Artykuły

Karol Szymanowski u siebie, w Europie

ROZMOWA Z JACKIEM KASPSZYKIEM

DYREKTOREM ARTYSTYCZNYM TEATRU WIELKIEGO - OPERY NARODOWEJ

Przed nami premiera, "Króla Roge­ra" Karola Szymanowskiego. Dzieło to, już z racji rangi osoby kompozytora, po­winno znajdować się w żelaznym reper­tuarze każdej polskiej sceny muzycznej.

Wystawieniu "Króla Rogera" na pierwszej scenie narodowej przyświeca­ły także inne, równie dla utworu ważne racje. Karol Szymanowski jest tym kom­pozytorem, który znalazł się w gronie czołowych twórców Europy. Jest wyko­nywany na całym świecie przez najwy­bitniejszych artystów, prezentowany na najbardziej znanych festiwalach. Jego muzykę wydają wytwórnie płytowe o światowym zasięgu, a także nagrywają różne radiofonie. Karola Szymanowskie­go nie należy traktować w kategoriach "polskiej ligi". Dawno i to w absolutnie samodzielny sposób, bez sztucznych za­biegów promocyjnych, wyzwolił się z naszego zaścianka.

Traktuje pan zatem "Króla Rogera" jako pozycję z europejskiego, nawet światowego repertuaru, wystawioną na polskiej, o europejskim poziomie, scenie muzycznej?

Tak.

Nie sądzi pan, że do światowego po­ziomu artystycznego Teatrowi Wielkie­mu - Operze Narodowej sporo jeszcze brakuje?

Przede wszystkim brakuje pieniędzy. Inna rzecz, jak i co można wystawić bez odpowiednich funduszy. Jednym z ostatnich przykładów jest "Tankred" Rossiniego. I udział w pierwszych spek­taklach tak wybitnego dyrygenta jak Al­berta Zedda, znawcy twórczości Rossi­niego, jakich nie ma na świecie.

Niestety, ze słabo - poza premierami - grającą orkiestrą, z obsadami arty­stów, którzy nie zawsze są w stanie spro­stać wymogom światowego repertuaru operowego, daleko nam do Europy.

Uważam, że naszą orkiestrę, chór i so­listów stać na wykonanie każdego nie­mal repertuaru. Mamy potencjalne możliwości, aby tak było. Nie uznaję "wej­ścia" do Europy, jakie mieliśmy wcale nie tak dawno. Polegało ono na sprowa­dzaniu do nas dawno zgranych przedsta­wień z Zachodu, z udziałem tamtejszych realizatorów. To jakby zamalowywanie zapleśniałej ściany świeżą farbą, która wcześniej czy później odleci. Zgadzam się, że odbudowywanie poziomu na­szych zespołów potrwa dłużej, ale uwa­żam, że są już wyraźne efekty. Ale jest to praca od podstaw.

Aby tak było, szef muzyczny musi być na miejscu.

Jestem na miejscu. Odmawiam dyry­gowania na wielu koncertach zagranicz­nych. Nawet, gdy oferują mi lepsze wa­runki, nie przyjmuję ich. Wypełniam obowiązki, które przyjąłem na siebie w Warszawie. Powtarzam, nasze wejście do Europy oznacza dla mnie budowanie opery narodowej. Są już pewne konkre­ty, potwierdzające słuszność naszych poczynań.

Jakie?

Trwają rozmowy, aby warszawską in­scenizację "Madama Butterfly" prze­nieść do opery w Waszyngtonie.

Tymczasem supereuropejska "Walkiria" Richarda Wagnera, z rewelacyj­ną kreacją Hanny Lisowskiej, z panem przy pulpicie dyrygenckim, nie zdołała w lutym przyciągnąć widzów.

Przypomnę, że "Walkirię" wystawili­śmy między innymi dlatego, że niegdyś August Everding zrealizował ją dla na­szej sceny. A publiczność? Cóż, jest jak wszędzie na świecie - nieodgadniona. Przyznam, że jeśli idzie o "Walkirię", da­liśmy nieco ponieść się emocjom. Kiedy w pewnym momencie dowiedzieliśmy się, że sprzedano tylko połowę biletów, odwołaliśmy spektakl. Nie chcieliśmy ryzykować. Teraz już trzymamy nerwy na wodzy. Zapowiadana na 25 marca "Walkiria" odbędzie się. Nie muszę chy­ba przypominać, że na nader ryzykowne koncerty bachowskie przybyły nadkom­plety słuchaczy.

Miejmy nadzieję, że tak też się stanie na spektaklach "Króla Rogera".

Ze swej strony zapewniliśmy dziełu możliwie najlepszą obsadę artystów. Wspomnę, że Zofia Kilanowicz, która zaśpiewa Roksanę, w grudniu ubiegłego ro­ku występowała w tej partii w nowojor­skiej Carnegie Hall pod batutą Charlesa Dutoisa. Partię Rogera śpiewał wtedy Woj­ciech Drabowicz, obsadzony u nas w roli tytułowej. Oboje wokaliści nagrali też tę operę Szymanowskiego dla Radio France.

Pan również nie styka się z dziełem Szymanowskiego po raz pierwszy.

Oczywiście. Z muzyką Karola Szyma­nowskiego miałem do czynienia bardzo często, dyrygując i nagrywając płyty. W "Królu Rogerze" po raz pierwszy dy­rygowałem przed 15 laty.

Czy teraz nie obawia się pan, że par­tyturę Szymanowskiego zdominuje wy­obraźnia Mariusza Trelińskiego?

Skąd takie przypuszczenie? Oczywi­ście, że muzyka jest tutaj najważniejsza. Wiemy o tym wszyscy, w tym również reżyser. Nie robimy teatru, dla którego Szymanowski jedynie dopisał muzykę.

Mariusz Treliński, wybitny twórca filmowy, autor sukcesu "Madama But­terfly" Pucciniego, reżyser "Króla Roge­ra", zgodził się na tę koncepcję bez żad­nych oporów?

Nie musieliśmy dyskutować o spra­wach oczywistych. Libretto Iwaszkiewi­cza jest integralne z muzyką, a to co dzie­je się w spektaklu, wypływa wyłącznie z muzyki. Hierarchia ważności zostaje więc absolutnie utrzymana.

Sądzi pan, że dzięki świetnej obsa­dzie, pana obecności jako szefa muzycz­nego przedstawienia oraz nadzwyczaj interesującej inscenizacji, jaką zapowia­da Treliński, "Król Roger" ma szanse na sukces równy spektaklowi "Madama Butterfly"?

Oczywiście wszyscy mamy taką na­dzieję. My, Polacy, uwielbiamy sukcesy, jakie odnoszą nasi rodacy na świecie. Je­steśmy z nich bardzo dumni. Dobrze by się stało, abyśmy tę dumę odczuli w swoim teatrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji