Artykuły

Eutanazja w operetce

"Nietoperz" w reż. Kornela Mundruczó w TR Warszawa. Pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Powiedzieć, że spektakl Mundruczó w TR Warszawa jest doskonały, to nic nie powiedzieć. To nieustanny taniec na ostrzu noża, piruet nad brzegiem przepaści, wyścig na granicy powagi i kompromitacji.

Kiedy przed wakacjami zapowiedziano, że TR Warszawa nowy sezon otworzy "Zemstą nietoperza", pomyślałem, że przedwcześnie pochowaliśmy do grobu operetkę. Nieboszczka jeszcze widać nie pożegnała się ze światem, wciąż chce śpiewać, pić szampana i bawić się do białego rana przy taktach walca, polki i czardasza. Im bardziej kryzys podmywa fundamenty Europy, tym większa jest potrzeba zapomnienia w zabawie, a jaki gatunek lepiej usypia umysł niż nonsensowna, rozbrajająco idiotyczna operetka?

Usłyszeć ulubioną operetkę i umrzeć

Powrót do klasycznego utworu Johanna Straussa w TR Warszawa jest jednak bardzo przewrotny. Przedstawienie węgierskiego reżysera Kornéla Mundruczó łączy z oryginałem jedynie tytuł, kilka arii oraz wycięte z tektury nietoperze, ustawione niedbale pod sceną. Zamiast na wiedeńskim balu z udziałem fałszywych księżniczek i udawanych markizów akcja spektaklu rozgrywa się w klinice eutanazyjnej w Warszawie, w której do ostatniej drogi przygotowuje się poruszający się na wózku dyrygent Gustaw (Sebastian Pawlak) i jego żona Irys (Agnieszka Podsiadlik).

Rolę Charona gra demoniczny dyrektor kliniki Ryszard (Adam Woronowicz) wspierany przez Martę (Małgorzata Buczkowska), asystentkę i kochankę zarazem, oraz pełnego wątpliwości młodego lekarza Piotra (Rafał Maćkowiak). Wieczór jest szczególny: to ostatni dzień roku, a zarazem ostatni dzień działalności kliniki, która decyzją władz ma zostać zamknięta. Dyrygent i jego żona są ostatnimi "pacjentami", swe życie chcą zakończyć przy muzyce z ulubionej operetki - "Zemsty nietoperza".

Trzeba przyznać, że nawet na tle dzisiejszej "płynnej" kultury, w której swobodnie mieszają się gatunki i tematy, ten spektakl łączący pastisz operetki z futurystyczną wizją jest wyjątkowy. Z jednej strony reżyser mami nas obietnicą szampańskiej zabawy, z drugiej uderza w głowę obrazem precyzyjnie zaplanowanej samobójczej śmierci. Uwodzi szlagierami, od których ręce same składają się do klaskania, a zarazem włącza w dyskusję na temat prawa do decydowania o własnej śmierci - może najważniejszą na naszym coraz bardziej starzejącym się kontynencie.

Mistrzostwo żonglerki reżysera, znakomite aktorstwo

Powiedzieć, że spektakl Mundruczó jest doskonały, to nic nie powiedzieć. To nieustanny taniec na ostrzu noża, piruet nad brzegiem przepaści, wyścig na granicy powagi i kompromitacji. Aktorzy zaskakują wszechstronnością, płynnie przechodzą od gry realistycznej do sztucznej, operetkowej konwencji. Nastrój zmieniają jak za naciśnięciem guzika na pilocie, doprowadzając publiczność do całkowitej konfuzji. Mają w sobie żartobliwą powagę i poważny żart. Świetny jest Woronowicz jako dyrektor kliniki, który pod pozorną łagodnością kryje niebezpieczną siłę. Znakomici: Pawlak, który śpiewa tak, jakby od dziecka występował w operetce, Maćkowiak, który przeistacza się z zahukanego lekarza w rockmana, Buczkowska wykonująca karkołomne arie i Podsiadlik, która gra zagubienie i determinację swojej bohaterki, zdecydowanej umrzeć razem z mężem.

Mundruczó po mistrzowsku żongluje konwencjami i nieustannie podważa teatralną iluzję. Jego spektakl "Hańba" według Coetzeego pokazywany na tegorocznym festiwalu Malta otwierała naturalistyczna scena okrutnego gwałtu na kobiecie, po której aktorzy rozsiadali się na kanapach, jakby nic się nie stało. Tutaj sparaliżowani wstają z łóżek, chwytają za keyboardy i śpiewają szlagiery, a nawet zachęcają publiczność, aby włączyła się do wspólnego śpiewania i kołysania.

Pozostaje pytanie o cel tej szampańskiej zabawy ze śmiercią. Co nam mówi o eutanazji spektakl Mundruczó?

To chyba największe zaskoczenie: "Nietoperz" jest rzadkim na polskich scenach przykładem konserwatywnego teatru politycznego. Na scenie TR Warszawa, najbardziej liberalnego teatru w Polsce, który wprowadził do dyskursu publicznego tematy rewolucji obyczajowej i emancypacji homoseksualistów, spodziewalibyśmy się raczej pochwały eutanazji jako prawa człowieka do godnego umierania. Tymczasem węgierski reżyser od początku buduje negatywny obraz "kliniki śmierci". Woronowicz w roli dyrektora gra cynika wykorzystującego ludzkie słabości, jego deklaracje o pomaganiu cierpiącym to pozór, w gruncie rzeczy chodzi o pieniądze. Sama klinika jest parodią szpitala, z kiczowatymi obrazami na ścianach i nieprzytomną obsługą, która pośpiesznie podaje pacjentom truciznę i jest bezradna, kiedy trzeba im rzeczywiście pomóc.

Co bardziej zaskakujące, ten konserwatyzm jest przekonujący teatralnie! Mundruczó precyzyjnie wyważa racje bohaterów, pokazuje głębokie motywacje chorych, chcących umrzeć, i emocje ich bliskich. Konfrontuje publiczność z paradoksami etycznymi: czy podtrzymywanie życia za wszelką cenę nie jest taką samą uzurpacją jak samobójstwo? Jeśli krytykujemy eutanazję, dlaczego godzimy się na ingerencje medycyny w naturalny proces starzenia się i umierania?

Zwyciężyć śmierć

Rewelacyjna jest pod tym względem końcówka, w której do nieczynnej już kliniki przybywa chory na paraliż mózgowy Łukasz (fantastyczny Dawid Ogrodnik - filmowy Rahim w "Jesteś bogiem"). Jego wyniszczone chorobą, powykręcane ciało kurczowo trzyma się życia, chociaż siostra (Justyna Wasilewska) chciałaby jak najszybciej podać mu truciznę i pozbyć się kłopotu. Czy samobójstwo jest dla chorego jedynym wyjściem? Czy można mówić o świadomej decyzji, kiedy ciało przepełnia cierpienie i ból? Mundruczó zamiast z odpowiedzią zostawia publiczność z piosenką "Te Amo" z repertuaru Umberto Tozziego. Zaśpiewana w finale przez cały zespół brzmi jak hymn miłości, która ma zwyciężyć śmierć. I jej kiczowaty patos wcale nie przeszkadza, przeciwnie, chwyta za serce.

"Nietoperz" jest kolejnym po spektaklach Pollescha dowodem, że zespołowi TR Warszawa jest bardzo potrzebny kontakt z innymi reżyserami i innym myśleniem o teatrze. Po odejściu Krzysztofa Warlikowskiego Jarzyna nie miał w swoim teatrze równego sobie partnera, z którym mógłby konkurować. Takim partnerem jest niewątpliwie węgierski inscenizator. Czy doczekamy się na scenie TR Warszawa polskiego reżysera tej klasy?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji