Artykuły

Warszawa. Premiera płyty Marii Peszek

"Jezus Maria Peszek" jest zapisem depresji i emigracji wewnętrznej młodych Polaków - pisze Jacek Cieślak w Rzeczpospolitej.

Myślę, że gdy pod koniec października wokalistka rozpocznie tournée po kraju, nie będzie musiała śpiewać, bo zrobią to za nią młodzi fani, sfrustrowani tak jak ona. Nie ma wątpliwości, że od czasu antypeerelowskich albumów Kultu nie było równie krytycznej wypowiedzi muzycznej artystki średniego pokolenia. Z

Dwie dekady wolnej Polski spuentowane zostały z równie wielką goryczą jak zmarnowana dekada generała Jaruzelskiego. Można się zgadzać lub nie, ale z faktami się nie dyskutuje. "Nie wiem, czy chcę" o bojkocie macierzyństwa to praktyczna realizacja punkowego hasła "No Future".

Credo liberalnej części Polaków stanie się z pewnością piosenka "szara flaga" z frazami "męczy mnie Polska, wisi mi krzyż, chwyć mnie za włosy, oprzyj o ścianę, kochaj aż całkiem myśleć przestanę".

O rozczarowaniu naszym krajem mówi też antyheroiczne "sorry, Polsko" z wersem "nie oddałabym ci Polsko ani jednej kropli krwi". Najlepsza jest podkreślona naiwnie brzmiącym syntezatorowym motywem i mocnym beatem zwrotka; "płacę abonament/i za bilet płacę/chodzę na wybory/ nie jeżdżę na gapę/tylko nie każ mi umierać". Wątek buntu przeciwko religii i Kościołowi kontynuuje "Pan nie jest moim pasterzem" z rozwinięciem: "a niczego mi nie brak/i nie wierzę/i chociaż idę ciemną doliną/zła się nie ulęknę/i nie uklęknę".

Do najlepszych, najbardziej przejmujących egzystencjalnych tekstów należą "ludzie psy". Minimalistyczne aranżacje nabierają barwy w fortepianowym "nie ogarniam". Peszek śpiewa: "Tak jestem dziś zmęczona/weź mnie dzisiaj do doktora" z refrenem "Załamanie nerwowe, dzwoń po pogotowie".

Po nagraniu dwóch płyt "miasto mania" i "maria awaria" oraz mocnych, widowiskowych koncertach Maria Peszek ma zasłużenie mocną pozycję. Albo wzbudza zachwyt, albo jest dla lansujących się recenzentów wymarzonym celem ataków: skalp takiej artystki liczy się w kolekcji każdego harcownika. Warto uciec z tej pułapki, choć to niełatwe. Po gombrowiczowsku pisząc, część kompozycji ma zachwycać, a nie zachwyca. Problem polega chyba na tym, że Maria Peszek opowiedziała o swoim załamaniu nerwowym i opisała je w wierszach-piosenkach we wstrząsający sposób. Nie przekazała jednak tego dramatu w warstwie wokalnej. Mocnych tekstów słucha się jak zza szyby. Brzmią jak opowieść o kimś innym.

To dobrze, że wokalistka wyszła z życiowego zakrętu, ale może zamiast wspomnień z trudnej przeszłości powinna opublikować wokalno-muzyczny dziennik tamtych chwil. Zamiast dziś mówić o tym, jak leżała bezsilnie pod prysznicem w Bangkoku, wtedy powiedzieć to, co czuje, choćby na dyktafon w iPhonie. Gdy śpiewa wolna od emocji "czy kto wie, jak tu jest na dnie?" muzyka nasycona jest egzystencją katastrofą, ale jej głos tego nie oddaje.

Zapewne śmierć Amy Winehouse wywołała u wokalistki szok, ale wiadomo było, że na ten temat rzuci się wielu artystów, tak jak zrobili to wcześniej paparazzi i dziennikarze. Nagrana niedawno przez Patti Smith piosenka pamięci Amy nie wyszła, jest kiczem. Utwór Peszek też robi wrażenie "okolicznościowego". Na szczęście potrafiła znaleźć klucz do dramatu w refrenie nawiązującym do Agnieszki Osieckiej. Śpiewa: "Za kreską kreska, aż będę niebieska".

Odrobinę optymizmu przynosi dla ukochanego "Padam" ("jesteś rzeczą, która sprawia, że od razu się naprawiam").

Wydaje się, że Maria zaliczyła awarię, przedawkowała miejskie życie. Dobrze, że żyje i śpiewa o Amy, a nie poszła jej drogą. Obiektywną wartość piosenek pokażą koncerty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji