Artykuły

Jak to u fryzjera bywa...

Brakuje w naszych teatrach współczesnych sztuk obyczajowych. Brakuje takich przedstawień, które - odrzuciwszy nadmierną ornamentykę i historyczny kostium - mówiłyby o życiu wprost. Ale brakuje także odpowiedniego repertuaru, który będąc jednocześnie dobrą literaturą, nie trąciłby na scenie o banał codzienności, grożący niezbyt twórczym małpowaniem tego, co dzieje się "na ulicy".

"Stalowe magnolie" Roberta Harlinga w reżyserii Barbary Sass są przedstawieniem współczesnym, lekkim, zabawnym i udowadniającym jednocześnie, że o cukrzycy, dializie i przeszczepie nerek można mówić w teatrze w sposób ciekawy. Choć, rzecz zdumiewająca, wszystko jest tu właściwie banalne: prościutka akcja oparta na historii młodej dziewczyny, decydującej się zostać matką za wszelką cenę; prozaiczny i arcyplotkarski salon fryzjerski, uczyniony miejscem akcji, mocno podkolorowany amerykańskim (i nie tylko) kiczem; niezbyt zagmatwane charaktery, sześciu bohaterek. Lecz ten. banał żyje! ożywa na scenie dzięki znakomicie wymyślonym i konsekwentnie pokazanym postaciom, zawdzięczającym swą urodę w równym stopniu aktorom i reżyserce-mistrzyni tzw. kina kobiecego.

Wszystkie panie (Gena Wydrych, Irena Szczurowska, Anna Sokołowska, Bożena Adamek, Marta Konarska i Dorota Godzic) są ciepłe, sympatyczne i dowcipne, lecz każda na swój sposób. Aktorki bowiem, co bardzo wyraźne, wzbogaciły kreowane przez siebie postaci o własne cechy indywidualne, a to stworzyło taką mozaikę typów. Barbara Sass wprawnym okiem "odczytała" całą szóstkę i bez pudła ustawiła tak, aby wszystkie poczuły się w nowej skórze swobodnie Tak też się dzieje, poczynając od zabawnie apodyktycznej Geny Wydrych (Ouier), a kończąc na równie zabawnie zamodlonej, udanie debiutującej, Dorocie Godzic (Annelle).

I rzecz może najważniejsza: reżyserka zaproponowała taką interpretację tekstu, która pozostając daleko od taniego sentymentalizmu, tak łatwo osiągalnego w przypadku podrzędnego wyciskacza łez nie roni zarazem nic z jego przesłania. Dlatego, zamiast kolejnej wersji "Love story", oglądamy pełną ciepła i humoru historię o miłości, przyjaźni, macierzyństwie i o kobiecej sile pokonywania wielkich i małych nieszczęść.

Taki "babski" teatr nie każdemu może odpowiadać. Nie ma w nim poważnych dysput filozoficznych, nikt tu nie stawia metafizycznych - pytań, nikt też nie zaskakuje dziwnością rozwiązań formalnych: Jest w nim za to sporo solidnej roboty teatralnej, gwarantującej dwie godziny rozrywki. Czy to nie wystarczy?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji