstawieniu jest fantastyczna: symbolizujące nowy świat pomarańcze. Rozkrajane, nabijane na kolce, rozrywane, rozdeptywane, skaczące po scenie. I pachnące tak bardzo, że czuć nawet w ostatnich rzędach.