Artykuły

W kleszczach wzruszenia i strachu

Grzegorz Jarzyna, jeden z najzdolniejszych reżyserów młodego pokolenia, jako pierwszy od kilkunastu lat polski inscenizator pokazał swoje przedstawienie na Berliner Festwochen. Jego "Doktor Faustus" według powieści Tomasza Manna przygotowany przez Teatr Polski we Wrocławiu to przede wszystkim spektakl o tym, jak wielka sztuka nie może zastąpić miłości. Klarowność reżyserskiej wizji ujawnia się dopiero w drugim akcie. Pierwszy pozostaje enigmatyczny, zbyt rodzajowy, nie wiadomo, w którą stronę zmierza adaptacja. To cena, jaką zapłacił Jarzyna za stworzenie oryginalnego dwuipółgodzinnego widowiska, autonomicznego wobec powieści, ale podejmującego wszystkie jej wątki, wzbogaconego muzyką 11 kompozytorów. Piątkową prapremierę zakończyła pięciominutowa owacja.

Nagi Adrian Leverkühn (Jan Frycz) i pieszcząca go piękna Esmeralda leżą na proscenium oblani księżycowym blaskiem reflektora. Rzucone krótko przez Jana Frycza "Zimno mi", to jakby zaproszenie do drugiego obrazu. Na wiszącym ponad sceną żelaznym pomoście połyskuje w ciemnościach łysina milczącego mężczyzny. To od niego płynie przeraźliwy chłód. Ale że jest to kusiciel, dowiemy się później. Krótkie, filmowe niemal kadry ekspozycji są zaskakujące, jak początek sensacyjnego filmu. Zaskakujące zwłaszcza dla odbiorców przywiązanych do oryginalnego porządku powieści Manna. Grzegorz Jarzyna zrezygnował z chronologicznego układu narracji Serenusa Zeitbloma (Henryk Niebudek) o losach genialnego kompozytora. Poznajemy Leverkühna już jako dojrzałego artystę. Pominięte zostały sekwencje lat młodzieńczych i ważnych dla kształtowania się osobowości twórcy wykładów ojca Jonathana, Kretschmara, Kumpfa i Schlepfussa. Zapowiedziane w nich wątki imitacji tego co boskie, talentu idącego w parze z chorobą, relacji między Diabłem i Bogiem pojawiają się niejako same przez się, w następujących po sobie sekwencjach adaptacji.

W przedpremierowych rozważaniach reżyser podkreślał, że spektakl ma ukazać pokusy niemieckiego idealizmu, który do dziś pozostaje atrakcyjny dla artystów. Także mit Fausta nie wyczerpał się. Gra Jana Frycza i wrocławskich aktorów wciska w fotel i nie daje chwili wytchnienia dopiero, gdy przebrzmią uczone dysputy i widzimy nie wielkiego artystę, lecz zagubionego człowieka nie mogącego dać sobie rady bez miłości. Flirt z Esmeraldą, gdy świadomie wybrał natchnienie opłacone cierpieniem i chorobą weneryczną, dramatyczne miłosne trójkąty ze skrzypkiem Rudolfem, Inez Rodde i Marie Godeau, a także pakt zawarty z Diabłem za cenę wyrzeczenia się miłości - nie przybliżają go do szczęścia. Chciał imitować w muzycznych arcydziełach boski akt stworzenia, ale nie może żyć bez wielkiego uczucia. Sceniczny dramat rozpoczyna się, gdy Leverkühn Jarzyny łamie najważniejszą klauzulę paktu z Diabłem - gdy pokochał i obdarzył niemal ojcowską miłością małego Nepomuka.

Cały drugi akt reżyser rozgrywa w ogromnym napięciu, które udziela się także widowni, wziętej w kleszcze wzruszenia i strachu. Prostota, z jaką Frycz gra przeżyte na dnie upadku uczucie nieszczęścia, miesza się wtedy z autentycznie demoniczną aurą emanującą z postaci Mefista (Krzysztof Dracz). Choć go nie widać, jest wszędzie. Jako wyjący pies zagłusza refleksje Leverkühna o Bogu, objawia się w symfonii niepokojącej muzyki i odgłosów. I najbardziej diaboliczne sceny - gdy przerywa niewinną zabawę kompozytora z Nepomukiem w naśladowanie zwierzęcych głosów, wydając z siebie przeraźliwy krzyk indora; albo wtedy, gdy makabrycznie zniekształca mowę pożegnalną Leverkühna, wyznającego tajemnicę diabelskiego paktu.

Największą przeszkodę w odbiorze spektaklu może stanowić występująca u widza podświadoma próba szukania powieściowego adresu poszczególnych dialogów i scen oraz powiązania ich z oryginalnymi miejscami akcji. Jarzyna nie chcąc się wikłać w problemy epickiego teatru, ograniczył przestrzeń spektaklu do kilku ledwie miejsc - salonu senatorowej Rodde, wiejskiego domu państwa Schweigestill w Pfeiffering oraz zamku Ludwika II. Nawet one traktowane są zresztą umownie, bardzo teatralnie, niczym u Grzegorzewskiego. Plany akcji mieszają się, jakby spajała je tylko wyobraźnia reżysera, nie ukrywającego wcale, że posługuje się konwencjami, a nawet gra nimi. Gdy Mefisto walczy o duszę Leverkühna - obaj splatają ręce niczym w spektaklu Konrada Swinarskiego. To dialog bardziej z polskiego, romantycznego ducha Wielkiej Improwizacji, niż ironiczno-groteskowej sekwencji u Manna. Klimat wielu scen, głównie zbiorowych, gdy dochodzi do ideowych sporów, przypomina teatr Krystiana Lupy. Takie wrażenie wzmacnia główna rola Jana Frycza występującego jako Esh w "Lunatykach". Także scenografia odnosi się do tego spektaklu, choć już spięcia dialogujących ze sobą aktorów, kiedy zagłuszają się wzajemnie lub zagłusza ich muzyka - są chwytem z rekwizytorni Grzegorzewskiego. Podobnie jest ze scenografią. Duża w tym zasługa Magdaleny Maciejewskiej. Stworzyła projekt otwartej przestrzeni, w której miejsca akcji zaznaczone są ledwie elementami - dwiema ścianami pokoju Leverkühna, salonowym stołem, fotelami, klubowym lampionem. Scena śmierci skrzypka Rudolfa zamordowanego przez Inez Rodde rozgrywa się niejako w tramwaju wirtualnym - po scenie wiruje światło wagonu rozjaśniającego ciemną ulicę, rozbrzmiewa w szalonym rytmie tramwajowy gong.

Odwoływanie się Jarzyny do reżyserów starszego pokolenia ma charakter ironiczny. To dialog z mistrzami, których styl stał się już kanonem, ale i delikatny żart młodego artysty nie stroniącego od witkacowskiej miny, podpisywania się tyle zabawnymi, co wiele znaczącymi pseudonimami. Tym razem użył niemieckobrzmiącego Das Gemüse (Jarzynowa). Może to przypadek, ale miał on swoje odniesienia w adaptacji. Reżyser skwitował bowiem niemiecki idealizm błądzący po manowcach totalitaryzmów krótko, choć znacząco, zdaniami o tym, że dziś Europa, jutro cały świat. A także porównaniem tak zwanego rozwiązania kwestii jednostek i narodów, którym nie po drodze z niemiecką dyktaturą - ze stomatologiczną ekstrakcją. Z większą lubością zabawiał się z wyobrażeniami Niemców o sobie samych. Wśród nich poczesną rolę grały kulinarne upodobania, owe wszystkie szpinaki i rzekoma prostoduszność niemiecka. Faktem jest, że danie przygotowane przez Grzegorza Jarzynę, mimo pewnych niedoskonałości - tak jak prace Grzegorzewskiego i Lupy - stanie się w Teatrze Polskim we Wrocławiu specjalnością domu. Wystarczy je tylko doprawić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji