Artykuły

Pupa

Opisać pupę, czy też jej nie opisać? Wahanie owo, z pozoru tylko żartowne, w istocie swej jest fundamentalne. Jest mianowicie, ni mniej ni więcej, tylko pytaniem o granice krytyki teatralnej. Cóż bowiem robi krytyk, czy też recenzent - jak kto woli? Otóż przede wszystkim opisuje świat zobaczony, świat rzeczy, gestów i wyrazów twarzy. Czasem pięknie w słowie gdańską szafę odmaluje, czasem lśniący samowar, czasem krzesło. Bywa, że roztkliwi się nad niedościgłą krągłością oczu aktorki X, że skarci twarz aktora Y, iż nie wyraża akurat tego, co by mogła wyrażać. Krytyk panicznie chwyta się rzeczy w nadziei znalezienia w nich sensu. Wszystko się przydaje: aktorskie nosy, ręce, czoła i każdy elemencik scenografii - od guzika po fasadę kamienicy. Dlaczego więc krytyk, opisując wszystko, nie wszystko w istocie opisuje? Na zasadzie jakiejż to umowy goły tyłek zostaje zawsze gremialnie przemilczany przez brać recenzencką? Czyżby, dajmy na to i nie daj Boże, pupa Jana Nowickiego w "Płatonowie" Filipa Bajona niegodna była recenzenckiej troski?

Ta prosta, acz przyznacie, głęboka refleksja przyszła mi na myśl na premierze "Sanatorium pod Klepsydrą" wg Brunona Schulza, za co twórcy - Janowi Peszkowi - należą się niniejszym szczególne podziękowania. Zresztą, owa myśl fundamentalna naszła mnie jakby w trzeciej potędze, nie jedna bowiem, a trzy pupy panoszą się w tym spektaklu, i to w zapętleniu pokoleniowym. Jedną, starszą, ojcowską, przynależną Janowi Peszkowi, podziwiamy z profilu, dwie pozostałe, dziecięce, Błażeja Peszka i Marii Peszek, kontemplujemy, by tak rzec - twarzą w twarz. Powód, dla którego pupami się zająłem, a nie, dajmy na to, twarzami lub czymkolwiek innym, jest prosty i zarazem przerażający. Otóż, moim skromnym zdaniem, są one najjaśniejszymi punktami przedstawienia. Świecą pięknie w księżycowym oświetleniu. Są czystym, jasnym i prostym teatralnym znakiem bez niepotrzebnych podtekstów, znakiem bezsilności. Są pupami godnymi epika.

Cała reszta jawi się jako pomieszanie z poplątaniem kaleko mówionych zdań Schulza oraz wymyślnych scenicznych obrazków. Wprawdzie Jerzy Jarzębski robi w programie do spektaklu co może, sugerując chociażby, iż dzieło jest o: "doświadczeniach dzieciństwa, nauki-twórczości, erotyki, poznawnia świata, historii mitycznej, grzechu, utopii szczęścia i ładu, ale też zdrady i śmierci", ale, niestety, dzieło jest najwyraźniej o czymś innym. O czym zaś - to chyba tylko Bóg raczy wiedzieć.

Pozostaje więc rozwikłać dylemat - opisać pupę czy też nie? I najpewniej stałbym się niniejszym recenzenckim Kolumbem, gdyby nie jedna niemożność. Otóż nie poradzę sobie z trzema pupami jednocześnie. Nie mówiąc już o tym, że cała ta rodzinna produkcja skąpana jest w jeszcze jednej - tym razem, pisanej z dużej litery, metaforycznej, Gombrowiczowskiej. I doprawdy trudno rozstrzygnąć, kto kogo tutaj bardziej upupił.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji