Artykuły

Uśmiechnięte ideologie

Według Lupy nasze życie stało się fabrykacją słów, sloganów, oderwaną od rzeczywistości, bezprzedmiotową gadaniną - bez wiary, że słowa mogą coś zdziałać i że należy za nie brać odpowiedzialność - pisze Paweł Sztarbowski w Tygodniku Powszechnym.

Przedziwne, że właśnie teraz Krystian Lupa powraca do "Miasta snu" i inspiracji powieścią Alfreda Kubina "Po tamtej stronie". Ów legendarny już spektakl, zrealizowany w 1985 r. w Starym Teatrze, z perspektywy czasu okazał się bardzo przenikliwą analizą marazmu lat tuż po stanie wojennym, kiedy w Polsce następowało stopniowe wyczerpywanie się językowi idei, które dawałyby jakiś sensowny projekt niedalekiej przyszłości i stawiały przed ludźmi jakiekolwiek wyzwania.

Siedmiogodzinny seans Lupy przyjęto z dużą konsternacją. Był to zresztą dość szczególny moment dla polskiego teatru, gdy powoli wyczerpywały się schematy politycznego teatru aluzji, a na afiszach wielu, renomowanych nieraz scen pojawiały się coraz częściej błahe komedyjki, farsy, montaże muzyczne, wodewile. Dyrektorzy tłumaczyli takie decyzje tym, że publiczność ma już dość deklaracji politycznych płynących ze sceny i idąc do teatru, chce zwyczajnie zapomnieć o szarej rzeczywistości. Proponowano więc łagodne uśpienie zabawą, w czym przodował dyrektor Teatru Współczesnego, Maciej Englert, uznawany ówcześnie za wielką gwiazdę polskiej reżyserii.

ŻYCIE NA NIBY

Krystian Lupa nigdy nie robił teatru po to, by przypodobać się publiczności. Nigdy też nie wpisywał się w proste schematy i nawet nie próbował działać interwencyjnie wobec rzeczywistości. Zawsze jednak starał się wyczuć jej nurt niejawny, ukryty pod pustosłowiem i łatwizną doraźnych diagnoz. W opisach tamtego spektaklu z połowy lat 80. podnoszono wątki gnostyckie, widziano w nim teatralną egzemplifikację procesu indywiduacji Junga i ekspresjonistyczne studium jaźni. Aż dziwne, że zarówno entuzjaści, jak i przeciwnicy przedstawienia, budując tego typu teoretyczne interpretacje, pisząc o szaroburych tonacjach świetlnych spektaklu, nie zechcieli zderzyć go z ówczesną rzeczywistością (może ze względów cenzuralnych?).

Z perspektywy czasu w bohaterach "Miasta snu", a najbardziej w głównym bohaterze, Ja, granym przez Andrzeja Hudziaka, a będącym zapewne w dużym stopniu alter ego samego Lupy, wyraźnie widać przede wszystkim reakcję na duszną rzeczywistość, na ograniczenia binarnego podziału na ludzi władzy i ludzi opozycji, a przede wszystkim na brak jakiejkolwiek alternatywy.

Żyjemy życiem pozornym - zdawał się mówić wtedy Lupa, fundując widzom oszołomienie czasem, który zastygł. "Wszelki bunt jest bezsensowny, walka samotna i śmieszna. We śnie człowiek jest samotny. Mogą się tam plątać inni ludzie, są jednak albo osobni, albo wrodzy" - pisała o tym spektaklu Bożena Winnicka.

To uwięzienie analizowano głównie w planie metafizycznym. A przecież było ono wtedy również więzieniem jak najbardziej realnym. Podróż Ja do Perły - Miasta Snu na spotkanie z Paterą z pewnością była inspirowaną wątkami kabalistycznymi podróżą bohatera w głąb własnej podświadomości, jednak przede wszystkim ciągi niepokojących obrazów projektowanych przez Lupę zdawały się być reakcją na absurdalne, pozbawione wyzwań życie schyłkowego PRL-u.

Podróż okazywała się dreptaniem w miejscu. Przy takiej perspektywie reżyser-gnostyk, mag, prorok w teatrze, czy jak tam jeszcze Krystiana Lupę zwano, okazuje się przede wszystkim dogłębnym i fenomenalnym obserwatorem rzeczywistości i zachodzących w niej procesów społecznych.

ODA DO RADOCHY

Dziś sytuacja wydaje się zupełnie inna. Mamy przecież wolność, możliwość wyjazdów, półki sklepowe zaopatrzone są doskonale i nie trzeba stać w kolejkach, nie trzeba kartek, a czasem nawet nie potrzeba pieniędzy, bo firma sypnęła akurat bonami towarowymi. Ciągle napływają do nas informacje o tym, ile kilometrów nowych dróg oddano w danym miesiącu, ile kilometrów trakcji kolejowych odnowiono, jakie dworce wyremontowano i z jakich funduszy. Mieliśmy Euro 2012, które okazało się wielkim sukcesem. W obliczu kryzysu radzimy sobie podobno świetnie i wszyscy nas chwalą. Żyjemy więc w momencie wielkiego skoku cywilizacyjnego, kiedy wszelkiej maści banery reklamowe namawiają do luksusu, krzyczą: "Stać cię na więcej".

Pokazany podczas Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Warszawa Centralna 2012 fragment najnowszego spektaklu Krystiana Lupy zaczął się tak niespodziewanie i tak "nielupowo", że zebranej na sali publiczności zdawało się, że to jakaś pomyłka techniczna.

Oto na wielkim ekranie pojawia się reklama, do końca nie wiadomo - samochodu czy też perfum w absurdalnym flakonie, mającym kształt tego samochodu. Grana przez Monikę Niemczyk postać pręży się do kamery, rozpryskuje perfumy na wszystkie strony, by na końcu zapalić papierosa. Gdy jednak w zapalniczce ukazuje się ogień, w połączeniu z perfumami dochodzi do kulistego

Lupa portretuje grupę dziwaków, którzy zebrali się w jednej przestrzeni po to, by wziąć udział w castingu do najnowszego filmu Federico Felliniego. Przyszli aktorzy wykonują więc całą serię zachowań, które z jednej strony są ich osobistymi sposobami uwodzenia i przekonywania wyimaginowanego reżysera, a z drugiej - ujawniają ich sposób patrzenia na świat, ich pragnienia i reakcje na rzeczywistość.

Jest tu więc aktorka, która w desperacji gotowa jest na graniczne upokorzenie, jest buntownik, dla którego bunt stał się celem samym w sobie, więc nie do końca potrafi określić, co chce tym buntem osiągnąć. Jest też mamrocząca postać, która nie chce być pożerana przez pragnienia i wyobrażenia widzów. Są jednostki bezwolne i depresyjne, nie brak też takich, które żyją w poszukiwaniu choćby chwilowej radości, co znowu ktoś inny nazwie kultem "radochy", wykrzykując, że dziś można by napisać "Odę do radochy". Prowadzą irytujące w większości rozmowy o codzienności, metafizyce, upadku kultury, w których sprawy istotne i trafne mieszają się z grafomańskimi wynurzeniami i błahostkami. Dziwne trwanie, bezruch, pozór mijającego czasu. Myśli oryginalne wymieszane są ze sloganami i gadaniną podsłuchaną w jakimś zupełnie innym porządku.

W klipie ze spektaklu, prezentującym fragment próby, który pojawił się w internecie, Maria Maj mówi bezpardonowo: "Ludzie mają za dużo wolnego czasu". Na widowni wybucha gromki śmiech, a aktorzy rzeczywiście snują się po scenie, jakby poszukiwali

dla siebie możliwości jakiegoś sensownego wypełnienia upływających minut Jedni zerkają na drugich, wsłuchują się w jakąś smutną melodię. Pojawia się w głowie pytanie: co to wszystko ma wspólnego z naszą rzeczywistością, z ciągłym pędem, któremu jesteśmy poddani?

TA NASZA GADANINA

Coś jednak jest na rzeczy w tym powrocie Lupy do spektaklu z połowy lat 80. Niby dziś jest pęd, niby wszyscy próbują mimo kryzysu pozbierać jakoś swoje sprawy i mieć wpływ na swoje życie, dokonywać racjonalnych wyborów. A jednocześnie jest rozpacz, z jaką świadomy obywatel staje co kilka lat nad kartką wyborczą, która usilnie próbuje mu wmówić, że ma na coś wpływ, że coś od niego zależy. Ale im dłużej nad tą kartką stoi, tym mocniej uświadamia sobie, jak bardzo ten wpływ jest znikomy. Jakkolwiek byśmy się przed taką myślą bronili, żyjemy w czasach tematów zastępczych i spraw pozornych, porozumiewamy się językiem podsłuchanym gdzie indziej.

Różne Madzie z Sosnowca i dodające im pikanterii przygody detektywów Rutkowskich, burzliwe przygody syna premiera, ślub prezydentówny, przypominające wciąż o sobie upiory smoleńskie i historyczne widma, upajanie się archaiczną retoryką lub robienie medialnego show - oto nasza rzeczywistość ostatnich lat.

Po co tworzyć idee, skoro można mielić wciąż te same slogany, powielać to, co wypowiedziane i sformułowane już wielokrotnie? Ta nasza codzienna gadanina, podobnie jak tzw. język oficjalny elit, przypominają trochę dialogi postaci z dramatów Czechowa, które raz po raz przywołują w rozmowach jakieś żenujące sensacyjki wyczytane właśnie w gazecie. Żadnych gwałtownych emocji, bo tych, którzy wykrzykują hasła zmiany, straszy się wspomnieniem rewolucji i rozlewu krwi. Inna sprawa, że sami buntownicy też są zagubieni. Bo niby czemu mają się buntować? Głodu przecież nie ma? Co miałoby się stać podstawą wezwania do zmiany?

Życie stało się więc, co Lupa w najnowszym spektaklu pięknie podchwycił, ciągłą fabrykacją słów, sloganów, oderwaną od rzeczywistości bezprzedmiotową gadaniną - bez wiary, że słowa mogą coś w świadomości zdziałać i że należy za nie brać odpowiedzialność.

Realne problemy odsuwać - oto strategia naszych władz. Przenosić dyskusję nad tym, co realne, godne rozwiązania lub choćby namysłu, na jakiś obszar metafizycznych zadęć lub piarowych haseł (dziwnie blisko siebie znalazły się te dwie rzeczywistości). Wszystko zdaje się jednym wielkim, mocno infantylnym castingiem z gadania bzdur. Ciekawe, że - podobnie jak pod koniec lat 80. - coraz więcej jest teatrów i artystów, którzy w tej sytuacji wybierają strategię zabawienia widza, zaoferowania mu niewinnej rozrywki. Rzeczywistość jest duszna i męcząca, więc nie ma co ludzi jeszcze w teatrach zmartwieniami i myśleniem katować -taki jest zapewne schemat myślenia.

Koryfeusze tej uśmiechniętej ideologii, tego ogólnonarodowego "lakierowania kartofli" wmawiają nam, że kraj się rozwija, że nigdy nie żyło nam się lepiej. Coraz większe jest jednak poczucie, że prawda urzędowa sobie, a prawda empiryczna sobie. Te dwie rzeczywistości zdają się w Polsce A.D. 2012 coraz bardziej odległe. Pod oficjalnymi obrazami urojonej potęgi kryje się podskórny, mniej efektowny widok - kompletnej degrengolady.

Żyjemy w MIEŚCIE SNU. Lupa wyczuł to znakomicie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji