Artykuły

Groza życia

Adam Sroka, pełniący od jesieni obowiązki dyrektora Teatru im. Jana Kochanowskiego, po raz pierwszy zaprezentował opolanom swój reżyserski kunszt. Przypomnijmy, że o ile rola menedżera to jego debiut, jako reżyser znany i ceniony jest od dawna. Sławę i uznanie przyniosły mu przede wszystkim spektakle autorskie, między innymi inscenizacje "Ptaśka", "Wilka stepowego" czy Kafkowskiej "Przemiany". Tym razem Sroka sięgnął po opowiadanie Antoniego Czechowa pt. "Sala nr 6".

Choć tekst jest klasyczny, Sroka wcale nie uciekł od swoich kontrkulturowych fascynacji - w jego mniemaniu opowiadanie Czechowa to nie tylko kwintesencja autorskiego widzenia świata, ale także pierwsza próba zmierzenia się z tematem niejasnych relacji pomiędzy światem ludzi pozornie

nienormalnych. Próba na tyle udana, by zainspirować szereg znaczących twórców dwudziestowiecznych. W opinii Sroki, cień opowieści Czechowa dostrzec można i w "Locie nad kukułczym gniazdem", i w szpitalnych fragmentach "Paragrafu 22".

Opolska inscenizacja podkreśla te pokrewieństwa. Aluzyjna jest nawet scenografia Katarzyny Proniewskiej-Mazurek - żywym bohaterom, zamkniętym w szpitalu wariatów, towarzyszą dwie udające skończonych somnambulików kukły. Przypominają one jako żywo pamiętnego "żołnierza w bieli", który tak fascynował i niepokoił bohaterów Hellera. Nawiązania te są jednak dyskretne. Sroka zadbał o to, by specyficznie rosyjska atmosfera dramatu była wyraźna. Szpitalny stróż chadza w rubaszce, pacjenci to stosownie zaniedbane obdartusy, a na stoliku Doktora widzimy słuszną karafkę z wódką. Spore wrażenie robi też muzyka (i o jej dobór zadbał sam reżyser) - słyszymy przepojone tęsknotą, ale i porywające do tańca duszoszczypatielne pieśni, odsłuchiwane z gramofonu z korbą.

"Wariaci na lodzie czyli sala nr 6" to budząca metafizyczny niepokój opowieść o transgresji, o upadku człowieka na pozór zdrowego, lekarza, który w finale opowieści dołącza do swoich pacjentów i, ku własnemu przerażeniu, uświadamia sobie, że odtąd będzie podlegał tym samym rygorom co oni. Być może na zawsze, bo wizja uleczenia jest cokolwiek iluzoryczna.

Ten wątek uwięzienia w sytuacji bez wyjścia, znany z apokaliptycznych i przepojonych czarnym humorem wizji Hellera czy Keseya, ma tu jednak, zgodnie z intencją Czechowa, przede wszystkim wymiar duchowy. Doktor nie czuje się wolny nawet na wolności - paraliżuje go lęk przed śmiercią, pogłębiany przez przymus kierowania się w swoich ocenach wyłącznie wskazaniami rozumu. Ponieważ zaś ten nie może w świecie dostrzec nijakiego sensu, Doktor ogarnięty jest potworną melancholią, która każe mu pomstować na idiotów z miasteczka (gdzie znalazł "jednego normalnego człowieka, a i to wariata") i regularnie topić chandrę w alkoholu. Doktor, ciekawie zagrany przez Jacka Dzisiewicza, to klasyczny przykład rosyjskiego liberała, intelektualisty

sam o sobie mówi - rosyjskiego "wałkonia". Reżyser nie jest jednak zainteresowany tym historycznym kontekstem, wyraźnym w realistycznym opowiadaniu Czechowa. Ważniejsze jest dla niego doświadczenie upadku i dlatego osią sztuki czyni pełen napięcia spór, jaki nawiązuje Doktor z młodym pacjentem Gromowem, brawurowo wykreowanym przez występującego w Opolu gościnnie Sławomira Federowicza.

Doktor, dotknięty melancholią, jest na pozór normalny, Gromow to wariat cierpiący na mroczne stany depresyjne. Różni ich wiele, niekoniecznie to jednak, co dostrzec można na pierwszy rzut oka. Gromow, choć furiat, jest rozpaczliwie zakochany w życiu, pragnie doznawać coraz to nowych emocji, tęskni za normalnym losem. Doktor sam z tego wszystkiego rezygnuje, porażony przekonaniem, że i tak niewiele to warte w obliczu śmierci. Filozofia głoszona przez Gromowa ma jednak dla niego nieodparty urok, być może przypominając mu czasy młodości, gdy nie miał jeszcze świadomości nieuniknionej przegranej. Afirmacja życia w wydaniu młodego szaleńca fascynuje go tak bardzo, że gotów jest potraktować go jak mesjasza. Wstrząs, jakiego nieoczekiwanie doznaje, przyśpiesza jego upadek. Wściekły na przyjaciół-filistrów wywołuje awantury, popada w depresję i w końcu ląduje w sali nr 6.

Spektaklowi Sroki nie ma co wróżyć komercyjnego sukcesu. To opowieść dla tych, którzy gotowi są zastanowić się nad własną duchową kondycją. Wnioski nie są budujące. Przed obłędem, który tak naprawdę nie jest chorobą, ale nagłym uświadomieniem sobie własnej słabości, nie broni nas ani wrażliwość, która wpędziła za kraty Gromowa, ani inteligencja, która zrobiła to samo z Doktorem. Sroka sugeruje nam dyskretnie, że być może wszyscy jesteśmy potencjalnymi pacjentami sali nr 6.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji