Artykuły

Hamlet walki i słabości

"Hamlet" w reż. Pawła Szkotaka w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Andrzej Górny w Odrze.

Poznańska realizacja "Hamleta" w reżyserii Pawła Szkotaka chce być na wskroś współczesna, taka - na dzisiaj. Widać to w wielu warstwach budujących przedstawienie, aż po drobne realia, jak rewolwer w dłoniach Laertesa i Hamleta czy błyski fleszy paparazzich, których wprawdzie nie widzimy, ale się domyślamy. Reżyser sięga do samego trzonu tragedii - czyli do pragnienia zemsty manifestującego się u Hamleta. Kiedy Duch ojca wyjawia synowi tajemnicę popełnionej zbrodni, zemsta wychodzi ponad zamierzenie zrozumiałej synowskiej reakcji; chodzi tu o przynależny światu konieczny ład, przywrócenie pogwałconego porządku. Nawet król Klaudiusz, korzystający z zysków swej zbrodni przeżywa męki sumienia, waha się, odkłada decyzje. A Hamlet się reflektuje: zabić Klaudiusza w takiej chwili? Dać mu szansę na łaskę, kiedy ów korzy się w swej wewnętrznej grze, a jednak owoców zbrodni wciąż się nie wyrzeka? Nie o taki - dwuznaczny - ład świata chodzi. Należy zło strącić w chwili, kiedy triumfuje ono na piedestale: wtedy jednoznacznie określa się jego miejsce. Hamlet nie korzysta z szansy, jaką daje chwilowa słabość Klaudiusza. Inaczej mówiąc: nikt w tragedii Szekspira ładu świata nie lekceważy absolutnie, do końca, nawet jeśli go tym czy innym czynem podważa.

Paweł Szkotak, reżyser poznańskiej inscenizacji, zgodnie z duchem naszego czasu stawia na frontalną weryfikację postaw osób dramatu, odsłaniając od razu zasadniczą wątpliwość: czy tak naprawdę Hamletowi chodzi o ten ład świata i czy w ogóle komukolwiek rzeczywiście o ten ład chodzi? Od początku akcja wskazuje na to, że nie o sprawiedliwość i porządek toczy się tutaj walka, lecz o to, kto kogo pokona... Już w krótkiej scenie na początku, kiedy przed strażnikami Elsynoru migocze w oknach zamku jakaś nierozpoznana postać, orientujemy się, że to sam Hamlet w przebraniu aranżuje spektakl dla prostych ludzi, żeby postraszyć ich złudą mocy sił wyższych, które stają po jego stronie. Zdajemy sobie więc sprawę, że nie kryje się za tym interwencja Ducha ojca ani w ogóle jakichś sił nadprzyrodzonych, czegoś, co by racjami uniwersalnymi wspierało intencje Hamleta, ukazywało je w szerszej perspektywie - i że w gruncie rzeczy na scenie przedstawiony jest tylko zręczny spektakl, mistyfikacja zaaranżowana naprzód dla strażników, a tym samym dla ludu Danii. A chodzi oczywiście o to, aby lud stanął po stronie Hamleta; i to nie tylko w jego walce o tron, ale także w obronie własnego życia - jako że Klaudiusz (Piotr Kaźmierczak), tu osobnik bardzo miernej postury duchowej, chwyci się każdego środka, by pozostać u władzy. Okazuje się, że Hamlet nie ma w tym starciu godnego siebie przeciwnika-partnera. Nie potrafi też sprostać sytuacji Królowa, jego matka (Barbara Krasińska). Ranga dylematów duchowych Hamleta obniża się z wielu różnych powodów, niemal zatraca, bo też o jaką sprawiedliwość mogłoby tu chodzić, skoro w walce z królem-mordercą Hamlet wspiera się kłamstwem i prostą manipulacją. Nie jawią się na tym etapie tragicznych perypetii ani nieskazitelne racje, ani sytuacje, gdzie zło i dobro człowieka spotykałyby się w tragicznym splocie, tak jak chcielibyśmy to widzieć. W "Hamlecie" Szkotaka znajdujemy się w świecie twardych realiów walki o władzę (dokładnie jak dzisiaj w Polsce).

Tej świadomie i konsekwentnie zarysowanej perspektywie interpretacji dramatu dobrze służy celowo pomyślana scenografia Agnieszki Zawadowskiej. Scena zabudowana elewacją zamku pozostawia na zewnątrz tylko płytki pasek otwartej przestrzeni. Ta płytkość odpowiada ograniczonej skali tragicznych wydarzeń. Są za to liczne drzwi, otwierane na krótkie stosunkowo wystąpienia postaci. Kiedy owe postaci znikają, drzwi zamykają się natychmiast z trzaskiem, ucinającym ciąg dalszy tego, co mogłoby czy powinno być jeszcze powiedziane, przeżywane. W tak przedstawianej walce o władzę liczy się tylko bezwzględność i zdecydowanie działających oraz szybkość akcji. I taki pełen pasji i energii, choć skupiony na jednym określonym celu, jest Hamlet Michała Kalety, który podporządkowuje temu celowi nawet swoją intymną relację z Ofelią. Choć przyjdzie wkrótce moment, kiedy to, co człowiecze, musi się w końcu przełamać i dojść do głosu.

Taki impuls z zewnątrz zawdzięcza "Hamlet" właśnie Ofelii Barbary Prokopowicz. Aktorka dała nam postać wychodzącą poza ramy tego świata, zorganizowanego do konkurencji i walki. Choć są w niej mgnienia sprzeciwu, zanikają zaraz. Jest otwarcie, nieodwołalnie bezradna, bo czuje się upokorzona swą własną miłością do człowieka, który zabił jej ojca. 1 to dlatego odmawia sobie prawa do obecności w intrydze; to nie obłęd ją zabija.

Kiedy Hamlet na cmentarzu widzi kondukt żałobny z prochami Ofelii, zdaje sobie sprawę, że tym, co istotnie bezpowrotnie przegrał, była jej, a także jego własna miłość. Kończy się dla niego czas gry i walki o władzę, jesteśmy oto znowu wobec tragicznego splątania ludzkich losów. Czując się winnym jej śmierci, Hamlet porwawszy urnę, wysypuje prochy na swoją głowę. Dopiero teraz, za późno, zrozumiał, jak bardzo kocha Ofelię i co utracił. Staje teraz przed nami człowiek nieodwołalnie zagubiony w swym cierpieniu. To wyjątkowa scena w tym przedstawieniu, jedyne apogeum tragedii, ale już wyłącznie zwyczajnie ludzkiej, także dzięki świetnemu aktorstwu Kalety. Słowa Hamleta o przeczuciu, które go nachodzi, znaczą więcej niż tylko przyznanie się do winy. To właściwie jest jak wyrok, który on sam na siebie wydaje. Stąd końcowy pojedynek i scena otrucia wszystkich współwinnych nie jest już tak potężnym akordem, jakiego byśmy oczekiwali.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji