Szekspir ubezpieczony
Pięćsetna premiera w powojennej historii poznańskiego Teatru Polskiego nie zapisze się jako wydarzenie: ani bowiem sam spektakl, ani też program, który mu towarzyszy, nie budzą entuzjazmu.
Po pierwsze: dziwna to rzecz, iż Waldemar Matuszewski wymienia w programie do przedstawienia jedynie mecenat państwowy i mecenat prywatny. Szef sceny przy 27 Grudnia zapomina widać, że kieruje placówką miejską, a więc, że istnieje także mecenat lokalny. A zresztą pod określeniem "mecenat miejski i państwowy" kryje się tak czy owak podatnik, zatem to on (w tym i widz!) jest nade wszystko mecenasem Teatru Polskiego. I rzecz druga: wątpliwe wydaje się oświadczenie, że to dzięki Nationale-Nederlanden Teatr Polski może zapraszać widzów na Szekspira. Brzmi to tak, jakby tej sceny - utrzymywanej przez miasto - nie było stać na światową klasykę, gdyby nie prywatny mecenat. A zresztą kto, na Boga, utrzymuje budynek teatru i personel, w którym przygotowywano tego Szekspira i w którym się go teraz gra? Czy tym "ktosiem" nie jest przypadkiem miasto Poznań?
Uchylając więc kapelusza przed towarzystwem ubezpieczeniowym (które wyłożyło fundusze na kostiumy i na honoraria dla czworga realizatorów), prostuję twierdzenie dyr. Matuszewskiego, że to "dzięki wsparciu finansowemu Nationale-Nederlanden zadania stawiane teatrowi mogą się urzeczywistniać". Rozumiem, że sponsorowi trzeba podziękować, ale przecież bez popadania w egzaltowaną przesadę.
A teraz słów parę o komedii miłosnej Szekspira "Wieczór Trzech Króli". Otóż jedynym - niestety - atutem tej komedii omyłek na scenie poznańskiej jest tłumaczenie Stanisława Barańczaka - lekkie, dowcipne, na wskroś współczesne. Samo jednak przedstawienie jest co najwyżej przyzwoite. Ale a propos Barańczaka. Otóż czytamy w programie, że "również Jan Łomnicki pragnął zwieńczyć swą aktorską przygodę z rolami Shakespearea w "Królu Learze", korzystając z przekładu Stanisława Barańczaka". Wszystko się zgadza, poza tym, że Jana Łomnickiego (reżysera filmowego) pomylono z Tadeuszem Łomnickim - wybitnym aktorem.
"Wieczór Trzech Króli" w Polskim to kolejne przedstawienie Waldemara Matuszewskiego prezentujące literacki typ teatru, w którym wszystko opiera się na słowie. Można więc z zamkniętymi oczyma odbierać ten spektakl i niewiele się z niego uroni. Pierwsza część to niemal wyłącznie statyczna konwersacja. Część druga jest nieco lepsza, nade wszystko dzięki niezłej grze Mieczysława Hryniewicza (Malvolio), Kuby Ulewicza (Fabian), Arnolda Pujszy (Chudogęba), Witolda Szulca (Błazen) i Wojciecha Siedleckiego (Czkawka). Na uwagę zasługuje też muzyka Roberta Łuczaka.
Poza tekstem sztuki Waldemar Matuszewski stawia wyłącznie na aktora. Rezygnuje więc niemal całkowicie z dekoracji i redukuje ruch sceniczny, prezentując wykonawców na tle materii przypominającej suknię Marilyn Monroe, sprzedaną niedawno na licytacji. Jako reżyser niewiele też aktorom pomaga (a może po prostu nie ufa ich możliwościom?), każąc im grać nie postaci komediowe, lecz wyłącznie typy ludzkie. W efekcie zbliża bohaterów Szekspira tyleż samo do komedii dell' arte (ale dlaczego nie dotyczy to wszystkich postaci?), co i płaskiego aktorstwa. Usiłuje też nawiązać do dawnej konwencji teatru elżbietańskiego, ale przecież sam ten fakt nie jest w stanie nobilitować artystycznie ubogiego teatralnie przedstawienia. W sumie: nieciekawie.