Artykuły

Nie będę gwiazdorem

- Zanussi powiedział mi kiedyś, że wariat nie zagra wariata, zboczeniec - zboczeńca; że tego dokonać może jedynie bardzo normalny człowiek, jego zdaniem, taki jak ja - mówił EUGENIUSZ PRIWIEZIENCEW w swoim ostatnim wywiadzie.

Ostatni wywiad z Eugeniuszem Priwieziencewem (na zdjęciu).

8 lipca br. odszedł Eugeniusz Priwieziencew - aktor, scenarzysta, reżyser. Byt postacią barwną, artystą niepokornym, znanym z ciętych wypowiedzi. Największą popularność przyniosła mu rola Pereszczaki w "Złotopolskich". Publikowana rozmowa odbyła się na tydzień przed jego śmiercią.

Bogdan Kuncewicz: - Całe życie grałeś przygłupów, masochistów, homoseksualistów, ekshibicjonistów, gwałcicieli małych dziewczynek, degeneratów. Dlaczego takie role przyjmujesz?

Eugeniusz Priwieziencew: - Bo nie dają mi do zagrania normalnych facetów. Mam fizjonomię taką, jaką mam, i reżyserzy uważają, że moja zewnętrzność nadaje się tylko do ról przygłupów.

- Bodaj Zanussi powiedział, że grasz wariatów, bo w życiu codziennym jesteś bardzo normalny. A co to jest normalność?

- Owszem, Zanussi powiedział mi kiedyś, że wariat nie zagra wariata, zboczeniec - zboczeńca; że tego dokonać może jedynie bardzo normalny człowiek, jego zdaniem, taki jak ja. A normalność - co to jest? Zawsze mówię dowcip, że matka miała trzech synów i spotkało ją wielkie nieszczęście, bo najstarszy byt debilem, drugi policjantem, a trzeci aktorem. Aktorzy to kabotyni, durnie, rzadko spotkasz tu inteligenta. To bardzo cienkie towarzystwo.

- Zagrałeś w ponad 30 filmach francuskich, amerykańskich, niemieckich. Ale początki na Zachodzie nie były najlepsze. Koczowałeś w skromnym paryskim mieszkaniu z Joanną Pacułą...

- Tak, Joasia mieszkała ze mną. Również mieszkała ze mną Zajączkowska. Ja je utrzymywałem. Ale żyliśmy w potwornej nędzy. Nie znałem żadnego języka obcego i chodziłem po planach filmowych, tak jak przed laty ci Rumuni z kartką napisaną łamaną francuzczyzną: "Ja nie mówić wasza język, ale ja się nauczyć i ja być grać". Teraz mówię w sześciu językach. W którymś momencie wyszło... Szczególnie Joasi.

- Kto ją lansował: Ty, czy Nicholson?

- Nigdy nie była z Nicholsonem, ja też jej nigdy nie posiadłem, ponieważ w pewnym momencie mnie zostawiła i związała się z jakimś producentem. Dzięki niemu zaistniała.

- A kto Ciebie lansował?

- Nikt. Wielkim moim marzeniem było zagrać u Polańskiego, co też się stało. Zagrałem w "Piratach" i to był film, na którym zarobiłem najwięcej pieniędzy i w którym najmniej mnie widać. Powiem ci szczerze, że chyba nie ma człowieka, który mi pomógł. Pojechałem na Zachód, by coś wykonywać, by zrobić karierę, ale nie było ludzi, którzy by mnie wspierali.

- Mówisz, że w "Piratach" nie istniejesz. Ale podobno wszystkie swoje sceny z Walterem Matthau, które w rezultacie nie weszły do tego filmu, Ty sam układałeś.

- Stary, to totalne kłamstwo! Ja byłem tam niczym, jednym pięćdziesięciu czy sześćdziesięciu aktorów. Nie miałem żadnego wpływu na poszczególne sceny. Praca z Polańskim polega na tym, że ty możesz mu powiedzieć, iż masz jakiś pomysł, propozycję, a on ci krótko odpowie: "Nie!".

- Grałeś z wieloma gwiazdami. Jak wspominasz spotkanie z Meryl Streep?

- Och, Meryl Streep... Ona powiedziała: "Żeńka, chcę się z tobą upić i zabawić", o coś się odbyło.

- Co się odbyło?

- Nie każ mi opowiadać wszystkiego ze szczegółami, bo to nie powinno nikogo obchodzić. Po prostu bardzo fajnie bawiliśmy się dwa tygodnie w byłej Jugosławii.

- Zagrałeś w "Liście Schindlera" Stevena Spielberga. Podobno przeżyłeś prawdziwe piekło na planie, ponieważ Spielberg kazał Ci mówić płynną angielszczyzną?

- Tak, to prawda. Jestem jedynym aktorem polskim w tym filmie, który nie został zdubbingowany. Przeraziłem się, że mam mówić płynną angielszczyzną,

uświadomiłem sobie, że nie dam rady. Dlatego też powiedziałem Spielbergowi, że zagram kelnera jąkałę. Dziwnie na mnie spojrzał i rzekł: "Zwariowałeś?! Kelner jąkała?!". Ale dopiąłem swego i całą rolę "przejąkałem się".

- Jak pracowało się ze Spielbergiem?

- Taka współpraca zawsze jest okropna, bo gdy zagram w jakimś mało istotnym przedsięwzięciu niewielką rolę i jej nie udźwignę, to pół biedy. Natomiast u takiego faceta jak Spielberg każda obsuwa kosztuje bardzo wiele. Gdyby powiedział mi, że źle zagrałem, albo też usunął z planu, to miałbym przechlapane.

- Równolegle z pracą u Spielberga miałeś propozycję z jakiegoś polskiego filmu, gdzie uznali, że jesteś złym aktorem?

- Gdy grałem u Spielberga, zadzwonili do mnie ludzie z produkcji filmu Jerzego Gruzy "Czterdziestolatek, dwadzieścia lat później". Namawiali, bym przyjął rolę w tym przedsięwzięciu. Odmówiłem, bo nie miałem czasu. Strasznie mnie prosili, więc uległem. Nauczyłem się roli, przyjechałem na plan, gdzie miałem jeden dzień zdjęciowy. Po jakimś czasie sekretarka Gruzy do mnie zatelefonowała i powiedziała, że, niestety, jestem złym aktorem, że źle zagrałem i dalej nie będę grał. Wkurzyłem się strasznie, bo tu Spielberg, a tu jakiś złośliwy, obrzydliwy numeras.

- W filmie "Zabić księdza" Agnieszki Holland partnerowałeś wielkim gwiazdom: Christopherowi Lambertowi, Timowi Rothowi, Edowi Harrisowi. Podobno z Lambertem jesteś bardzo zaprzyjaźniony, a z Harrisem miałeś jakieś nieporozumienia na planie?

- Odwrotnie. Z Lambertem współpraca układała mi się tak sobie, bo on jest strasznie ułożony, a z Harrisem piłem wódkę.

- W tym filmie często się pojawiasz, ale mało mówisz. Holland nie dała Ci wiele do zagrania?

- Ach, stary, bardzo miło, że ona w ogóle o mnie pomyślała.

- Kiedyś powiedziałeś, że nie chciałbyś być gwiazdorem, ponieważ nie udźwignąłbyś ciężaru sławy, tego stresu. Naprawdę nie chciałbyś być np. drugim Robertem De Niro?

- Dlaczego nie?! Nie poznaję siebie w przytoczonych przez ciebie słowach. Gdybym powiedział, że nie chcę być gwiazdorem, to równie dobrze mógłbym powiedzieć, że nie chcę mieć pieniędzy. To bzdura, bo ja chcę mieć pieniądze. Jestem w tym zawodzie po to, by być tym najlepszym, by być gwiazdorem. Taka egzystencja ma sens. Gwiazdorem jednak nie zostanę, ponieważ klasyfikuję się w tzw. grupie aktorów użytkowych. Moje nazwisko nie przyciąga widzów, więc nie ma na mnie pieniędzy...

- A rola w "Złotopolskich? Ludzie przecież uwielbiają Pereszczakę.

- Lubię tę rolę. Poza tym mam na nią wpływ.

- Lubisz mieć wpływ na to, co robisz?

- Lubię mieć życie pod kontrolą, choć to czasami bardzo trudne, bo wszystko to, co dobre, wyślizguje się z rąk, a to, co złe, pcha się na siłę. Najważniejsze to nie tracić poczucia humoru...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji