Artykuły

"Zbójcy" studyjnie

Niemiecki reżyser, zaproszony przez Teatr Studyjny, miał kilka jasno sprecyzowanych koncepcji. Przedstawić dramat "Zbójców" w stanie czystym, wystawić go dla dzisiejszego widza, w oderwaniu od całej romantycznej scenerii - zamków, prochowni i ukrytych lochów. Większość postaci ma współczesne stroje. Towarzysze Karola są grupką zbuntowanej młodzieży, ubranej w dżins i skórzane kurtki, jest wśród nich dziewczyna - Grimm jest tu dziewczyną. Spiegelberg natomiast, w białym garniturze - to na poły cinkciarz, na poły alfons, postać z półświatka. Ci "zbójcy" tworzą młodzieżowy gang - może terrorystów. Moor ojciec to staruszek w podkoszulku albo szlafroku, karmiący rybki, po ataku, któremu uległ na wózku inwalidzkim. Stylizowane kostiumy mają tylko Franciszek i oddany mu Herman: rozchełstane wojskowe kurty z dziewiętnastowiecznych mundurów, ze sztywnymi, okrągłymi pagonami, obramowanymi frędzlami. Obaj jaśni blondyni - wyrafinowani i bezwzględni pruscy oficerowie. Franciszek jest przy tym pederastą - jego stosunki z lokajem są jednoznaczne.

Reprezentują oni oczywiście świat obłudnego establishmentu. Symbolika jest tu, jak widać, ostentacyjna i dość trywialna. Operuje w dodatku kodami czytelnymi ,i dobrze zapewne rezonującymi w RFN, nieco gorzej u nas, gdzie ani grupy Baader-Meinhof nie było, ani takie mundury w starych szafach nie wiszą, jeśli wiszą, to ułańskie, o diametralnie innych konotacjach.

Reżyser stworzył więc symbolikę, koncepcje postaci, ramowy przebieg akcji i poszczególnych scen, pointy i kulminacje, opracował wyraziste gesty i spięcia. To jednak, czego nie obmyślił albo co do koncepcji z trudem się naginało, zawisło w próżni - i musiało się jakoś samo ułożyć. Czuwał nad wybranymi punktami obrazu - nie nad całością tego, co rzeczywiście dzieje się na scenie. Aktorzy zaś nie potrafili sami tego dziania się złożyć, koncepcji reżysera wypełnić i podbudować. W scenach zbiorowych ustawione jest zwykle tylko centrum kompozycji obrazu, obrzeża i tło puszczone zaś zupełnie. Gra jest schematyczna, jednostajna, pełna naskórkowego podniecenia - jak zwykle im więcej go na scenie, tym mniej na widowni.

Niektórzy z aktorów próbują konstruować coś na własną rękę, najlepiej udaje się to chyba Franciszkowi (Jarosław Dunaj), fatalnie Amalii (Anna Nowicka). Spiegelberg (Sławomir Olszewski) operuje ciągle tym samym zestawem chwytów, co staje się szybko nużące. Dość sprawnie wykonuje swe zadania Karol (Andrzej Krukowski) irytujący jednak niewyraźną wymową. Na scenie w sumie niewiele się wydarza - poza pojedynczymi, rzadkimi scenami, jak początkowa czy rozmowa Franciszka z Hermanem. W rezultacie efektowna, udana bardzo muzyka, rozbrzmiewająca głównie pomiędzy epizodami, staje się głównym środkiem wyrazu i głównym motorem tego przedstawienia - to niedobra proporcja. Całość rozgrywa się na tle prostej dekoracji z drewnianych drabinek, w ładnych kombinacjach świetlnych.

To przedstawienie należy traktować chyba głównie jako warsztat, "studyjnie" właśnie, jak wskazywałaby nazwa teatru. Pracował nad nim zespół z dwu krajów, wnosząc z każdej strony własne koncepcje i własny styl pracy, konfrontując tekst z obcymi mu realiami i sprawdzając, na ile może w nich funkcjonować. Pierwszy raz przedstawiono u nas najpóźniejszą z teatralnych wersji tego dramatu, "poprawioną mannheimską" w przekładzie Sławy Lisieckiej i Zdzisława Jaskuły. Sprawdzono tu pomysły różnych rozwiązań, na inne rozwiązania pomysłu zabrakło, gdzie indziej zabrakło wykonania. Przyjemnie słucha się muzyki. Każdy warsztat jest pożytecznym doświadczeniem. Aby ten przyniósł w pełni udane dzieło - trzeba by nad nim jeszcze popracować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji