Przeżyć to żadna frajda
Wrocław, listopad 2006 roku - na przystankach autobusowych, w tramwajach, na słupach ogłoszeniowych pojawiają się naklejki z kilkuzdaniowymi manifestami nakłaniającymi do przemocy, znaczenia rodziny, anarchii, podpisane przez niejakiego V. Spokojnie, to tylko akcja promocyjna nowego przedstawienia w Teatrze Polskim. Spektakl, jak zapowiadali jego twórcy oraz nowy dyrektor sceny Krzysztof Mieszkowski, miał opanować całe miasto, prowokować widza do reakcji i wyznaczyć nowy profil teatru.
Scenariusz przedstawienia jest adaptacją powieści niemieckiego autora Tima Staffela "Terrordrom". Dramaturg Bartosz Frąckowiak i reżyser Wiktor Rubin przenieśli akcję z Berlina przełomu lat 1999 i 2000 do Wrocławia wkraczającego w 2010 rok - stąd w tytule "Breslau". Powstał spektakl polityczny, przedstawiający fatalistyczną wizję przyszłości Polski i przestrzegający przed konsekwencjami dzisiejszej polityki zarówno państwowej, jak i medialnej. Przedstawienie nie chce jednak moralizować czy udzielać wskazówek władzom. Jego zadaniem jest trafiać do zwykłego widza, by uzmysłowić mu - stosując skarykaturyzowane chwyty typowe dla mediów i polityków - jakiej manipulacji ulega i jakie ten swoisty terror może nieść konsekwencje.
Bohaterowie spektaklu to dziewięć osób powiązanych różnymi zależnościami. Impulsem do rozpoczęcia wydarzeń scenicznych jest akcja homoseksualisty Larsa (Adam Szczyszczaj), kryjącego się pod pseudonimem V, polegająca na wysyłaniu do różnych ludzi manifestów nakłaniających do anarchii i przemocy. Pomysł zrodził się z irytacji nudą, bezruchem i marazmem, jakie jego zdaniem opanowały świat. Lars jest samotnikiem, nieszczęśliwie zakochanym w biseksualnym studencie prawa Hakanie (Krzysztof Zarzecki). Nic dziwnego, że przedmiotem jego ataku i wnikliwej obserwacji staje się rodzina (której sam nigdy nie stworzy). Szczególnym jego zainteresowaniem cieszą się Tom (Mariusz Zaniewski), Anna (Katarzyna Strączek) i Feliks (Mariusz Kiljan) tworzący rodzinę, w której mężczyzna zarabia, kobieta siedzi w domu, nie wiedząc właściwie, co ze sobą począć, syn zaś wychowuje się na ulicy. Poza wspólnym domem niewiele ich łączy. Tom, pracujący jako dziennikarz telewizyjny, przed kamerą z niezwykłą łatwością krytykuje wszelkie przejawy braku moralności, choć sam nie jest bynajmniej wzorem cnoty. Bije i zdradza żonę, a u syna interesuje go jedynie kwestia jego preferencji seksualnych. Ma jeszcze niezrównoważonego psychicznie brata - Nico (Mirosław Haniszewski), któremu załatwia pracę strażnika w muzeum oraz kupuje drogie prezenty, by pozbyć się wyrzutów sumienia. Najwięcej uwagi poświęca swojej sekretarce Anette (Barbara Prokopowicz), ale jedynie dlatego, że ta nauczyła się nim sprawnie manipulować.
Anna również nie jest idealną żoną. Jej życie ogranicza się do dbania o nienaganny wygląd, popijania wódki i romansu z szefem męża - Paulem (Adam Cywka). Od czasu do czasu zadaje synowi zdawkowe pytanie, co u niego słychać, nie oczekując jednak odpowiedzi. Feliks nie wydaje się cierpieć z powodu braku zainteresowania rodziców. Jego stosunek do nich jest jednoznaczny: matkę kocha, ojca nienawidzi. Zrozumienia szuka u swojego przyjaciela Sinana oraz nowo poznanego Larsa. Rozpad rodziny pokazuje scena Wigilii: odgrzany w mikrofali barszczyk z kartonu podaje do stołu ubrana w strój ludowy pomoc domowa ze Wschodu. Ze świątecznych tradycji pozostaje jedynie dukana przez ojca Biblia, składanie zdawkowych życzeń i prezenty, towarzyszące kłótniom i nudzie. Wieczór wigilijny kończy się szybko. Anna i Feliks rozchodzą się do swoich pokoi, Nico wraca do domu, a Tom uwodzi służącą. Scenę tę filmuje zza okna Lars, a obraz wyświetlany jest na ekranie telewizora w mieszkaniu świętujących, którzy nie zauważają filmu, podobnie jak nie widzą, że ich wigilia przemienia się w smutną parodię Świąt.
Ten obraz wigilijnego wieczoru zestawiony zostaje z innym - Lars i Hakan chcą razem spędzić Święta. Hakan, który właśnie dowiedział się, że nie jest, wbrew swoim przypuszczeniom, zarażony HIV, dąży do tego, by wieczór był pełen miłości i zrozumienia. Niestety, finałem romantycznej kolacji jest kłótnia.
Te dwie sceny pokazują układy między bohaterami, opierające się na niezrozumieniu, braku kontaktu, agresji i kłamstwie. Nikt nikomu nie ufa, nikt nikogo nie darzy głębszym uczuciem. Jedynie Feliks i Sinan nie zdołali się jeszcze przystosować do znieczulonego świata - tylko między nimi może dojść do jakiegokolwiek porozumienia innego niż transakcja obliczona na zysk. Ostatecznie, gdy matka odrzuci szczere uczucia Feliksa, a Sinanowi zamordują młodszą siostrę, również i oni poznają brutalne reguły gry "w życie". Wtedy okaże się, że bohaterowie, początkowo niewinni, staną się prawdziwie przerażający.
Spektakl grany jest na Scenie na Świebodzkim. Sala otoczona jest płotem z desek. Na pokrytej betonem scenie znajduje się jedynie inspirowany chińską architekturą szary domek, którego skromne, zagracone wnętrze widoczne jest przez cztery wyposażone w rolety okna. I jeszcze olbrzymi ekran oraz wmurowane w beton nagie, wątłe drzewo. Boisko, podwórko blokowiska czy wręcz getto. Z tej przestrzeni nie ma ucieczki. Beton pokrywający scenę kojarzy się z zimą z powieści Staffela, zimą skuwająca ziemię lodem, symbolizującą znieczulenie, zastój, uśpienie świata i ludzi. Ale zima niesie ze sobą obietnicę wiosny, odrodzenia; by mógł na nowo zakwitnąć świat skuty betonem, trzeba go zniszczyć i zagospodarować na nowo. Nadzieja na odnowę świata przestaje być konsekwencją prawa natury, wiąże się ze świadomą decyzją zniszczenia budowanego przez lata systemu. W przeciwnym razie świat pozostanie zakonserwowaną na wieki ziemią jałową.
W trakcie przedstawienia przestrzeń ulega zaburzeniu, opanowuje ją chaos sprowokowanej przez V akcji. Na asfalcie pojawiają się napisy (na przykład: "Boga nie ma"), odłamki szkła z koktajli Mołotowa, krew, rozlany szampan... Listy V wywołują lawinę zamachów; V wyzwala w ludziach nienawiść i agresję. Lars (czyli V) demaskuje zło w ludziach, ujawnia ciemną, mroczną stronę człowieczeństwa. Wywołuje natychmiastową reakcję mediów, reprezentowanych przez Toma, Paula i Anette. Ich wkroczenie w świat spektaklu doprowadza do dalszego zaburzenia harmonii przestrzeni. Przedmioty należące do sfery domu - miejsca, w którym rodzi się wszelkie zło - zostają przeniesione na scenę. Na czarnej skórzanej kanapie zasiadają goście zaproszeni przez Toma do jego programu. Najpierw zwyczajni ludzie opowiadający o tragediach, które dotknęły ich rodziny w wyniku działalności V, potem specjaliści: socjologowie i politycy, mający skomentować sytuację. Sceny te obnażają i ośmieszają strategie medialne. Tom nie zna nawet imion zaproszonych osób. Zależy mu jedynie na efekcie, jaki wywołają drastyczne historie: matki mordującej dzieci, nastolatki zgwałconej i zmordowanej przez rówieśników. Tom ze swoich gości wydobywa najbardziej drastyczne i wstydliwe szczegóły, po czym komentuje ich wypowiedzi w tonie fałszywego moralizatorstwa (na przykład: dziewczynka została zgwałcona, bo była wyzywająco ubrana). Natomiast dyskusja specjalistów zamienia się w propagandową przepychankę, by przemienić się w niezrozumiały bełkot. Kompromitacja mediów idzie dalej: Lars, przekonany przez swoją fankę, Anette, i Feliksa, postanawia doprowadzić akcję do finału - do Terrodromu, czyli wyizolowania z przestrzeni miasta terenu wojennego, w którym jedynym obowiązującym prawem ma być prawo silniejszego. Media ochoczo włączają się w to przedsięwzięcie.
W obliczu tej lawiny zła Lars i Hakan postanawiają odizolować się od świata - odkrywają, że tym, co mają najcenniejszego, jest uczucie, które ich łączy. Powoli zaczynają porządkować scenę - wnoszą meble do domu, zamalowują napisy na betonie. Ich działania są spokojne, pełne ufności w możliwość zbudowania własnego "nieba na ziemi", mimo że świat ogarnęła zbrodnia. Ich nadzieja jest jednak złudna. Na scenę wchodzą Feliks i Sinan. Wdzierają się do schronienia kochanków i zabijają ich z pistoletu otrzymanego od V, bezpowrotnie zamykając tym czynem drogę powrotu do świata sprzed Terrordromu. Po morderstwie chłopcy wypisują na dopiero co pomalowanym betonie kolejne hasło: "Przeżyć to żadna frajda". Choć nie zdecydowali się wkroczyć do wydzielonej "strefy przemocy", to swoją zbrodnią udowodnili, że Terrordrom jest wszędzie.
Świat tego spektaklu jest przerażająco sztuczny; nie dotyczy to jedynie przestrzeni, ale również postaci. Kreacje aktorskie są skrajnie teatralne, przerysowane. Można powiedzieć, że aktorzy często parodiują grane przez siebie postacie. Zachowują do nich dystans, wyolbrzymiają ich emocje aż do groteski. Często zwracają się bezpośrednio do publiczności. Grający Hakana Krzysztof Zarzecki siada w pewnym momencie na kanapie na wprost widowni. Mówi we własnym (a może reżysera?) imieniu, że problemy poruszane w spektaklu nie są mu obojętne. Jednak jego krytyka jest wymierzona również w stronę teatru i sztuki w ogóle. Drażni go ambiwalencja moralna sztuki zaangażowanej, opłacanej z pieniędzy państwowych. Dlaczego twórcy granego właśnie spektaklu wydają pieniądze podatników, by krytykować ich styl życia, rząd, który wybrali, telewizję, którą oglądają? Czy nie jest to w gruncie rzeczy sytuacja paradoksalna? Podczas tej parabazy Adam Szczyszczaj kieruje oko kamery na publiczność. Obraz wyświetlany jest na ekranie telewizora w głębi sceny, a widzowie mogą obserwować własne reakcje. Bezpieczeństwo widzów zostaje zaburzone, a relacje między sceną i publicznością odwrócone. Ci, którzy przyszli oglądać, są oglądani, a aktorzy mający kreować iluzję sceniczną podważają celowość całego przedstawienia.
To nie jedyny sposób, w jaki reżyser atakuje widzów: aktorzy rzucają w ich stronę manifesty V, koszulki z napisem "Przeżyć to żadna frajda", mierzą z pistoletu. Zaczepki te, choć na początku wydają się efekciarskie i w gruncie rzeczy bezcelowe (nie aktywują widzów ani nie wciągają ich w świat sceniczny) mają ukryty cel - wyostrzają uwagę i krytycyzm odbioru.
- Świat w spektaklu Wiktora Rubina to monitorowane getto, w którym analizowane są problemy współczesnego społeczeństwa, pogrążonego w nieoficjalnej wojnie, poddanego absolutnej władzy mediów napędzających karuzelę zbrodni i terroru. Jednak ten nadrzędny temat w trakcie przedstawienia zostaje niekiedy przysłonięty zbyt dużą liczbą podejmowanych przez reżysera kwestii. Podstawowym mankamentem spektaklu jest nadmiar, który może prowadzić do znieczulenia i dezorientacji widza oraz banalnej refleksji, że zarówno świat, jak i natura ludzka przepełnione są złem, któremu nie sposób się przeciwstawić.