Artykuły

Rzecz o spokojnej starości

Reżyser nie skupił się wyłącznie na komediowym potencjale tekstu, ale wyciągnął z niego momenty gorzkich refleksji - o spektaklu "Chłopcy" w reż. Adama Nalepy w Starym Teatrze w Krakowie pisze Tomasz Kaczorowski z Nowej Siły Krytycznej.

Czasem mówi się, że starość to drugie dzieciństwo, tylko w słabszym ciele. Tezę tę zdaje się potwierdzać w najnowszym spektaklu Adam Nalepa. "Chłopcy" Stanisława Grochowiaka to opowieść o grupce pensjonariuszy i personelu domu starców prowadzonego przez siostry zakonne.

Dramat nie ma głównego bohatera. Osią fabuły jest przyjazd do Józefa Kalmity (Jerzy Trela), emerytowanego potentata wody mineralnej, żony - dużo młodszej słynnej aktorki teatralnej, która 10 lat wcześniej oddała męża do zakładu. Narcyza Kalmitowa (Anna Dymna) jest najhojniejszą fundatorką tego przybytku, więc na jej przyjazd przygotowywane są piosenki, wykwintne posiłki itd.

Adam Nalepa tekst przeczytał wiernie, choć go zaktualizował. Efekt? Piorunujący. Starzy ludzie błąkają się po szarym zakładzie. Są samotni - nie mają kontaktu z rodzinami: dzieci Pożarskiego (Mieczysław Grąbka) od dwóch miesięcy zalegają z opłatami za przytułek, syn Smarkula (Aleksander Fabisiak) wysyła kolejną pocztówkę, że nie może przyjechać Każdy tutaj broni się rękami i nogami przed starością: próbuje coś przeskrobać, dopiec drugiemu, poczuć się młodo. Pensjonariuszy rozpiera energia, widać, że ich gdzieś w środku "swędzi", że coś by chcieli jeszcze zrobić, ale nie wiedzą co, nie mają gdzie, ani przed kim. Wspominają, rozmawiają - czasem bez sensu, byle tylko mieć kontakt z drugim człowiekiem.

Scena przedstawia szare ściany domu starców w dawnym klasztorze (autorem scenografii jest Maciej Chojnacki) - jedno okno z prawej, drugie z lewej strony, drzwi w punkcie centralnym, nad nimi krzyż, głośnik i mały landszafcik. Podłogę pokrywa kamienna posadzka również w szarej tonacji, przypominająca posadzkę kaplicy albo szpitala polowego. Na początku ta przestrzeń jest prawie zupełnie pusta - z lewej strony mały stolik i trzy krzesła, które służą Kalmicie; z prawej - szpitalne łóżko, z którego odpada biała farba. Z czasem jednak, kiedy dowiadujemy się o przyjeździe Kalmitowej (która jak się potem okaże, chce zabrać męża do domu po 10 latach), owo puste pomieszczenie jest stopniowo sztucznie zapełniane: wnoszone są krzesła z różowymi satynowymi obiciami, sztuczne kwiaty w gigantycznych donicach, różowy parawan; szpitalne łóżko zastąpione zostaje kanapą z wściekle jaskrawą narzutą. Surowa i nędzna przestrzeń zostaje wywrócona do góry nogami - można powiedzieć, że zakłócony został spokój tego miejsca. Starość pozornie zostaje wypchnięta za drzwi. Na koniec przemeblowania wieszane są portrety Narcyzy w teatralnym strojach.

Spektakl pełen jest perełek teatru mieszczańskiego: wspaniała scena przy stole, podglądanie przez okno, podsłuchiwanie pod drzwiami, gra na pianinie, czy nawiązujące do Biblii mycie nóg Kalmity. Ta sytuacyjność hipnotyzuje. Bardzo mocno wybrzmiewa cisza, co wbrew pozorom bardzo dobrze współgra z głośniejszymi momentami - żartami. Przypuszczalnie "Chłopcy" są najbardziej czechowowskim spektaklem nie opartym na tekście Czechowa.

Spektakl zachwyca grą świateł: od klasycznego wpadania przez okno (jak w najlepszych przedstawieniach Lupy), czy cienką szparę w drzwiach, po blaski imitujące światła imitujące włączony telewizor, trupioblade odcienie na twarzach.

Na zespół aktorski składają się legendy krakowskich scen - to niepowtarzalna okazja, żeby jednocześnie zobaczyć tylu pedagogów szkoły teatralnej. Jerzy Trela, jako Kalmita, przejmuje "nieobecnością" na scenie, jest cichy i stonowany. Fenomenalną kreację stworzyła Anna Polony - tryskająca energią starsza przełożona przytułku, która jako jedyna stara się zrozumieć podopiecznych. Aktorka bardzo umiejętnie balansuje pomiędzy śmiesznością i powagą, dzięki czemu nie odnosi się wrażenia, że ogląda się farsę. Dorota Segda, jako młoda Siostra Maria, najstaranniej przygotowała swą rolę pod względem gestykulacji i mimiki: czuć służbistkę, trochę zawiedzioną życiem, apodyktyczną. Pożarski w wykonaniu Mieczysława Grąbki wprowadza do przedstawienia napięcie i dziecinność w najczystszej postaci - jest tym bardziej uroczy, im bardziej broni swoich racji. Starcze zdziecinnienie bardzo dobrze pokazują Leszek Piskorz i Aleksander Fabisiak. Dużo ciepła do spektaklu wnosi Małgorzata Gałkowska jako Zuzia - pracowniczka przytułku. Natomiast słabiej wypada Kalmitowa Anny Dymnej - usilnie broniąca się przed starością. Ta kreacja jest zanadto przejaskrawiona, szczególnie razi sztucznością w zderzeniu z resztą zespołu. Kompletnie bezbarwny jest Jerzy Święch jako Profesor, ale taka jest też jego postać w dramacie. Wzrok przykuwa poruszająca się na wózku, nic niemówiąca, Babcia Peloponez (Lidia Duda). Ta cisza i pewnego rodzaju nieświadomość na jej twarzy wyciskają łzy u widzów. Konflikty zostały zarysowane mocno i wyraźnie, żeby pokazać, że staruszkowie są tak samo normalnymi ludźmi, tylko zepchniętymi na margines.

Powagę spektaklu podkreślały multimedialne wstawki - w przerwach, kiedy układ mebli na scenie był zmieniany przez ekipę techniczną, na ekranie wyświetlano wywiady z ludźmi. Pierwszym ciągiem były opinie młodych o starości. Dominowały pesymistyczne głosy, mówiące o ograniczeniach, chorobach, śmierci, ale nie brakowało również zdań o spokoju, czasie przemyśleń. Drugi ciąg filmów przedstawiał starszych, którzy mówili o swoich skojarzeniach z młodością - wprowadzony został nostalgiczny nastrój, podbijany przez muzykę (Marcin Mirowski) i nie najlepszy stan zdrowia niektórych odpowiadających. Całość wybrzmiała mocno przez następną i już ostatnią scenę, kiedy staruszkowie razem z Siostrą Przełożoną siedzą w świetlicy przy małych stolikach, grając w szachy, albo pisząc listy, oglądają telewizor zakupiony dla domu starości przez Kalmitową, po tym jak zabrała męża do domu. Jest to jedna z najpiękniej wyreżyserowanych scen w całym spektaklu i spośród wielu ostatnich propozycji repertuarowych Starego, pełna banalnych dialogów, które aktorzy wypowiadają w niesamowicie przejmujący sposób: "za późno na uciekanie", "do domu" Przez nadającą modlitwy i komendy przez głośnik Siostrę Marię odnosi się wrażenie ciągłej infiltracji. Młoda zakonnica, jak wielki brat, wwierca się w każdą sferę życia pensjonariuszy.

Tylko jedna scena budzi moją wątpliwość i razi swoją estetyką: jest to moment przybycia Narcyzy w kabaretowym stylu i rewiową piosenką z dyskotekowymi światłami. Ten fragment jest tak odmienny w stosunku do innych, że z zadowoleniem przyjąłem jego koniec. Boję się też, że publiczności mógł umknąć jeden bardzo istotny element scenografii - mało widoczny, choć przez cały czas spektakl oświetlony: zwisające nad widownią ogromne pluszowe nogi, będące fragmentem ukrzyżowania. Gdyby były dostatecznie wyeksponowane, wspaniale potęgowałyby wrażenie upływu czasu i nieuchronności śmierci.

Adamowi Nalepie udało się to, co nie wyszło Adamowi Orzechowskiemu w Teatrze Wybrzeże z tekstem o podobnej tematyce - "Babą Channel" Kolady. Tam starość potraktowana została w kontekście starczych zdziwaczeń i śmieszności, w czym zgubiła się powaga poruszanego problemu. Nalepa nie skupił się wyłącznie na komediowym potencjale tekstu, ale wyciągnął z niego momenty gorzkich refleksji, poruszył tabu społeczne państwa ze środkowej Europy - jak obchodzić się ze starością? To pytanie reżyser zadaje zarówno młodemu pokoleniu, na którego barkach spoczywa ta odpowiedzialność, jak i emerytom, rencistom: co zrobić, żeby żyć godnie w trudnych czasach?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji