Artykuły

"Equus" Kocą żyjący

"Equus" Petera Shaffera stał się światowym bestsellerem teatralnym. Triumfował m.in. na skomercjalizowanym Broadwayu. To budzi podejrzenia. Rzadko się zdarza w praktyce "Dialogu", aby redakcja uważała za wskazane tłumaczyć się przed czytelnikami z powodu druku jakiejś sztuki. A tak było właśnie z "Equusem". W numerze zawierającym ten utwór umieszczono zarazem redakcyjną dyskusję, rodzaj sądu nad sztuką. Zapamiętałem opinie, że nie jest to dzieło wielkiego formatu, przynajmniej pod względem zawartości filozoficznej i intelektualnej, napisane z uwzględnieniem wszystkich mód (od seksu po mistycyzm), ale skonstruowane precyzyjnie, z doskonałym wyczuciem teatru, z atrakcyjną akcją. Wszystko to da się udokumentować.

Wystarczy wszakże tylko zmienić podejście i punkt widzenia, aby wady stały się zaletami. Shaffer nie napisał sztuki d!la wyrafinowanych intelektualistów. Jest to sztuka dla zwykłych ludzi, wymóżdżanych przez środki masowego przekazu, formowanych przez mody, żyjących w rytmie mechanicznych czynności, nawyków i materialnych ideałów dekretowanych przez zwycięską cywilizację. Skroił ją na miarę ludzi karmionych na co dzień przez Hollywood i telewizję. Ale wpisał w nią - tak, aby dotarły do adresatów - parę problemów ważnych i żywych, próbuje reanimować nieruchomiejące mózgi, skłaniać do dość podstawowych refleksji na temat współczesnego życia. Jest to sztuka tzw. użytkowa. Skuteczna, bo masowo odbierana.

Fabuła "Equusa" przypomina opowieść kryminalną. Został popełniony zbrodniczy czyn, odbywa się śledztwo, rekonstrukcja faktów, "wizje lokalne". Prowadzi je nie sędzia śledczy, lecz psychiatra. Zbrodnia - oślepienie sześciu koni przez siedemnastoletniego chłopca ubóstwiającego te zwierzęta - została bowiem, zgodnie z normami zdrowego rozsądku, zakwalifikowana jako czyn szaleńca.

Sztuka na dobrą sprawę ma dwu bohaterów, reszta jest po to, by mógł zaistnieć widowiskowy teatr. Bohaterami są: psychiatra i jego młodociany pacjent. Gdyby się uprzeć - ale tego Shaffer nie napisał - jest to jeden bohater w różnych fazach życia: "dzikiej" i "oswojonej". Jeśli zabiegi Dysarta - psychiatry odniosą skutek Alan Strang po kuracji i uzyskaniu niezbędnego wykształcenia będzie sam mógł leczyć innych, to znaczy dopasowywać do rzeczywistości, neutralizować, co w nich groźne, np. namiętności, a wulgarnie mówiąc kastrować, aby mogli bezkonfliktowo funkcjonować w ludzkim mrowisku. Bez wielkich cierpień i bez wielkich uniesień. Według powszechnej normy: regularna praca, ciułanie na skuter, samochód, domek, rozsądny ożenek, szybkie, ale nie dramatyczne rozczarowanie, rezygnacja, stagnacja, w spokoju sumienia i przekonaniu, że wszystko jest w porządku, bo z innymi jest podobnie. Oczywiście sztuka nie jest o psychiatrii, ani nie wydaje mi się polemiką z jej metodami. Psychiatra jest ostatnim ogniwem łańcucha "oswajaczy", nie ma wpływu na kształt drogi, której metą jest klinika.

Sztuka wyrastająca z realiów współczesności, schlebiająca modom, ale i odwołująca się do doświadczeń towarzyszących codzienności wielu ludzi, może zachęcić do odnowienia pytania, które chyba zbyt rzadko sobie stawiamy: "Jak żyć, aby żyć naprawdę?" Jest to pytanie, które pod wpływem leczonego chłopca, nagle zaczyna nurtować lekarza Dysarta. Rośnie w nim i - kto wie? - może prowadzi do ponownych narodzin. Zdolny jest człowiek rodzić się dwa razy?

Polska prapremiera "Equusa" odbyła się niedawno we Wrocławiu. Na scenie Teatru Polskiego zrealizował ją Henryk Tomaszewski. Można powiedzieć, że jest to sztuka właśnie dla niego: są w nią wpisane przestrzenne plenery, galopujące konie, ruch. Pod tym względem mogła stanowić wyzwanie dla wyobraźni Tomaszewskiego. Ten zareagował skromnie, może zbyt pokornie, przyjmując szczegółowe propozycje inscenizacyjne autora. Skoncentrował się głównie na pracy pedagogicznej. W przedstawieniu występuje aż jedenastu słuchaczy Studium Aktorskiego. Niektórzy - zwłaszcza obsadzeni w rolach koni - wykraczają poza statystowanie. W znacznym stopniu przesądzają o walorach widowiskowych i klimacie przedstawienia. Widać w ich działaniach rękę Tomaszewskiego, pomijając nie rozwiązaną do końca scenę finałową, w której konie - wszak inteligentne i umiejące walczyć - baranieją, same podsuwając się kolejno pod oślepiający szpikulec.

Największym walorem wrocławskiego przedstawienia jest rola Bogdana Kocy (Alan Strang). W kilka lat po debiucie w "Ślubie" w roli Henryka, Koca stanął przed kolejną wielką szansą. Wykorzystał ją. Potwierdził swą wrażliwość, ale nadto dowiódł, że jest aktorem myślącym, kontrolującym emocjonalne impulsy, ale nie zabijającym ich. Stworzył żywą postać o skomplikowanym wnętrzu, pulsującą sprzecznościami. Rola ta obfituje w niuanse. Alan jest krnąbrnym, nieufnym pacjentem, ale równocześnie bezbronnym chłopcem, przeżywa wielkie uniesienia, a zarazem cierpi. Koca odnajduje właściwe środki, aby uwierzytelmić tę skomplikowaną postać na scenie.

Drugą kluczową postacią jest psychiatra Dysart, grany przez Igora Przegrodzkiego. Jest on równocześnie narratorem, jak i uczestnikiem wszystkich wydarzeń scenicznych. Prawie cała sztuka jest zbudowana na dialogach Dysarta z pozostałymi postaciami oraz na kilku jego monologach. Przegrodzki dynamizuje się, odnajduje najcelniejsze, choć proste i nieraz bardzo dyskretne środki w dialogach z Alanem, odsłaniając rozterki duchowe lekarza w okresie "zawodowego klimakterium", ale bywają i miejsca, w których nie może nawiązać kontaktu z partnerem. Zadziwiająco puste są sceny Dysarta z sędziną Hester, graną przez doświadczoną Jadwigę Skupnik, która w tym przedstawieniu wydaje się zupełnie wyobcowana. Czy na tym miał się zasadzać kontrast osoby z supernormalnego wymiaru (sprawiedliwości) z żywymi ludźmi? Coś tu zostało niedonoszone, albo przekombinowane.

Żyją na scenie rodzice Alana, grani przez Janinę Zakrzewską i Andrzeja Polkowskiego oraz dziewczęca Jill, w propozycji Haliny Śmieli. Trafnie obsadzony Andrzej Wojaczek dobrze wywiązuje się z pantomimicznej roli Nugetta.

Mamy przedstawienie, które będzie intrygować fabułą, wzruszać dzięki Kocy, pobudzać do pewnych całkiem na miejscu i na czasie refleksji dzięki Shafferowi. Zagadką i przyczyną niedosytu dla mnie pozostaje pytanie, co by się stało, gdyby Tomaszewski jako realizator był mniej posłuszny autorowi sztuki, więcej wierny sobie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji