Artykuły

Motyw Equusa

Pod koniec lat pięćdziesiątych zaliczano Petera Shaffera - wraz z Osbornem i Pinterem - do fali "nowego dramatu" angielskiego. Ale dość szybko, bowiem już po premierze "Pięciopalcówki", zajął w nim miejsce odrębne. Odtąd tworzy tzw. dramaturgię użytkową, popularną, adresowaną do jak najszerszego grona odbiorców. Stąd owe manipulacje technicznymi możliwościami teatru, różnego asortymentu tricki, efekty muzyczne i pantomimiczne. Stąd fabuła, będąca odpowiedzią na aktualne zapotrzebowanie teatralnego rynku. Jego sztuki spełniają wszelkie wymagania tego gatunku: poruszają modne problemy, wychodzą naprzeciw lękom współczesnej cywilizacji. No i - rzecz najważniejsza - mówią o kompleksach i obsesjach innych w sposób zrozumiały bez zbędnych dociekań i konieczności rozwiązywania skomplikowanych symboli. Jednak, by nie było zbyt prosto, autor "doprawia" to różnego rodzaju naukowymi terminami, sloganami, pseudointelektualnym pustosłowiem, z którego wprawdzie nic nie wynika, ale które robi wrażenie na widzu, przekonanym o swojej wiedzy w tej dziedzinie...

Można by zarzucić Shafferowi wiele innych "grzechów". Z kolei nie można mu odmówić znakomitej biegłości warsztatowej. Każdy z jego utworów charakteryzuje się dobrymi dialogami, ciekawymi aktorsko rolami, no i znać w nich znajomość specyficznych praw rządzących sceną.

Ostatnio z polską prapremierą kolejnej - po "Królewskich łowach słońca" i "Czarnej komedii" - sztuki Petera Shaffera wystąpił Teatr Polski we Wrocławiu. Napisany przed pięcioma laty "Equus" stał się największym teatralnym sukcesem autora. Utwór wystawiano w Europie, obu Amerykach, Azji i Australii. Jest to relacja z przebiegu leczenia dewiacji psychicznej siedemnastoletniego chłopca, Alana Stranga, który z niewiadomych powodów oślepił sześć koni. Podczas kuracji - w rozmowach psychiatry Dysarta z Alanem - z wolna wyłaniają się przyczyny. Wyrosły z podłoża mityczno-religijnego, z utożsamienia konia z Bogiem jako pana życia i śmierci, swoistej personifikacji ofiary i cierpienia... Obserwujemy więc rodzaj psychodramy: w retrospektywnych scenach jesteśmy świadkami początków choroby Alana, poznajemy jego układy rodzinne.

Shaffer wyraźnie zaznacza dwa wątki. Pierwszy - to historia Alana, drugi - sprawa leczącego go psychiatry. W miarę postępu kuracji widzimy powolne obnażanie się lekarza, projekcję jego życiowych niepowodzeń i rozterek, nierealnych marzeń... Autor skonstruował tę postać ciekawie, ujmując ją w ironiczny cudzysłów. W miarę rozwoju akcji Dysart z psychiatry pewnego stosowanych metod i posiadanej wiedzy przeobraża się w człowieka dostrzegającego ich nieprzydatność... Shafferowi chodzi nie tyle o kompromitację lekarza, ile raczej sposobów jakimi się posługuje próbując wniknąć w ludzką psychikę. Dodajmy: sposobów coraz bardziej dyskusyjnych, tracących popularność w społeczeństwach zachodnich. Stąd też jednoznaczne stanowisko autora: psychoanaliza połączona z psychodramą- - kiedyś nader modny mariaż - nie przynoszą rozwiązania. Stąd stopniowa dewaluacja przekonań Dysarta aż do momentu, w którym dostrzega jałowość swojej egzystencji, pustkę w jakiej się znalazł...

***

Prapremierowej inscenizacji utworu podjął się Henryk Tomaszewski, zapraszając do współpracy Zygmunta Koniecznego (muzyka) i Marcina Wenzla (scenografia). Ten ostatni zabudował scenę ściśle według autorskich wskazówek: niski drewniany podest w kształcie koła, na nim drewniana platforma przypominająca ring, częściowo ogrodzona balustradą. Tu trzy proste, również drewniane ławki. Poza okręgiem, na scenie, rozstawiono półkolem pozostałe: dwie z przodu, inne z tyłu. Przednie służą jako punkt obserwacyjny Dysarta i łóżko Alana, na dalszych siedzi reszta wykonawców. Aktorzy grający konie mają na sobie brązowe dresy i rękawice; na głowach szkieletowe maski z drutu, chodzą zaś na kilkunastocentymetrowych "kopytach", również z grubego drutu. Sztuka została tak skonstruowana, że brak w niej miejsca na zbytnią inwencję plastyczną; wszelkie odstępstwa od wizji autora nie mogłyby pozostać bez wpływu na wymowę utworu.

Reżyser wrocławskiego przedstawienia Henryk Tomaszewski

pozostał wierny autorowi, co - zwłaszcza w pierwszym akcie - nie okazało się najszczęśliwszym pociągnięciem. Irytowały tu bowiem i dłużyzny sytuacyjne, i te fragmenty monologów Dysarta - które nie wnoszą nic istotnego do akcji. Zbyt słabo wyeksponowano motywy, które skłoniły chłopca do oślepienia koni (zwłaszcza te, wywodzące się z podłoża mityczno-religijnego, nad którymi w spektaklu przeważyły nieudane doświadczenia seksualne). A i owe konie bez oporu, z dziwną determinacją podchodziły do Alana, by poddać się operacji oślepienia...

Kolej na pozytywy. Jak zwykle u Tomaszewskiego można podziwiać ciekawe kompozycje scen zbiorowych, płynny rytm przedstawienia, elementy pantomimiczne; czuje się rękę wytrawnego mistrza.

W "Equusie" są dwie role - z tych, na które warto czekać latami, i kilka większych epizodów, dających aktorom możliwość zaistnienia na scenie.

Alana Stranga zagrał Bogdan Koca czekający - po bardzo udanym Henryku w "Ślubie" Gombrowicza - na szansę potwierdzenia swoich możliwości. Alan w jego interpretacji jest chłopcem skomplikowanym psychicznie, nader podejrzliwym i skrytym. Koca wyakcentował jego wrażliwość i wyobcowanie, niechęć do otaczającego go świata, pełnego zakłamania skrzętnie skrywanego za wyświechtanymi ideałami. Zaprezentował w tym przedstawieniu spore już umiejętności warsztatowe, których, co bardzo cenne, nie stara się przeeksponować mimo iż grana postać stwarza tego rodzaju pokusy.

Z kolei Igor Przegrodzki jako psychiatra Dysart: narrator i animator tej swoistej psychodramy, intelektualista pewny swego doświadczenia i metod naukowych, pewny wiedzy o kondycji człowieczej i jej wypaczeniach... Aktor - po przebrnięciu przez dłużyzny pierwszej części widowiska - ukazuje postępującą metamorfozę postaci, wygrywa tkwiące w tekście możliwości, coraz bardziej obnażając Dysartara, aż do końcowego zwątpienia.

Z pozostałych wykonawców trzeba wspomnieć - i to przede wszystkim - o Andrzeju Wojaczku, który kolejny raz udowodnił jak ważną rzeczą jest umiejętność bycia na scenie, milczącego udziału w konkretnych działaniach; umiejętność zagrania epizodu. Interesującą propozycję aktorską przedstawił też Andrzej Polkowski. Jego Frank Strang, ojciec Alana, to człowiek tylko z pozoru mocny i bezwzględny, pewny swych racji, nie uznający kompromisu...

Ciekawie zarysowaną postacią jest Jill Mason, dziewczyna zafascynowana osobowością Alana. Starsza od niego, bardziej doświadczona, z nią Alan chce "zdradzić" Equusa. Halina Śmiela nie wykorzystała możliwości tkwiących w tekście. Zagrała na jednym tonie; raził szeroki, nieskoordynowany gest i - chwilami - kłopoty dykcyjne. Wprawdzie w ostatniej scenie z Alanem była naturalna i przekonywająca, ale to trochę za mało jak na tę rolę.

Natomiast nieporozumieniem było obsadzenie Jadwigi Skupnik jako sędziny Hester Salomon. Ta dobra aktorka, zupełnie nie "czuła się" w tej roli, dlatego jej Hester po prostu była nie z tej sztuki. Krzykliwa i despotyczna, a przy tym naiwna - nie mogła nawiązać kontaktu z żadnym z partnerów.

Na zakończenie trzeba wspomnieć o niemych bohaterach spektaklu: o koniach (grają je słuchacze przyteatralnego Studium). Stworzone poprzez ruch, poprzez wszystkie gesty kojarzące się z ostrożnością i dumą tych zwierząt, z odgłosów uderzeń i stąpnięć kopyt - są jednym z ważniejszych komponentów widowiska. Podobnie jak oprawa muzyczna Zygmunta Koniecznego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji