Artykuły

Premiera

Odbyła się 10 lutego 1977 r. w warszawskim Teatrze Pow­szechnym, na dużej scenie, a godzinie 19-tej zero zero.

11 lutego reżyser z rana odjechał już na plan filmowy, by kręcić do­kumenty (jak wyznał: dwa), a autor począł obmyślać kilka nowych point tekstu, na które namówili go nocą aktorzy.

11 lutego wieczorem odbyło się drugie przedstawienie, już bez kwia­tów, owacji i tremy i ono stało się być może właściwą premierą. Dla historii teatru jednak ważna jest tamta data, pierwsza.

Powtórzmy: 10 luty 1977, Teatr Powszechny, duża scena - "MECZ" Janusza Głowackiego w reżyserii Andrzeja Trzosa-Rastawieckiego i scenografii Marcina Jarnuszkiewi­cza.

Sztuka, w której w ostatniej wersji występuje osób 14, napisana - w całkiem innej wersji - w marcu 1976 jako scenariusz filmowy dla zespołu X, przekwalifikowana na tekst dla teatru, pieszczona przez Głowackiego, noszona na sercu, dopointowywana, konsultowana, wre­szcie - puszczona w świat, czyli udostępniona Teatrowi Powszechne­mu. W konsekwencji - wystawio­na, o czym już było,

"MECZ" - opowieść o meczu, sportowcach, dryblingach, poda­niach, amatorstwie zawodowców i zawodowstwie amatorów, o kibi­cach boiskowych i kibicach urzędo­wych, o prezesach, trenerach, dzia­łaczach, namiętnościach wokół piłki i pieniędzy, o piłce, golu, honorze Po­laka w dresie, o wyjazdach, kontraktach i szantażach. A także, prawdo­podobnie - jeszcze o czymś.

Mecz oczywiście trwa, ledwie się rozpoczął. Będą spektakle dla prasy, może dla sportowców (chyba powin­ny być!), posypią się recenzje, plot­ki, oceny. Stworzy się popremierowa legenda przedstawienia, mit - wyolbrzymiony, złośliwy albo ciepły i panegiryczny.

Albo też - spektakl przepadnie, utonie, publiczność nie zechce grać, szybko zapomni.

Zdarza się jedno i drugie. Dla tea­tru to zawsze najbardziej podnie­cające ryzyko i najbardziej nieprze­widziana niewiadoma. Jak zaczyna żyć to, co przygotowano, rzucono na pożarcie; czy odczytano intencje, za­mierzenia, pragnienia - czy trafiło: temat odwiecznych niepokojów ludzi "stamtąd" (autorzy, reżyser, aktorzy, zespół pomocniczy). My - "stąd" - dostajemy gotowy produkt.

Jak powstaje to gotowe? Jak do­chodzi do meczu z publicznością, do PREMIERY, jak rodzi się i krzepnie kształt propozycji teatralnej, w co się po drodze zamienia, o co potyka - pytania, na które nie ma odpo­wiedzi pełnej, wyczerpującej i prawdziwej.

Próby "Meczu" rozpoczęto w grud­niu 1976, na 10 dni przed Świętami Bożego Narodzenia. Wznowiono je w roku już 1977, 4 stycznia, szły non stop do premiery.

NA JEDNEJ Z PRÓB STYCZNIO­WYCH:

Reżyser - Andrzej, może podejdź do Prezesa, może wyraźniej daj do zro­zumienia, że czekasz na forsę - jak jest w tekście, co mówisz?

Grąziewicz - Trener według tekstu mówić ma tylko: no, chłopcy ocze­kują... (w wersji drukowanej w "Dialogu" bardzo odbiegającej od scenariusza stanowiącego podstawę spektaklu trener nazywa się Kapi­tan, a i tekstu też ma więcej w tym momencie). Reżyser prosi: Andrzej, daj coś do zrozumienia, zamarkuj niechęć do wyjścia. Markuje.

Źle. Widzę to - Jedyny poza reży­serem widz. Pieczka - Prezes zło­ści się: Co ja mam pokazać teraz, że co? Że gram na zwłokę, że zapła­cą jak wygrają - przecież zaraz jest kwestia Skarbnika i Kajtek (Skarbnik - Władysław Kowalski) mówi o tym, że forsy nie ma...

- ale może zrobić gest, że niby coś sią da zrobić, kartkę weźmie, albo mrugnie - to Migoń, Krzysztof Majchrzak, grający zawodnika, który jeszcze na tej próbie nie jest bohaterem, ale już na premierze będzie języczkiem uwagi i miarą dla wszystkich sytuacji, które się ostatecznie złożą na całość - mrugać to ty wiesz, (ktoś niezidentyfikowany) - Panowie cała rzecz w tym, że tu nie ma co grać, wyrazów brak, tekstu. Niech autor dopisze. Będą motywacje - Chyba Herdegen, wiceprezes, notoryczny alkoholik.

Z ROZMOWY Z REŻYSEREM TRZOSEM:

To nie Czechow ani sztuka realistyczna, są dialogi, pointy, symultaniczne, filmowe, tłumaczą się jako rozmowa; zbitka skojarzeń, ale w środku trzeba powymyślać akto­rom działania, zatrudnić ich, a to wcale nie jest łatwe.

- Autor pod ręką, nie korzysta Pan z tego?

Odpowiedź wzmocniona okrągłym gestem: oczywiście! Dogadujemy się, Janusz jest... ela­styczny, zgadza się z wieloma suge­stiami.

- Czyli współpraca idealna? Fachowa? Tak, chyba tak by to chciał nazwać. Mają do siebie wza­jemne zaufanie, ten "Mecz" jest bar­dzo fajny, o tylu sprawach z życia, wprost i nie wprost, ale i Głowac­ki już chyba wie jak trudno to przetłumaczyć na działanie scenicz­ne. O, w filmie to zupełnie co innego, tam można zrobić z tego tekstu wszystko, przebijać stadionem, tłu­mami, nastrojem prawdziwego me­czu. A tu jest niby mecz - tuż obok

- ale siedzi się i gada w jednym małym pokoiku na wieży stadiono­wej. Statycznie. A trzeba ten ży­wioł i bohatera - mecz - pokazać przecież. Teatralnie.

- Pan jeszcze nie wie jak jest tea­tralnie, debiutuje Pan w teatrze i akurat Głowackim, o którym on sam, wszyscy dookoła i Pan też mówią: filmowy scenariusz.

W moim wieku tak naprawdę już się nie debiutuje. Ale jest ryzyko, niepokój - jak wyjdzie? W filmie odpowiadam za całość, tutaj może się zdarzyć wszystko: nawalić tech­nika, siąść tempo, aktor może się zdenerwować, wszystko jest niepo­wtarzalne... Ale przecież aktorów mam wspaniałych w obsadzie.

- Ile Pan dostanie za wyreżyse­rowanie "Meczu"?

24 tysiące minus bankiet popremierowy.

- Na mecze futbolowe Pan cho­dzi, kibicuje?

Nie, ale większość aktorów to kibi­ce, wiedzą co i jak, znają i czują ten język - twierdzą, że Janusz Głowacki go świetnie podsłuchał, wykorzystał.

NA PRÓBIE LUTOWEJ:

Na scenie już meble i prawie pełna scenografia: nie takie meble i nie taka scenografia jak w didaskaliach Głowackiego z tekstu publikowanego w październikowym "Dialogu", ale też i wersji "Mecz" miał sporo, każda w większym lub mniejszym stopniu autoryzowana.

Więc meble: foteliki i stoliki z alu­miniowymi nogami, lastrykowanymi blatami, szafka, puchary sportowe, biurka, telefon i wielki telewizor - tyłem do widowni, wybrzuszeniem kineskopu. Włączony - już z fonii leci nagranie sprawozdawcy sporto­wego (Andrzej Piszczatowski) wyli­czającego monotonnie liczne dryblingi Holendrów...

Próbuje się scenę tuż przed finałem, czyli chwile grozy wobec widma przegranej meczu i - chwile odpręże­nia po strzelonym wprawdzie golu, ale strzelonym w sytuacji jakby dziwnej, zepsuł się oto zegar, można powtórzyć podanie no i - jest rzut wolny, gol, zwycięstwo. - Dopiero pointa, ostatnie słowa, któ­re padają na scenie tłumaczą ten gol i jego cenę.

Spektakl - w sztuce: oczekiwanie na wynik meczu, ono jest tłem dzia­łań czy raczej odzywek - kończyć się ma bankietem - Bardzo Ważnych Osób, ważnych osób, działaczy, dzien­nikarzy sportowych, sprawozdawców i panienki klubowej dziergającej coś pilnie (Monika Sołubianka). Jak ro­zegrać bankiet - jak w "Pluskwie", na siedząco, nieomal na proscenium? Co mają robić, mówić uczestnicy bankietu, kiedy tekst przewiduje kwestie tylko dla dwóch z nich? Re­żyser już mniej spokojny, ale bar­dziej stanowczy: każdy wariant mu­simy spróbować, no bo jest dziura. Róbcie rozmowę, zobaczymy jak to będzie. Oni tam - do siebie przepi­jają, Cichoński i Prezes, a wy tu - na boku - gadajcie coś może... - Janusz, patrzysz?

Patrzy. Wciśnięty w krzesła, milczą­cy. (Tym razem audytorium jest szersze - pojawił się sam autor).

- Proszę do mnie nie mówić tym tonem - ktoś nagle.

Kiedy Pan mi nie pozwala zagrać, tak, jak chcę - odpowiedź prawie rozpłakana, histeryczna. Reżyser: proszę o spokój. Kajtek, masz propozycje?

Ma. Chwała Bogu ma (to szept Gło­wackiego). Kowalski opanowany, spokojny selekcjonuje warianty, które sugeruje reżyser, koledzy, on sam i - nieśmiało - Głowacki. Już widać, od razu: będzie znakomi­ty. I będzie miał rolę i postać. Chociaż ta rola i postać w tekście (Skarbnik) wcale nie taka efektow­na. Kiedy mówi, skupia uwagę. Kiedy zostanie sam na scenie, by odeg­rać radość kibica - scena fruwa, aż lecą drzazgi.

Pytam go potem: ile z zachowań ki­bica, zachowań własnych weszło do roli?

Kowalski nie wie: nie patrzę na sie­bie z boku - wtedy.

...Bankiet, kilka razy, scena pow­tarzana do absurdu, reżyser nieco schrypnięty, a tempa jak nie ma tak nie ma. Rwie się to, kruszy.

- Dziękuję na dzisiaj. - dobrze nie jest; rozmawiać nie warto.

Ale jest Głowacki. Atakuję więc: mięsa tu nie ma, mię­sa dramaturgicznego - Bo ja się muszę pani zwierzyć, jestem jaroszem. Po prostu.

- Czy ważna ta premiera, ważna dla Głowackiego - dramaturga wciąż nie z pierwszej ręki, zawsze z przeróbek...

- Przepraszam, a "Obciach"! To trzecia próba teatru i jasne, że waż­na. Ta sztuka wydawała mi się w pisaniu raczej smutna. Ale widzi Pa­ni - teatr wszystko potrafi.

WIECZÓR PREMIERY:

Akt pierwszy. Wlecze się niemrawo, ale sprawnie. Publiczność śmieje się coraz częściej: kiedy pojawia się Wrotek (Andrzej Wasilewicz) zawodnik żądający skromnie fiata bo żona każe, kiedy o szwindlach mówi się ćwierćtonami natychmiastowych po­rozumień, kiedy słychać z telewizo­ra ryki tłumu.

Akt II ma tempo, temperaturę i wy­raziste momenty, gęste od aktorskich solówek - choć solówek tu nie ma - jest dialog, dialog głowacki - luźny, stylizowano-autentyczny, pod­słuchany z życia, zsyntetyzowany. Patrzę na finał: nie ma bankietu, stołu - jest przyjęcie na stojąco, krążenie z kieliszkami, zmęczony Migoń który strzelił gola, choć to prze­kreśla mu wyjazd do Realu (taki głupi? - pada przedtem gdzieś w tekście to on nie będzie), jest Skarb­nik - Kowalski generalnie "rozsąd­ny", ze zrobioną, zbudowaną rolą i postacią, groźno-jowialny Prezes i odpowiedzialnie ściszony, płazowały Cichoński. Śmiech na sali już jest częsty, głośny. Ktoś woła pół-głośno: ale farsa!

Podobało się - nie?

Na premierze widz nietypowy. Ale chodzę i pytam.

Głowacki: Najważniejszą recenzję już mam. Władka Komara. Powie­dział: tak.

Trzos-Rastawieeki: Nic nie wiem, to właściwie była generalna, pierw­szy kontakt z publicznością, będzie się docierać przez pierwszy tydzień, ustalać i fiksować samo.

Profesor Jerzy Adamski: (też po­średnio aktor "Meczu", wykorzysta­ny na monitorze telewizora jako in­terlokutor dziennikarza w sporze o mentalność kibica sportowego)

- Kiedy przeczytałem "Mecz" w "Dialogu'' uznałem, że to opowieść filmowa o typowym dla Głowackiego słuchu na rzeczywistość społeczną, na czas, moment, nastroje... Trochę mi to przypominało "Barwy ochron­ne" Zanussiego. Kiedy zobaczyłem to w teatrze, stwierdziłem, że jest to bardzo dobra komedia, czy też komediofarsa, w której ujawniły się i sprawdziły możliwości nieprzeczuwane w czytaniu, a mianowicie: zbudowanie aktorskiego spektak­lu: z motywacjami, charakterami, postaciami i tak dalej. Będzie się podobało, na pewno. Reżyserska robota rzetelna, nic tu puszczonego. Aktor­stwo - też.

Dyrektor Zygmunt Hubner: od dawna chcieliśmy, żeby Głowacki dał nam coś, wzięliśmy "Mecz" z Agen­cji Autorskiej i zaproponowaliśmy go reżyserowi Trzosowi. To dobra współczesna komedia, nowocześnie pisana, z amerykańska... A na pyta­nie Pani: ile kosztowała ta premie­ra, odpowiedzieć nie umiem - jesz­cze nie ma rozliczeń. Wyasygnowa­liśmy na telewizory, magnetowid - ten zresztą zostanie już w teatrze, nabyliśmy go tanio za 50 tysięcy złotych od Zakładów Kasprzaka - trochę kosztowało nagrywanie w studio telewizyjnym...

Ale przecież warto chyba? A granie się dotrze, w czasie pierw­szych spektakli. Ciekawe, czy gaze­ty sportowe przyślą na "Mecz" swo­ich przedstawicieli?

WIECZÓR POPREMIEROWY:

Przedstawienie równe, lepsze. Za­skoczenie: nieco zmieniony finał, bardziej dobitny, dopowiedziany, już nie zostawiający złudzeń i wątpli­wości co do zależności kontraktu za­wodnika do Realu od strzelenia lub nie gola w rodzimej drużynie i w jej barwach...

Dociera się - istotnie. Docieranie nie omija autora - jak widać.

Publiczność nieśrodowiskowa, nor­malna. Śmieje się cały czas. Okre­ślenia: farsa, komedia padają zew­sząd.

Trochę żal, bo niby prawda - ale nie cała.

Za kulisami: idzie jakoś - Władysław Kowalski: nie pomyśle­liśmy o jednym, Janusz też nie. Że do teatru przychodzi się parami, a w parach polowa to kobiety, a one nie chodzą na mecze... Kazimierz Kaczor: Ale patrzą w do­mu na mężów-kibiców, więc są przy­zwyczajone.

Obaj plus reszta aktorów: niechby Głowacki napisał coś wprost do tea­tru i dla teatru, myśląc już tylko o teatrze.

Chyba warto mu to sugerować.

Resume: żadne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji