Gombrowicz w sosie własnym
Są dzieła literackie, które nigdy nie będą jednoznacznie oceniane. Tak jest na pewno z Witoldem Gombrowiczem. Gdyby się zastanowić dlaczego nas ciągle irytuje i drażni, odpowiedź byłaby prawdopodobnie jedna: ponieważ mówi prawdę. A tych, którzy mówią nam prawdę z reguły nie lubimy.
Kim jest autor "Ferdydurke" w świetle swej twórczości? Po raz kolejny próbuje na to pytanie odpowiedzieć Mikołaj Grabowski w wystawionym na deskach Starego Teatru spektaklu "Tango Gombrowicz", opartym na "Trans-Atlantyku" i "Dziennikach". I już na początku odpowiada: Gombrowicz to niejednoznaczny twór; to "wielogłowy potwór". Stąd na scenie pojawia się czterech Gombrowiczów, każdy autonomiczny. Grają go Jan Frycz, Krzysztof Globisz, Jan Peszek i Jerzy Trela.
Dzięki temu pomysłowi Grabowski "rozkłada" Gombrowicza na różne partytury. Autor "Pornografii" kreśli polski los w latach dziejowych zawirowań. Jest to z reguły pieśń prześliczna lecz nie pozbawiona realności. Nie stroni od szyderstwa, niechęci, lęków własnego pokolenia. Drwi z "dziedzicznego obciążenia Polską" i broni Polaków przed własnym patriotyzmem. Kreuje siebie w roli lekarza, uzdrawiającego polską duszę, stłamszoną przez kabotynizm i manię wielkości. Taki Gombrowicz jest oczywiście irytujący dla jego współczesnych, którzy nie szczędzą mu pouczeń i łajania. Również dla nas, gdy usiłujemy zrozumieć jego irytujące pozy, przewrotność i dotrzeć do sedna twórczości.
Mikołaj Grabowski odniósł sukces ukazując nam takiego Gombrowicza. Prawdopodobnie niewiele pomylił się co do jego postawy i twórczości. Spektakl jest pasjonujący ale tylko do końca części pierwszej. W drugiej traci tempo jest przegadany i nie zapełniony treścią, teatralnie bogatszy ale uboższy w znaczenia.
Taki Gombrowicz, jak w Starym Teatrze, będzie się nam zawsze podobać. Jest prawdziwy choć nie do końca dopowiedziany. Tak jest z wielkościami - każdy odkrywa w nich ciągle coś nowego. Grabowski odkrył bardzo wiele.