Artykuły

Kwiaty zła - zabawa wyśniona

Z ADAMEM SROKĄ, reżyserem przedstawienia, rozmawia Iwona Kłopocka

- "Kwiaty zła" to nazwa to­miku poetyckiego Charlesa Baudelaire'a, wydanego w 1857 roku, bardzo głośnego w swoim czasie, bo ich autor tra­fił nawet do sądu za obrazę moralności. W historii literatu­ry mają one to znaczenie, że za­powiadały nowoczesną poezję, Baudelaire był prekursorem symbolizmu. Jakie znaczenie mogą mieć współcześnie i to w teatrze, czego chyba nikt je­szcze nie próbował?

- Rzeczywiście, nasze przedsta­wienie będzie prapremierą świato­wą jednego z najgłośniejszych i chyba najważniejszych dla litera­tury XIX i XX wieku tekstów. W sensie literackim to bardzo odważ­na propozycja. Samo przedstawie­nie też będzie nietypowe. Oparte na najważniejszych tekstach z to­miku "Kwiaty zła" i z "Paryskiego spleenu", całe będzie grą tematów muzycznych, teatralnych, plastycz­nych i aktorskich. Jego sens spro­wadza się do zdania, które Baude­laire napisał w przedmowie: "Ce­lem tej książki jest nakreślić histo­rię duchowych wstrząsów współ­czesnej młodzieży". Ten tekst od­krywał świat nowych skojarzeń i wizji, odkrywał całą magię i nędzę narkotyków. Rewolucja lat 60. na­szego stulecia, dręczące młodych ludzi zagubienie w życiu i doskwie­rający brak wartości, to wszystko było poniekąd zainspirowane Baudelairem. Jego książka była mani­festem zbuntowanej wyobraźni. Dziś, gdy jesteśmy w sytuacji podobnej, gdy część młodych ludzi znów czuje się zagubiona, powrót do "Kwiatów zła" ma sens.

- Współczesna młodzież ma jednak inną wrażliwość. Czy ten tekst będzie dla niej zrozu­miały?

- "Kwiaty zła" to genialna litera­tura, niestety metafizyczna, a to dla teatru jest dodatkową po­przeczką. Jak się przebić przez świat tej metafory, nie zabijając jej? Zdecydowaliśmy się na zrobie­nie tego tekstu w teatrze także po to, żeby ocalić kontakt z tą poezją i przybliżyć ją odbiorcy. Baudelaire postrzegany jest już tylko jako ele­ment historii literatury, a nie jako żywa literatura. A ja uważam, że może on poruszać wyobraźnię i że warto uruchomić ten poetycki świat na scenie. To prawda, że my żyjemy w świecie obrazów i słowo nie budzi takiego dreszczu emocji, jak za czasów Baudelaire. Bar­dziej jesteśmy przyzwyczajeni do okrucieństwa obrazów niż słów. W tym przedstawieniu szukamy poe­zji, marzeń, teatralności. Zobaczy­my, czy dla młodych ludzi, dla których głównie to robimy, jest to ważny tekst i czy odkrywa ich we­wnętrzne stany.

- Jednym z ważniejszych przedstawień w pańskim dorobku jest "Sezon w piekle" Rimbauda. Też tekst poetycki, utwór najwybitniejszego symbolisty, prekursora surreali­zmu, twórcy o 30 lat młodszego od Baudelaire'a, którego jed­nak w szkole wymienia się jed­nym tchem z Baudelairem. Czy coś łączy te dwa przedstawie­nia?

- Te teksty są i podobne, i róż­ne. Rimbaud jest bardzo mistycz­ny, a wiersze Baudelaire'a są bardziej buntownicze, pełne przygód i gry wyobraźni, Baudelaire był poddany wielkiej me­lancholii. Splin, nuda i nieakceptacja świata, a jednocześnie po­trzeba boga i świata nadprzyro­dzonego zrodziły "Kwiaty zła". W "Sezonie..." widzowie zwiedzali piekło Rimbauda, on był przewo­dnikiem. Tutaj bohater-poeta zmaga się ze swą wyobraźnią, chce przejść pewną drogę, a my oceniamy, czy ona jest dobra. Do­brze by było, gdyby widzowie, nawet nie rozumiejąc niuansów poezji Baudelaire'a, wkroczyli w jego świat.

- Jest pan znany z wprowa­dzania do teatru tekstów trud­nych, wiele z nich znalazło się tam dzięki panu po raz pierw­szy. Rzucając wyzwanie sobie, stawia pan jednocześnie wyso­ko poprzeczkę publiczności. Czy to nie jest zbyt ryzykowne w czasach, gdy o widza trzeba zabiegać?

- To bardzo ryzykowne, ale chy­ba nie będzie nic złego, jeśli "Kwia­ty zła" zostaną odebrane kontrowersyjnie. Poprzeczka musi falo­wać. Raz się robi obyczajową kome­dię, a raz coś ambitniejszego. "Kwiaty" to tytuł-legenda. Tekst o ogromnej skali trudności i z tego powodu jest to niezwykłe zdarzenie teatralne, ale czy nie samobójcze, to się okaże.

My traktujemy to jako gra­niczne doświadczenie, dalej już nie pójdziemy. To jest maksimum odwagi, na którą nas stać z punk­tu widzenia teatru. Bo teatr jed­nak musi mierzyć się z rzeczami niemożliwymi. To rozwija i sty­muluje aktorów, jest im potrzeb­ne, żeby pięć następnych premier zrobili klasycznie, po Bożemu. Czułem, że po "Dziadach" nie mo­żemy sobie obniżać poprzeczki, chciałem podjąć takie ryzyko, ale to nie jest pomysł na teatr, lecz coś jednorazowego dla wyrobione­go widza.

- Skoro dla pana samego jest to graniczna propozycja, to co będzie dalej?

- Część tematów, które mnie fa­scynowały literacko, już podjąłem i w tej dziedzinie nie bardzo mam co robić. Chcę wrócić do klasyki, chęt­nie zrobiłbym komedię z krwi i ko­ści. Może "Grube ryby" Bałuckiego - o, to byłaby wolta - żeby rozbawić widzów i od tej strony do nich tra­fić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji