Budzić uczucia i wrażliwość
- "Sytuacja bez wyjścia" to kolejna Pani sztuka realizowana w teatrze w ramach "Terapii przez sztukę". O czym tym razem chce Pani rozmawiać z publicznością?
- Po pięciu latach prowadzenia programu "Terapia przez sztukę" mogę powiedzieć, że znam dość dobrze naszą publiczność i mam wyczulone na nią ucho. Obserwuję jej reakcje i z nich staram się czerpać inspirację do dalszej pracy. Tak też było i teraz. "Sytuacja bez wyjścia", w warstwie fabularnej, opowiada o spotkaniu dwóch przyjaciółek, których koleje losu, od czasu rozstania, były całkowicie odmienne. Spotykamy się z nimi w sytuacji, w której każda z nich zmuszona jest dokonać radykalnego życiowego wyboru. Akcja sztuki zanurzona jest w jednym temacie: syndromie naszej życiowej bezradności. W tej sztuce nie zajmujemy się oceną sytuacji i jej psychologicznym podłożem, lecz zależy nam na stworzeniu klimatu dla twórczych rozwiązań. Liczymy na to, że pomoże nam śmielej spojrzeć na nasze marzenia i doda odwagi, by je realizować.
- Przypomnijmy, na czym polega Pani program "Terapia przez sztukę" i jaki jest jego cel?
- Program wymyślił i wdrożył w Teatrze Ludowym Jerzy Fedorowicz słynnym spektaklem "Romeo i Julia" . Potem były kolejne przedstawienia i programy telewizyjne jak "Zadyma". Moje rzeczy to "Toksyczni rodzice", "Bici biją", "Odlot", no i "Sytuacja bez wyjścia". Prowadzę również warsztaty, spotkania w szkołach, domach kultury, zajmuję się także pracą teoretyczną. I właśnie te dość liczne spotkania, warsztaty, zajęcia ze studentami inspirują mnie, wprawiają w zadumę. Studio Improwizacji, które prowadzę od kilku lat, to moje ulubione zajęcia. Niezliczona ilość improwizowanych scen, sytuacji... Czasami dobrze się bawimy, a niekiedy udaje nam się rozwikłać poważny problem, ostudzić emocje, zrozumieć to, co dotąd było niezrozumiałe. Od czasu do czasu zadaję jakąś "refrenową" etiudę, wokół której skupiamy naszą uwagę i mówię: spróbuj rozplątać problem w sposób artystyczny, teatralny. Przełóż go na język sztuki. Tym razem był nią temat: sytuacja bez wyjścia.
- Czy Pani dotychczasowe doświadczenia potwierdzają tezę, że sztuka może być terapią?
- Odpowiem na to słowami policjantki z "Bitych": - Naszą rzeczą jest robić nie tak, to siak, nie tędy, to owędy. Nie liczyć na zbyt wiele, ale robić. A przy Bożej pomocy, może ten czy ów się ocknie. Ostatnio przyszła do mnie młoda dziewczyna, by podziękować za jedno spotkanie, w którym uczestniczyła i które spowodowało zmiany w jej życiu. Kiedyś na "Toksycznych rodzicach" była kobieta chora na anoreksję. Po spektaklu powiedziała: najadłam się. To są ważne recenzje. Jeśli zaprzyjaźniona z teatrem policjantka mówi mi, że jeden z jej podopiecznych stwierdził po przedstawieniu, iż pewnych rzeczy to on już w życiu nie zrobi - to wiem, że nasza praca ma sens. Jednak największym sprawdzianem słuszności naszych działań jest codzienny puls publiczności. Bo o co tak naprawdę chodzi w tej naszej teatralnej terapii przez sztukę? O to, by w hałaśliwej codzienności budzić uczucia i wrażliwość.