Artykuły

Rozterki kontrabasisty

PRZEZ kilka dni występów Jerzego Stuhra w teatrze Studio w Warszawie przy kasie kotłował się tłum. Później kiedy już dwa kordony portierek sprawdziły bilety, kilkaset osób ciasno usadowiło się na nie nu­merowanych miejscach w sali prób teatru.

Kto jeszcze pamięta Tadeusza Olszę? Gdy ten wielki komik (i piosenkarz) pojawiał się na sce­nie najinteligentniejsi widzowie robili z siebie "idiotów" śmiejąc się głośno i bezzasadnie. Dzisiejsi wielbiciele Stuhra na sam wi­dok artysty również zaczynają chichotać ośmielając go do gry pod publikę. Po spektaklu owszem, bardzo głośne oklaski, ale najpierw... chichoty. Stuhr jednak od początku wie że, jak powiada tekst, kontrabasistą nie można się urodzić. Kontrabasistą zostaje się z przypadku i z rozczaro­wania. Czyli nie wszystko jest do śmiechu.

Aktorstwo Jerzego Stuhra współbrzmi ze stylem narracji i dowcipu monodramu pt. "Kon­trabasista" wyzbytego z tzw. cię­tego dowcipu i błyskotliwej lek­kości. Wśród pozorów apatycznej nonszalancji i beztroski, wśród śmiesznych, odzywek, autor sztu­ki Patrick Suskind podprowadza ku nam jej bohatera, byle ja­kiego, przeciętnego człowieka, przez przekorę chyba, na złość samemu sobie grającego na kon­trabasie. Na domiar złego kon­trabasista kocha się w śpiewacz­ce. Początkowo odnosimy wraże­nie, że jest to młodziutka chórzystka. Z biegiem monologu ujaw­nia się, że ma ona coraz piękniej­szy głos, okazuje się coraz doj­rzalsza, a co gorsze coraz nie­dostępniejsza.

Monodram ujawnia nam samoświa­domość kontrabasisty, która stopnio­wo jakby dorośleje ale jednocześnie usposabia do rozwiązań szalonych. Suskind nie każe, jak autorzy z prze­łomu naszego stulecia i wieku XIX, zmagać się swemu bohaterowi z sumieniem, ale niemniej przejmująco pokazują go zmagającego się z sobą samym. Pogardzającego i współczującego sobie. Monodram mówi nam wyłącznie o muzyku i muzyce i nie jest to tylko barwą tej sztuki. Wyko­nywane na scenie utwory kilku kompozytorów ich wyważone rytmy i dynamika przeciwstawiają się brzyd­kiemu rytmowi monologu kontra­basisty i nie zharmonizowanej co­dzienności, której szczątki przynie­śliśmy do teatru. Autor wyraźnie komponuje dwie warstwy utworu gdy chodzi o jego brzmienie. Jedna z nich jest podporządkowana muzyce, druga stanowi świadomy przypadkowy i chropawy rytm słów kontrabasi­sty. Również i treść sztuki Suskinda zawiera dwa nurty. Pozornie pełna zgrywy i pogodnego życiowego ba­łaganu, ma także rysy tragiczne z upływem czasu teatralnego coraz bardziej widoczne.

Jerzy Stuhr nie pobłażał wi­downi, mądrze poddawał się ryt­mowi opracowanego przez siebie monologu i naprowadzał widza na refleksyjny odbiór spektaklu. I autor i aktor budowali postać jakby z ględzenia. Obydwaj prze­kazali widzom nowoczesnymi środkami swych sztuk, poetykę współczesności, błąkającą się gdzieś koło osobników nie za bar­dzo zaradnych i mądrych ale buńczucznie oryginalnych i smut­nych. Jest w "Kontrabasiście" coś z atmosfery postaci Chagal­la i "Blaszanego bębenka" Bolla. Zauważamy bardzo osobisty ton i w sztuce Suskinda, i w kreacji Stuhra. Obydwaj przypominają widzom, że większość z nas gra w życiu na jakimś zwariowanym instrumencie, który sami sobie wybraliśmy i przez który zosta­liśmy zdominowani.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji