Artykuły

To se ne vrati

"Lubiewo" w reż. Piotra Siekluckiego z Teatru Nowego w Krakowie na XI Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy. Pisze Michalina Łubecka w serwisie Teatr dla Was.

"Tyle masz z życia, ile z chuja wyciśniesz" - prawi swe mądrości Lukrecja - przegięta podstarzała ciota na emeryturze. Ona, i jej wierna towarzyszka Patrycja, lata świetności mają już za sobą. Kręcą się między ciuchami z lumpeksów, wypłowiałą wersalką i kiczowatym obrazkiem Świętej Rodziny w swoim, pamiętającym PRL-owskie czasy i niezapominającym ówczesnego stylu mieszkaniu. Wspominają z lubością, jak z życiodajnych soków, głównie innych ciot, ale także heteroseksualnych mężczyzn korzystały. Wyginają ręce a la czajniczek, piszczą swoje "Boże, Bożenko" i utyskują na to, co se ne vrati - na niezwykłe dla nich 70. i 80. lata.

Żyjąc tym, co minęło, rozpamiętując napotkanych żołnierzy, strażaków, lujów, rozdziewiczonych, poznanych w kawiarni ORBIS młodych chłopców, kontestują współczesność - wymuskanych gejów (już nie cioty) przesiadujących w klubach będących mekką nie tylko dla homoseksualistów, ale dla wszystkich, którzy chcą być modni.

"Lubiewo", w reżyserii Piotra Siekluckiego, zlepione jest z opowieści-wspomnień, historii-przechwałek. Nie zawsze jednak przejście między nimi jest płynne. To chyba jedyny mankament spektaklu. Wydaje się, że winna mogła być tak prozaiczna rzecz, jak brak dobrze klimatyzowanego pomieszczania. Niektóre opowiadane epizody ciągnęły się w nieskończoność, a aktorzy sporo czasu spędzali na chłodzeniu się wodą i ocieraniu potu z czoła. Ich wysiłek fizyczny opłacił się jednak - publiczność bydgoskiego Festiwalu Prapremier ciepło przyjęła spektakl. I zasłużenie! W rolę Lukrecji fenomenalnie wcielił się Paweł Sanakiewicz. Patrycję brawurowo zagrał Janusz Marchwiński. Ich postaci w obcisłych przykrótkich golfach podkreślających spore brzuszki, z przypisanymi im zniewieściałymi gestami i całkiem kobiecym makijażem są równie odrażające, co sympatyczne. Aktorzy świetnie radzą sobie z tekstem i zasługują na wielkie brawa. Bardzo dobrym pomysłem było zaangażowanie do adaptacji książki Michała Witkowskiego Krystyny Czubówny, która niczym o rytuałach godowych zwierząt opowiada o stroszeniu piórek w wykonaniu Patrycji i Lukrecji.

Najmocniejszym elementem, obok gry duetu, jest finał spektaklu. Zakończenie brutalnie przerywa śmiechy i skłania do refleksji nie tylko nad tym, co se ne vrati, ale także nad tymi, których zabrała współczesna plaga - AIDS. Brzmi patetycznie? O tak! "Patrycja, Lukrecja, Zdzicha, Radwańska, Aktorka, Gizela, Dżesika, Hrabina, Kora, Jaśka od Księdza, Panna, Lady Pomidorowa, Piękna Helena, Andżelika. Święty Boże, Święty mocny, Święty a nieśmiertelny, zmiłuj się nad nami" - ta błagalna modlitwa i wymienione w niej postaci przewijają się przez cały krakowski spektakl. A w końcowym tańcu śmierci, wykonanym przez Mikołaja Mikołajczyka, ciało - dotąd przedmiot seksualnych ekscesów - przyjmuje na siebie cały ból, wijąc się w niemiłosiernych spazmach. I fakt, reżyser Sieklucki uderzył tą sceną dość mocno w dydaktyczne nuty (jakby chciał powiedzieć: "patrzcie co stało się z rozwiązłymi ciotami, były może i sympatyczne, ale przed śmiercią nie uciekły"), ale dzięki tej perspektywie "Lubiewo" jest czymś więcej niż przyjemną opowieścią o dwóch dziwadłach, które parę razy przeklną, klepną się po tyłeczkach, wydadzą kilka pisków, wzbudzając na widowni śmiech.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji