Artykuły

Dobra energia w Nowej Hucie

- Efekty zaledwie półrocznej pracy w Nowej Hucie udowadniają przydatność Łaźni w tym miejscu. Ci, którzy znają zarządzanie kulturą z praktyki, przyznają, że dokonaliśmy niemal cudu - mówi BARTOSZ SZYDŁOWSKI, dyrektor Łaźnii Nowej.

Ryszard Kozik: Gdy ruszała Łaźnia Nowa, mówiłeś, że najważniejsze jest zdobycie zaufania sąsiadów. Minęło pół roku i... udało się?

Bartosz Szydłowski [na zdjęciu]: Nie wiem, czy zostaliśmy już uznani za swoich. Pewnie nie, bo taki proces musi potrwać. Wiele osób wzięło jednak udział w projekcie "Mieszkam tu" - przyniosło do Łaźni pamiątki i wspomnienia, a potem przyszło zobaczyć, jaki artyści je przetworzyli. Sporo osób zgłosiło się, kiedy szukaliśmy współpracowników i aktorów do spektaklu "Cukier w normie". Część z nich z nami została i tworzy zaplecze organizacyjne, inni - np. Sylwester Wrona czy Tomek Czerwicki - są autorami tekstów do "Lodołamacza".

Z tej gazety też bardzo się cieszę. Wiem, że 15 tysięcy nakładu to na Nową Hutę mało, a starsi mieszkańcy do naszych artystycznych odjazdów podchodzą z dystansem, czytają za to z zainteresowaniem teksty historyczne o dzielnicy, opowieści znanych ludzi, którzy stąd pochodzą, i kolejne odcinki "Telenoweli nowohuckiej". Bardzo bym chciał powiększyć część newsową "Lodołamacza", ale to wymagałoby już stałej redakcji, a nie grupy zapaleńców.

Dochodzą też inne formy współpracy z mieszkańcami, np. to, że udostępniliśmy Łaźnię na realizację spektaklu "Hamleci z placu Centralnego", wyreżyserowanego przez Stanisława Michnę. Nawiązaliśmy również współpracę ze stowarzyszeniem bezdomnych Emaus z osiedla Willowego - nasze biura wyposażyliśmy w meble przez nich odremontowane i pomogliśmy im zorganizować kiermasz. To wszystko razem sprawia, że coraz mocniej jesteśmy obecni na terenie dzielnicy.

I akceptowani?

- A co tak naprawdę miałaby oznaczać akceptacja? Że okien nie będziemy mieli powybijanych, że będą się ustawiały do Łaźni kolejki mieszkańców? Okna, póki co, są całe, a na frekwencję nie narzekamy, bo cały czas jest wyższa niż 80 procent. I cieszyłem się nawet, że na casting nie przyszło więcej osób, bo nie bardzo miałbym im w tej chwili co zaproponować. A tak ci, którzy chcieli, zostali z nami.

Nawet nasi sąsiedzi zauważają, że dawne warsztaty mechaniczne na osiedlu Szkolnym mają gospodarza. Gdy przed wejściem do teatru urządzaliśmy ogródek, wielu nas uprzedzało, że nie warto - bo zniszczą, stratują, ukradną. A tu proszę - nikt niczego nie zniszczył. Kiedyś widziałem, jak jakiś dzieciak tam przypadkiem wpadł - zaraz wychylił się ktoś z okna naprzeciwko i zwrócił mu uwagę. To chyba są pierwsze oznaki akceptacji, sympatii?

Czyli sielanka na Szkolnym? Ale ostatnio o Łaźni Nowej było zdecydowanie ciszej niż o tym, że w Nowej Hucie napadają, zabijają...

- Też się denerwuję, kiedy czytam o sterroryzowanych osiedlach i oglądam programy w rodzaju "Pod napięciem". Dla dziennikarzy rozboje i morderstwa są ciekawsze niż pozytywna działalność w dzielnicy, zdecydowanie jednak brakuje im odpowiedzialności. Takimi tekstami podgrzewają atmosferę, napędzają antynowohucką histerię - w samej dzielnicy i w innych częściach Krakowa. Tymczasem przypadki podobne do tych z Nowej Huty można znaleźć i gdzie indziej.

Nie twierdzę, że Nowa Huta jest całkiem bezpieczna, ale samochód ukradli mi na Kazimierzu [wcześniej Łaźnia działała przy ul. Paulińskiej - przyp. red.]. Oczywiście i tu mogą się włamać i nas okraść (choć nie bardzo jest co zabierać), ale to ze starej siedziby ukradziono nam cały sprzęt i wyposażenie baru tuż po jej otwarciu.

Na efekty tej histerii czekać długo nie trzeba - szkoły średnie ze Szkolnego mają kłopoty z naborem, bo gimnazjaliści nie chcą się uczyć w Hucie.

- I trudno się dziwić takim reakcjom dzieci i ich rodziców po tym, na czym się koncentrują media. Wirtualne wyobrażenia i stereotypy o dzielnicy mają realny wpływ na to, jak wiele osób się tu czuje. Atmosfera nagonki wpływa na ludzi, wielu się wstydzi miejsca zamieszkania, wielu chce stąd uciekać. To jest nie tylko ciekawe zjawisko socjologiczne, ale i bardzo poważny problem.

Zmiana wizerunku dzielnicy zależy jednak nie tylko od dziennikarzy...

- Także od mieszkańców, polityków i oczywiście od nas. Ale na konkretne efekty naszej tu obecności trzeba jeszcze poczekać. Cieszę się z tego, co już zrobiliśmy oraz że udało mi się skompletować wspaniały zespół ludzi, którzy mają poczucie misji, mnóstwo zapału i pomysłów, no i nie boją się pracy. Powoli zaczynają się do nas także zgłaszać różne osoby i grupy z zewnątrz, przychodzą z propozycjami realizacji konkretnych projektów. Przygotowujemy właśnie cztery wnioski o dotacje unijne na projekty - dwa z nich powstają w wyniku takich zewnętrznych inicjatyw, m.in. projekt skierowany do grupy zagrożeniowej oraz projekt telewizji internetowej.

Cieszymy się bardzo, bo to kolejny dowód, że zostaliśmy zauważeni, że jesteśmy wiarygodni. To także szansa na to, że Łaźnia będzie nie tylko teatrem czy centrum kulturalnym, ale po prostu miejscem, w którym będą się spotykały, ścierały i nabierały konkretnego kształtu różne wizje i projekty cenne dla całej dzielnicy. Mam też nadzieję, że będą do nas przychodzili przedstawiciele różnych środowisk chcący realizować swoje pomysły razem z nami.

Przyciągać ich można własnym przykładem, ale i stwarzając warunki do twórczego spędzania czasu. Na razie macie, niestety, tylko puste hale...

- Ale intensywnie przygotowujemy się do remontu (zrobić trzeba naprawdę dużo, na przykład podzielić główną halę na dwie części i popracować nad akustyką, czeka nas wymiana dachu, okien, instalacji elektrycznej). Ostatnio kupiliśmy wreszcie pierwszą partię krzeseł, które dotychczas musieliśmy przed każdym spektaklem pożyczać.

Przestrzeń, którą dysponujemy, stwarza mnóstwo możliwości. Żeby jednak móc je wykorzystać, potrzebujemy pieniędzy. Wtedy możliwe stanie się na przykład uruchomienie pracowni filmowej i didżejskiej czy organizacja koncertów. Cały czas nad tym pracujemy - przygotowujemy wnioski o środki z Unii Europejskiej, szukamy partnerów i sponsorów (z ich pieniędzy udało się pokryć 60 proc. kosztów naszych dotychczasowych spektakli).

Powoli chyba też zaczynacie być postrzegani jako coraz poważniejszy partner?

- Oczywiście już samo stworzenie teatru jako instytucji miejskiej podniosło nasz prestiż, ale też pierwszymi czterema miesiącami działalności na os. Szkolnym (bo tak naprawdę weszliśmy tu dopiero w lutym) zjednaliśmy sobie chyba sporo życzliwości. Ważne były niewątpliwie nagrody, jakie zdobył "Cukier w normie" w konkursie na inscenizację polskiej sztuki współczesnej - trzecie miejsce dla spektaklu i pięć nagród indywidualnych. Dzięki temu zauważono, że potrafimy zrobić coś naprawdę wartościowego, a i pieniądze - 40 proc. zwrotu kosztów "Cukru" i 30 proc. "Mieszkam tu" - bardzo się przydadzą na inne projekty. Bo przecież na całą działalność programową mamy w ciągu roku 120 tysięcy.

Bardzo jestem też dumny, że nasze zaproszenie przyjął i swoje bardzo nieurodzinowe urodziny zgodził się w Łaźni urządzić Sławomir Mrożek. To było kolejne niezwykle ważne wydarzenie ostatnich miesięcy.

A plany na nadchodzące miesiące?

- Jesienią trochę ruszymy w Polskę, bo "Cukier w normie" został zaproszony na kilka ważnych festiwali. Rozpocząłem próby do "Edypa", który ma być taką moją prywatną rozprawą z Nową Hutą, w której przecież dorastałem i do której teraz wraz z Łaźnią wróciłem. Chcemy też, aby pozostało coś trwalszego po 75. urodzinach Mrożka. Pod koniec września zapraszamy więc na "Labirynt Sławomira M." - będzie jednoaktówka "Lis filozof", którą wyreżyseruje Piotr Waligórski, krótkie filmy na podstawie Mrożkowskich felietonów, koncert tang i różne działania interaktywne. Cały czas można też oglądać wystawę fotograficznych portretów Mrożka autorstwa Andrzeja Nowakowskiego, przygotujemy również specjalną prezentację tego, co działo się na Plantach [wystawa wielkoformatowych rysunków Mrożka i happeningi - przyp. red.].

Na przełomie października i listopada odbędzie się kolejna edycja festiwalu Genius Loci. A w zimowej, śnieżnej scenerii chcemy zrealizować projekt na ulicy Andersena, która znajduje się w pobliżu. Pomysł narodził się podczas mojego pierwszego spotkania z miejscowym proboszczem. Będzie zimowe czytanie i inscenizowanie bajek, powstanie bajkowy ogród...

Paweł Kamza pisze dla nas sztukę o Nowej Hucie, której jednym z bohaterów będzie Bogdan Włosik. Ruszamy z projektami skierowanymi wprost do młodzieży: warsztaty filmowe i muzyczne. Tyle do końca tego roku.

We wszystkim mogą jednak namieszać jeszcze politycy. To od nich zależy przecież, jaką dotację na kolejne lata dostaniecie, a więc też i na realizację jakich projektów będzie was stać...

- Ja myślę trochę inaczej. Po pierwsze staram się pamiętać, że Łaźnia w obecnym kształcie powstała dzięki krakowskim politykom, którzy uznali potrzebę istnienia tego miejsca i poparli przedstawiony przeze mnie program. Nie byłoby Łaźni, gdyby nie pomoc radnego Ireneusza Rasia, zgoda i wsparcie prezydenta Majchrowskiego, a przede wszystkim niemal jednogłośna decyzja Rady Miasta Krakowa o powołaniu instytucji. To trochę taki pierwszy sukces idei łaźnianej, że połączyła ona ludzi z różnych stron sceny politycznej.

Po drugie uważam, że walka o środki jest jednym z moich podstawowych zadań. Robię to, przekonując decydentów do potrzeb teatru, staram się o międzynarodowe granty, rozmawiam ze sponsorami. Ponadto wydaje mi się, że efekty zaledwie półrocznej pracy w Nowej Hucie udowadniają przydatność Łaźni w tym miejscu. Ci, którzy znają zarządzanie kulturą z praktyki, przyznają, że dokonaliśmy niemal cudu. Byłem i jestem optymistą. Wiem, że zrobimy jeszcze więcej, i mam nadzieję, że nie pojawią się decyzje podcinające nam skrzydła.

W ostatnich miesiącach w Nowej Hucie dzieje się naprawdę dużo, pojawiła się dobra energia. Powstała przecież nie tylko Łaźnia, ale i nowohucki oddział Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, bardzo dobrze wypadł cykl koncertów "Nowa Huta. Dlaczego nie?", zrealizowano kilka projektów artystycznych na terenie dzielnicy, a ostatnio oddano wspaniałe boisko na osiedlu Kalinowym i ruszyła nowohucka liga piłkarska dla dzieci. To wszystko inicjatywy, które w dłuższej perspektywie mogą przyczynić się do poprawy wizerunku Nowej Huty. I pozwolić mieszkańcom dzielnicy uwierzyć, że tu wcale nie jest tak źle, jak im niektórzy dziennikarze wmawiają, a może być jeszcze lepiej. Mam nadzieję, że i my będziemy mieli w tym swój udział.

***

Drugie życie Łaźni W październiku 1995 Bartosz Szydłowski, wówczas student Wydziału Reżyserii krakowskiej PWST, zaczął remontować swoje mieszkanie przy ul. Paulińskiej 28. W piwnicy odkrył starą żydowską łaźnię. Osiem pomieszczeń - w sumie 280 m kw. W lutym 1996 r. zarejestrowano Stowarzyszenie Teatralne "Łaźnia". W piwnicy przy Paulińskiej można było m.in. obejrzeć realizowane przez stowarzyszenie spektakle (np. "Wściekliznę Show"), a także gościnne pokazy, np. egzaminy wydziału reżyserii, wystawy. Stowarzyszenie przygotowało m.in. dwie edycje poświęconego Kazimierzowi festiwalu Genius Loci, a Szydłowski był nominowany do Paszportu "Polityki". Doszło jednak do konfliktu między stowarzyszeniem a Żydowską Gminą Wyznaniową, do której należy kamienica. Stowarzyszenie dostało wypowiedzenie, później ochroniarze wynajęci przez nowego najemcę zajęli lokal...

Koniec Łaźni przy Paulińskiej okazał się początkiem całkiem nowego etapu w jej działalności. W ubiegłym roku Rada Miasta Krakowa podjęła decyzję o utworzeniu nowej miejskiej instytucji kulturalnej. Teatr Łaźnia Nowa, którego dyrektorem został Bartosz Szydłowski, mieści się na os. Szkolnym, w dawnych warsztatach mechanicznych. Choć działa tam tak naprawdę dopiero od lutego, zdążył już m.in. pokazać dwie premiery: "Cukier w normie" i "Mieszkam tu", a także zorganizować obchody 75. urodzin Sławomira Mrożka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji