Lustro bez kazalnicy
Rozmowa z MIKOŁAJEM GRABOWSKIM, reżyserem, przed premierą spektaklu
"Tango Gombrowicz" w Starym Teatrze
Kolejna premiera w Starym Teatrze. Już w najbliższą sobotę będzie nią "Tango Gombrowicz", spektakl reżyserowany przez dyrektora artystycznego "Starego" - Mikołaja Grabowskiego, twórcę wcześniejszych dwóch inscenizacji "Trans-Atlantyku" oraz monodramu "Mój Gombrowicz". W najnowszym spektaklu reżyser i autor adaptacji zarazem postanowił połączyć fragmenty "Dziennika" i "Trans-Atlantyku" - "Dziennik" Gombrowicza nie jest kronikarskim zapisem, lecz polemiką autora z rzeczywistością artystyczną i polityczną, walką ze stronnictwami, grupami czy tendencjami. Jest autokreacyjnym zapisem, obrazem człowieka walczącego o wolność jednostki, o wyzbycie się zależności od zbiorowości z jej mitami i stereotypami. Z kolei "Trans-Atlantyk" jest opowieścią o pierwszych miesiącach pobytu Gombrowicza w Argentynie w 1939 roku. Autor dokonuje rozrachunku z polskością i tradycją, z konwenansem i mitem. Wizerunek Polaka i Polski u Gombrowicza jest gorzki, autor nie stosuje wobec rodaków żadnej taryfy ulgowej. Wręcz przeciwnie, obnaża nas i nasze narodowe mity, dotyka nas - często boleśnie, poprzez ironię i śmiech.
Jaka będzie najnowsza inscenizacja utworów Gombrowicza w Starym Teatrze? O to zapytaliśmy reżysera - Mikołaja Grabowskiego.
- Nie po raz pierwszy sięga Pan w teatrze po "Dziennik" i "Trans-Atlantyk" Witolda Gombrowicza, natomiast po raz pierwszy zestawia Pan te utwory ze sobą. Co łączy inscenizowane przez Pana teksty?
- Te fragmenty "Dziennika", które wybrałem do adaptacji, rymują się z fragmentami "Trans-Atlantyku", poszerzają, mam nadzieję, myśl samego Gombrowicza, uwyraźniają refleksję, czasem są kontrapunktem myślowym danej sceny. Niekiedy myśl "Dziennika" jest wyznaniem wiary człowieka, myśliciela, pisarza.
- Powiedział Pan, że Gombrowicz jest jednym z autorów czytanych przez Pana dotkliwie osobiście. Co dotkliwie osobistego znalazł Pan w obu utworach?
- Osobisty ton, o którym myślę, to zbieżność refleksji Gombrowicza z moimi. Dotyczy to wielu fragmentów, których użyłem, nie wszystkich, bo ja nie jestem Gombrowiczem, a tylko nad nim pracuję. Jeżeli pracuję, to muszę także zdobyć się na pewien dystans do autora, inaczej pożre mnie on, a nie byłoby to dobrze dla przedstawienia, które - rozmawiamy na tydzień przed premierą - nie wiem, jakie będzie.
- Gombrowicz W "Dzienniku" polemizuje z otaczającą go rzeczywistością artystyczną i polityczną. Pan znany jest jako teatralny polemista i prowokator. Czy w tym przedstawieniu szykuje Pan publiczności kolejny Polaków portret własny?
- Czy trzeba co pewien czas podstawiać Polakowi lustro? Pewnie tak, ale tylko lustro, bez kazalnicy. Kto szuka w życiu odpowiedzi na istotne pytania, też spogląda w lustro. I choć czasem robi to tylko po to, aby poprawić urodę albo wręcz podziwiać siebie, to kiedyś i tak zauważy pierwszą zmarszczkę na czole. Jeżeli w tym spektaklu ktoś będzie prowokował, to Gombrowicz, nie ja.
- Jaki nadaje Pan sens tangu, które chce Pan zatańczyć w uścisku z Gombrowiczem?
- Szaleństwo tanga, jego rytm, a przede wszystkim jego zmysłowość są dla mnie jakimś ekwiwalentem tej zawieruchy, w jaką wpadł Gombrowicz po przyjeździe do Argentyny. Z jednej strony słyszał z dalekiego kraju odgłosy wojny, (które pewnie bolały), z drugiej pochłaniał go, wciągał, zielony, niedojrzały, choć soczysty świat Ameryki Południowej.