Artykuły

Wyrozumienie starczy tu za wszystko

To słowa Elizy Schweigestill z przedstawienia "Doktor Faustus", którego premiera odbyła się w piątek we wrocławskim Teatrze Polskim. Zarządzająca posiadłością, w której znalazł swą pustelnię jego główny bohater Adrian Leverkühn, zwraca się nimi do przyjaciół kompozytora, wskazując konieczność próby zrozumienia dylematów i tragedii tego człowieka. Jednak jej wypowiedź -w kontekście spektaklu, jaki obejrzeliśmy - nabiera dodatkowego znaczenia. Aż się prosi, by uznać ją za ocenę i zarazem komentarz do przedstawienia wyreżyserowanego przez Das Gemüse, czyli Grzegorza Jarzynę.

"Doktor Faustus" to sceniczna adaptacja powieści Tomasza Manna pod tym samym tytułem. Jej autor i zarazem reżyser przedstawienia pokusił się o zadanie nader trudne - jak uczy praktyka, niemal niewykonalne - przeniesienia prozy na scenę. Podejmując je, skupił swą uwagę na kilku powieściowych wątkach, decydując jednocześnie, który z nich będzie nadrzędny. Tym wiodącym wątkiem są dzieje kompozytora Adriana Leverkühna, ukazane na tle losów Niemiec przełomu XIX i XX wieku, czyli końca epoki mieszczańskiego humanizmu. Główny bohater zawarł pakt z diabłem, lecz cena iluzorycznego geniuszu i sławy okazała się zbyt wysoka. Leverkühn, któremu przyszło żyć w dobie "zmierzchu bogów", rozpadu mieszczańskich wartości oraz obowiązujących wcześniej estetyki i filozofii, przegrał jako artysta i jako człowiek. Jego dzieło, stworzone dzięki podeptaniu miłości, przyjaźni i innych ludzkich wartości, okazało się puste, czego on sam nie był w stanie przeżyć.

O dziejach Adriana Leverkühna opowiada w przedstawieniu - pełniący rolę narratora - jego przyjaciel Serenus Zeitblom, a w tle dają o sobie znać wydarzenia wstrząsające Niemcami początku lat czterdziestych naszego stulecia. Sygnalizowane są one w rozmowach toczonych przez zblazowanych bywalców salonów, nałożeniem w pewnym momencie na całość scenografii - dzięki projekcji - panterkowego wzoru oraz - w jednej z ostatnich scen - poprzez przezrocza ze spadającymi bombami. Losy niespełnionego geniusza ukazał Das Gemüse w licznych, następujących po sobie obrazach.

Konstrukcja przedstawienia spowodowała, iż zabrakło w nim jednolitej linii dramaturgicznej i wynikających z niej napięć. Nieliczne były też momenty, kiedy coś zaiskrzyło pomiędzy bohaterami spektaklu. Aktorzy grali niby poprawnie, lecz każdy swoje, a gesty wielu z nich były nadmiernie spowolnione. W "Doktorze Fąustusie" obejrzeliśmy więc kilka dobrych monologów - m.in. Mefista (Krzysztof Dracz), parę scenek, które - dzięki znakomitemu operowaniu światłem - były perełkami teatralnymi, lecz całość przedstawienia okazała się nijaka i nużąca. Konsekwentną, choć zbyt werystyczną rolę stworzyła Krzesisława Dubielówna (Elza Schweigestill). W kilku epizodach błysnęli Krzysztof Dracz (Mefisto) i Mariusz Kilian (młody skrzypek, przyjaciel i zarazem ofiara Leverkühna - Rudi Schwerdtfeger). Nierówna była rola Henryka Niebudka (Serenus Zeitblom), a Jan Frycz zawiódł jako Adrian Leverkühn. Wykorzystywane przez niego środki aktorskie były dość ubogie, a w wypowiedziach o dużym napięciu emocjonalnym, granych na pograniczu krzyku, miał spore kłopoty z artykulacją, co prowadziło do nierozumienia tekstu.

Przedstawienie "Doktora Faustusa" dłużyło się niepomiernie, a poruszane w nim - bądź co bądź - dramatyczne kwestie mało obchodziły widzów. Błąd natomiast chyba tkwi w tym, że Grzegorz Jarzyna - uczeń Krystiana Lupy - zbyt dosłownie przejął zewnętrzną formułę dzieł swego mistrza, lecz we własnej realizacji nie zdołał uzyskać charakterystycznej dla jego spektakli gęstości materii filozoficznej i teatralnej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji