Artykuły

Czekając na Evitę

- Jestem w czepku urodzona, w dzień św. Cecylii, patronki śpiewaków - mówi BOŻENA ZAWIŚLAK-DOLNY, solistka Opery Krakowskiej.

Czy piękny głos to dar natury, czy wynik pracy nad jego brzmieniem?

- Wydaje mi się, że przede wszystkim dar, ale od nas zależy, jak go wykorzystamy. Moje doświadczenia? Zaczęłam śpiewać w przedszkolu, oczywiście piosenki dziecięce. Później były zajęcia muzyczne i teatralne. W ocenie osób, które zajmowały się moim umuzykalnieniem, miałam wyróżniającą się barwę głosu. Jednak specjalnej wagi do tego nie przywiązywałam. Marzyłam, żeby zostać aktorką. Moja droga do śpiewania w operze okazała się nietypowa. Nie dostałam się do warszawskiej PWST. Pochodzę z Chełma. Nie znałam nikogo, kto by mnie ukierunkował do egzaminu, a same akademijne wierszyki nie wystarczyły. Ale w tym czasie powstawało w Gdyni pierwsze w "demoludach" Studio Wokalno-Aktorskie, kształcące aktorów musicalowych. Jego twórczyni, Danuta Baduszkowa, była zapatrzona w musical amerykański, w Broadway.

Ukończyła je Pani z wyróżnieniem. Z jakimi umiejętnościami?

- Dużo mi dały zajęcia z gry aktorskiej, interpretacja wiersza i prozy, praca z mikrofonem, szermierka, stepowanie, taniec klasyczny i współczesny. Oczywiście byliśmy też kształceni wokalnie. Przez cztery lata nauki całe dnie: od godz. 8 do 22, spędzaliśmy w Teatrze Muzycznym na zajęciach albo statystując na scenie. O wszechstronnym przygotowaniu absolwentów studia świadczy fakt, że wielu kolegów gra nie tylko w teatrach muzycznych i dramatycznych, ale także w filmach. Nauka w studium wykształciła we mnie pewien nawyk. Przygotowując rolę operową, zawsze zaczynam od poznawania pierwowzorów literackich i analizy postaci.

Jak trafiła Pani do opery?

- Będąc solistką Tetaru Muzycznego w Gdyni, za namową mojej nauczycielki śpiewu Zofii Czepielówny-Schiller, poszłam na przesłuchanie w Operze Bałtyckiej. Zostałam przyjęta. Ale dzielenie czasu na dwie sceny trudno było pogodzić. Wybrałam operę, gdyż poczułam, że ten gatunek jest mi bliższy. Nawiasem mówiąc, mieszkałam od niej dziesięć minut spacerkiem. Kontaktu z lżejszym repertuarem nie straciłam, śpiewając choćby w Łodzi i w Krakowie w "Człowieku z La Manczy", "Skrzypku na dachu" czy "Hello Dolly".

Opera przez wielu ludzi odbierana jest jako sztuka patetyczna, na koturnach. Czy krakowska opera, poza elitarnym gronem miłośników, ma swoją stałą publiczność?

- Ma wierną publiczność, która niejednokrotnie daje wyraz swojej sympatii. Słuchacze nas kochają mimo naszych potknięć. Generalnie jednak Kraków nie jest miastem operowym.

Może to się zmieni, gdy powstanie gmach, pod budowę którego wykopała Pani pierwszą łopatę ziemi.

- Myślę, że obecnie coraz częściej inscenizatorzy stawiają na równowagę między grą aktorską i emocjami a śpiewem. Przyszłość opery upatruję w jej uczłowieczeniu, w zejściu z owych koturnów. Nawet świetnie technicznie zaśpiewana partia, bez emocji tworzy kreację pustą i nieprawdziwą. Taki teatr nie ma przyszłości. I proszę mi wierzyć, że nie ma to nic wspólnego z miejscem, budynkiem. W każdym razie komplement, który czasem słyszę: "nie wiem, czy jest pani lepszą śpiewaczką, czy lepszą aktorką", biorę za dobrą monetę.

Słusznie, biorąc pod uwagę Pani kreacje na krakowskiej scenie oraz liczne występy gościnne w teatrach operowych kraju.

- Najwspanialsze są dla mnie role charakterystyczne; amantki - oprócz Carmen - wydają mi się zbyt papierowe. Na szczęście w moim gatunku głosu, czyli mezzosopranie, tych drugich jest znacznie mniej. Zagrałam też wiele ról męskich, m.in. Romea, gdzie nie tylko śpiewałam, ale z ciężkim mieczem w rękach prezentowałam sztukę fechtunku. W każdym razie nie odmawiam przyjmowania ról, ale gdy postać wydaje mi się banalna, proszę reżyserów, by pomogli mi znaleźć na nią pomysł.

Czy dyrektorzy naszych scen operowych uwzględniają w repertuarze pozycje, w których ich soliści mogliby pokazać pełne możliwości?

- Chciałabym, aby tak było.

Sztuka jest zaborcza. Często artyści w obawie o przebieg kariery rezygnują z życia rodzinnego. Pani udało się te obłe sfery pogodzić.

- Dzięki wyrozumiałości męża i córek, które wiedziały, że nie zawsze obiad będzie na czas, że nie zawsze mama przeczyta na dobranoc bajkę. Oczywiście nie jestem jeszcze spełniona do końca; każdy ma swoje marzenia. Moim jest udana przyszłość córek. Zawodowo zaś chciałybym zagrać m.in. Evitę w musicalu Webbera.

Czy na początku XXI wieku znana solistka operowa doświadcza dowodów sympatii ze strony wielbicieli? Nie oczekuję opowieści o otrzymywanych brylantowych koliach.

- Niedawno po "Carmen" otrzymałam wielki bukiet białych róż, za które nawet nie wiem, komu podziękować. 16-letnia Monika pisała o mnie wiersze po każdej roli, nawet Czarownicy w operze "Jaś i Małgosia" Humperdincka. Byłam dla niej najlepszą śpiewaczką na świecie, to bardzo miłe... Pamiętam sytuację, gdy po występie dostałam bukiet kwiatów z bilecikiem: "z uwielbieniem - pierwszy rząd".

Uroda na scenie bardzo pomaga talentowi.

- Myślę, że w każdym zawodzie pomaga. Scena ma jednak jakąś magię. Zauważam, że niektóre artystki, z pozoru niezbyt atrakcyjne, na scenie rozkwitają. Myślę, że to kwestia wnętrza. I bywa odwrotnie: te piękne wyglądają przeciętnie, bo chyba nie mają widzom wiele do przekazania.

Jak diwa operowa dba o siebie?

- Mówię tylko we własnym imieniu. Prowadzę normalny tryb życia: dopiero od czterech lat przemieszczam się samochodem, wcześniej poruszałam się komunikacją miejską. Nie stosuję żadnej diety, czasem zrobię sobie przyjemność w postaci zakupu dobrego kosmetyku. Lubię pracę w ogrodzie, wypoczywam przy niej. Co do strojów, to o zakupie nie decyduje metka, tylko fakt, że coś mi się po prostu podoba.

Panuje przekonanie, że artystki przywiązują dużą wagę do garderoby. Czy uzasadnione?

- Nie chcę używać zwrotu "przeciętny człowiek", ale nie-artysta ubiera się odświętnie w niedzielę. Dla mnie każde przyjście do teatru to na swój sposób święto, więc ubieram się wtedy starannie, modnie. A w niedzielę nierzadko przemykam do kościoła ubrana swobodniej.

Czy piękny głos dany jest śpiewakowi raz na zawsze?

- Niestety nie. Na przykład wspaniali śpiewacy: Hiolski i Paprocki mieli piękne głosy do późnych lat. A znane są przypadki artystów, którzy w wieku trzydziestu lat tracą głos - zwykle w wyniku podejmowania się zadań wokalnych przekraczających ich siły. Ja jestem w czepku urodzona, w dodatku w dzień św. Cecylii, patronki śpiewaków. Nie miałam mądrości życiowej, żeby wszystkim pokierować, ale los mi sprzyjał. Propozycje przychodziły w porę, pozwalając na prawidłowy rozwój wokalny i artystyczny.

Zamierza Pani w przyszłości swoje doświadczenia przekazywać młodym śpiewakom?

- Miewałam już propozycje udzielania lekcji, ale jeszcze się nie czuję na siłach. Nie umiałabym wziąć odpowiedzialności za czyjąś karierę. Nawiasem mówiąc, już jako solistka z dużymi rolami brałam lekcje u wybitnej śpiewaczki Jadwigi Romańskiej.

Czy są role trudne i łatwe?

- Każde zadanie, przed którym staję, wydaje mi się początkowo trudne. Dopiero "w praniu" okazuje się, które role są naprawdę łatwe, a które trudniejsze.

Często bierze Pani udział w koncertach charytatywnych. Czy są jakieś specjalne powody?

- Myślę, że wrażliwością na problemy innych ludzi obdarzyła mnie rodzina i środowisko, w którym dorastałam. Jestem też osobą wierzącą. Nieraz wydaje mi się, że mogłabym robić znacznie więcej, ale brakuje mi na to czasu, a może i odwagi. Wydaje mi się, że śpiew jest wielkim darem, więc chcę się nim podzielić z innymi. W przyszłości, gdy skończę karierę, może zajmę się pomocą innym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji