Artykuły

Świat bliski apokaliptycznej ruiny

Lepiej przyznać się od razu: mam do tego przedstawienia stosunek ambiwalentny.To znaczy, że niełatwo będzie mi się zdobyć na ocenę sprawiedliwą. Nie chcę udawać konesera sztuki teatralnej obojętnego na to, co się mówi i jak się mówi ze sceny, tym bardziej że przez wiele lat kształciłem swój teatralny zmysł w świątyniach sztuki, które ze sceny mówiły prawdę, bardzo często okrutną prawdę, brutalną prawdę, ale tak, że to się mieściło w ramach przyjętych kanonów estetycznych, jeśli nawet owe kanony mogły ulegać zakwestionowaniu.

Czy to były i są kanony akademickie i papierowe? Czy ich przezwyciężenie jest warunkiem dochodzenia do głębszej prawdy życia? Czy tę prawdę musi się - artystycznie, ze sceny - wyrażać kalekimi destruktami, krwawymi kikutami słownymi?

Przedstawienie "Ocalonych" Edwarda Bonda - to przede wszystkim w warstwie słownej, dźwiękowej i wizualnej atak brutalności, wulgarności, obsceniczności, zdziczenia, wściekłości i wszelkiego chamstwa. I oczywiście - lawina tego typu zachowań międzyludzkich, przed którymi tzw. przyzwoity człowiek wzbrania się, jak przed uderzeniem w twarz, jak przed opluciem. I widz jest tu opluwany nieustannie przez dwie godziny. I doświadcza knajackiego uderzenia, uchwyconego w aforyzmie Andrzeja Dudzińskiego: "Język ulicy wszedł na salony. Dziś piękne słowa są na talony". Język ulicy wszedł na scenę. Czy zachowuje funkcję sztuki? Ale ważniejsze co innego: Ludzie ulicy weszli na scenę. Czy tworzą sztukę? Czy wzięci z ulicy i knajpy, wydobyci z koszmarnych mieszkań, wyłuskani z nas samych - nie zanudzą nas lustrzanym odbiciem naszej powszedniości?

Trzeba tu zacytować mądry list dyrektora Starego Teatru, Tadeusza Bradeckiego, do widzów teatralnych: "Postacie i sytuacje podobne do Ocalonych znacie Państwo doskonale - spotykacie je na ulicach, podwórkach, czasami stukają wprost do drzwi. Ludzie o smutnych oczach, bezradni, więc gniewni, zrezygnowani, więc groźni. Pozbawieni wykształcenia, pracy, możliwości, ambicji, szans. Wyzuci z sukcesu, zarazem w coraz większym stopniu wyzuci z człowieczeństwa. [...] Byłoby głębokim nieporozumieniem, gdyby ktokolwiek z widzów zechciał ujrzeć w naszym przedstawieniu - chociażby z uwagi na słownictwo dialogów - chęć powierzchownego epatowania teatralnym skandalem. Mam nadzieję, że oglądając Ocalonych - zechcą Państwo dostrzec w tej scenicznej fikcji cząstkę naszych rzeczywistych, niełatwych problemów, w ostrym realizmie tekstu - odbicie realnej, zatrważającej brutalizacji naszego życia, zaś w podjęciu przez nas trudnego tematu - uczciwą próbę sprostania zadaniu wpisanemu w motto teatru".

"Ocaleni" Edwarda Bonda, jednego z najbardziej kontrowersyjnych współczesnych dramaturgów brytyjskich, spotkali się już 30 lat temu z ostracyzmem krytyki i opinii publicznej. Oskarżano autora o sadyzm i obsceniczność; cenzura wyciągnęła swoje zbrojne paragrafy.

Nie dziwię się. Chuligani, menele, punki, młodociani bandyci, półludzie, półzwierzęta, troglodyci XX wieku, zdziczałe prymitywy, młodzi i już wypaleni, dwunożne funkcje odruchów i wrzasków, posługujący się okaleczonymi monosylabami zamiast mowy, żałosne redukcje człowieczeństwa - postaciują barbarzyństwo XX-wiecznej cywilizacji europejskiej, wnoszą strach i trwogę, zdziczenie, terror i przemoc, dochodzą aż do ukamienowania niemowlęcia w dziecięcym wózeczku.

Tylko teatr i takie problemy? Tak. Spójrzmy na "Ocalonych" wspólnie z brytyjskim reżyserem krakowskiego przedstawienia, Gadi Roiłem: "Dla mnie Ocaleni to humanistyczna sztuka o braku humanitaryzmu w strukturze cywilizowanego społeczeństwa XX wieku. To jest krzyk przeciwko temu, co się stało z ludzkim wnętrzem w materialistycznym świecie. To jest krzyk, który ma uświadomić zagrożenia wynikające z upadku ludzkich wartości w społeczeństwie opartym na władzy. To jest krzyk młodych ludzi pochowanych żywcem, krzyk starszego pokolenia, które przeżyło swe życie bez znaczenia [...]".

Całkowita zgoda z tą reżyserską interpretacją. Wobec tej ludzko-piekielnej problematyki zajmowanie się estetyczno-teatralną stroną spektaklu wydaje się czymś śmiesznie drugorzędnym. Muszę wszakże uznać zdumiewającą - ciemną - harmonię między ideową zawartością sztuki i jej reżyserską interpretacją a sceniczną jakością spektaklu. Jest znakomita. I dlatego robi piorunujące wrażenie. Roll pokazuje świat bliski apokaliptycznej ruiny, ale pokazuje też, jak jeszcze nie wygasło w nim uczucie najbardziej podstawowej więzi międzyludzkiej, dzięki której ludzie mogą zostać ocaleni. Reżysera w trudnej robocie dobrze wspierają: Miriam Guretzky (scenografia), Eldad Lidor (muzyka) i Barbara Hanicka (kostiumy). Całość jest ponurą symfonią profetyczną na temat możliwego upadku ludzkości. Nikt z nas nie może uciekać przed takim czerwonym sygnałem.

Przykre, wściekłe przedstawienie jest znakomitym teatrem. Podziwiam aktorów, znanych mi z ról delikatnych postaci, którzy tu są albo bestiami, albo ludźmi okrutnie wydrążonymi z duchowego wnętrza, albo martwymi kukłami. Wyśmienite kreacje zaprezentowali: Elżbieta Karkoszka, Andrzej Kozak, Jacek Poniedziałek, Magdalena Cielecka, Artur Dziurman, Marek Kalita i inni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji