Artykuły

"...to stary Tuwim tak nas rozbwił..."

W FINAŁOWEJ piosence "Żoł­nierza królowej Madagaska­ru", wysławionego w tea­trze radomskim, aktorzy śpiewają:

Żeby jeszcze się pozbierać,

żeby śmiać się tak,

jak teraz w RADOMIU.

Żeby jutro było jutrem,

By nie padał deszcz za smutno

Na co dzień.

Żeby snobizm nie zadręczał

Że w stolicy żyć najpiękniej -

To szkodzi.

Nie ulega wątpliwości, że sztukę wystawiono w celach "psychote­rapeutycznych", a ponieważ śmiech jest znanym i skutecznym środ­kiem na wszelkie frustracje, kom­pleksy i prowincjonalizmy, to wi­dzowie otrzymują sporą dawką humoru, dowcipu i rozbawienia. Nawet przypomniano mieszkań­com Radomia, że stan miasta w 1907 roku był o wiele gorszy i żyło się trudniej, chociaż od maja 1904 roku lampy łukowe oświetla­ły już ulice miasta

Jest jeszcze jeden powód, aby traktować tę Tuwimowską farsę "leczniczo", mianowicie ten, że główny bohater - mecenas Saturnin Mazurkiewicz (Bój się Boga! Mazurkiewicz! Bój się Boga!) - pochodzi z Radomia, jest założy­cielem, członkiem i działaczem Towarzystwa Cnoty pod wdzięcz­ną nazwą: "Lilia". Ówże mecenas wyjeżdża do stolicy ze swoim jedynakiem - Kaziem -który znakomicie bawi widzów swoimi indiańskimi wyczynami. Początek przedstawienia jest niezwykle efektowny. Dzieje się na dworcu kolejowym, gdzie zebrane towarzystwo (tzw. societa radomska) żegna Obywatela Saturnina. Obraz jest plastycznie bardzo dobry, bowiem przywołuje na pamięć "Lokomotywę": "Stoi na stacji lokomotywa'', a zawiadowca stacji (Stanisław Kozyrski) jest znako­mitym protoplastą każdego urzędnika PKP. Na pytania oczekujących pasażerów, kiedy odjedzie pociąg do Warszawy odpowiada:

"jak przyjdzie jego czas. Skoro on stoi, to znaczy, że jego czas jesz­cze nie przyszedł a jak nie przy­szedł jego czas, to on nie może odjechać". Pan Stanisław Kozyrski, zaciągając śpiewnie kresowym akcentem, pełni swoją rolę do­skonale. Przyszedł czas, pociąg rzeczywiście odjechał - tylko bez pasażerów.

Uczeni mówią i "mówią uczenie", że farsa tym różni się od komedii, iż "opiera się całkowicie na dynamicznej akcji, mającej często charakter swobodnej suity scen komicznych czy komiczno-pantomimicznych, nieprawdopodobnych zawikłań i zbiegów oko­liczności, nie mających innego ce­lu poza, tym, by wywołać żywiołowy śmiech widowni". "Żołnierz królowej Madagaskaru" spełnia nie wszystkie założenia i wymogi ga­tunku, bo Julian Tuwim, przerabiając dziewiętnastowieczny tekst Stanisława Dobrzańskiego, zadbał o jego komediowy rezonans.

Sztuka Dobrzańskiego "Żołnierz królowej Madagaskaru" wystawiona była we Lwowie w 1879 roku, a wydana siedem lat później. Dobrzański stworzył galerię pla­stycznych i zabawnych postaci ze świata mieszczańskiego i teatral­nego. Nie jest to przypadkowe zestawienie, bowiem dla pierwszego środowiska (mieszczańskiego) teatr był symbolem wszelkiego zepsucia, amoralności, przysłowiowej Sodomy i Gomory. Wprowadzenie więc za kulisy mecenasa Mazur­kiewicza dawało okazję do kon­frontacji, z której ośmieszony, wy­chodził stereotyp myślenia o ak­torach, teatrze. Tę to farsę Dobrzańskiego w roku 1936 zaadapto­wał J. Tuwim, pozostawiając ty­tuł i dopisując, iż jest to "Krotochwila muzyczna w 3 aktach (6 obrazach) według komedii...". Okazuje się, że z pierwowzoru pozostało tylko tyle, co w tytule, czyli sam pomysł. Muzykę skom­ponował Tadeusz Sygietyński.

Tuwim wykorzystał swoje do­świadczenia kabaretowe zarówno spod Pikadora jak i z Morskiego Oka, z którymi przecież współ­pracował, pisząc teksty i wystę­pując "Pod Pikadorem". Te do­świadczenia oraz skłonności saty­rycznego widzenia ludzi i środowiska ułatwiły poecie pracę nad starym tekstem. Trzeba przyznać, że ożywił i zdynamizował akcję, dialog przemienił w błyskotliwy fajerwerk dowcipu, humoru i ko­mizmu.

Przedstawienie radomskie "Żoł­nierza królowej Madagaskaru" nie uroniło nic z tych czarów sztuki, chociaż nie wszystkie one osiąg­nęły wysoki poziom. Ale niedo­statki są wynikiem pewnej ogól­nej tendencji - mianowicie ak­torzy ogólnie zdradzają braki w wykształceniu wokalnym (zdarza się to nawet tym, którzy tylko śpiewają). W tym spektaklu śpiew nie jest najmocniejszą stroną, podobnie jak taniec, zwłaszcza kankan. To jakoś nie wyszło.

Przedstawienie mimo to jest nader efektowne dzięki między in­nymi scenografii, barwności (np. strojów), dynamicznej grze aktor­skiej, wreszcie wydobyciu dowci­pu i humoru, które to walory tekstu nie zwietrzały przez lata. Za scenografię słowa uznania p. Jerzemu Rudzkiemu, za muzykę pp. T Sygietyńskiemu i Jackowi Szczygłowi (od lat kierownik mu­zyczny teatru radomskiego), pracowni krawieckiej za barwne stroje...

Przedstawienie ma swojego in­dywidualnego bohatera. Jest nim (był w premierowym przedstawie­niu) p Andrzej Iwiński grający rolę mecenasa Mazurkiewicza. Jest to niewątpliwie jego rola popiso­wa i chyba jedna z najlepszych - jeśli nie najlepsza - tego ak­tora którego obserwuję na scenie od kilku lat. W "Żołnierzu królo­wej Madagaskaru" stworzył rze­czywiście swoja rolę, bo wszystko tu odpowiada niejako tempera­mentowi, psychice, gestom aktora. Zawsze gra dynamicznie (chociaż zawsze operuje tym samym repertuarem środków ekspresji), sprawnie, ale w tym spektaklu jest po prostu w swoim żywiole. Jego żywioł jest komiczny, komediowy. Zaskakuje inwencją ruchową, gra na wielkim i głębo­kim oddechu, odnosi się wrażenie, że jest to naturalne zachowanie człowieka w określonych sytua­cjach, w jakich się znalazł lecz których nie przewidywał. Stąd wrażenie spontaniczności. Tak: właśnie spontaniczny jest w sto­sunkach z synem, a następnie z Kamillą, aktorką która go ocza­rowała. Miał uchronić młodego Władysława Mąckiego przed de­monicznością tej kobiety i... sam ulega jej urokowi, Kamilla (p Elżbieta Miłowska) po wstępnej tremie i jakby zaże­nowaniu stanowi dla Mazurkie­wicza godną partnerkę na scenie, gra swobodnie, lekko, z rozma­chem i, sugestywnie, tworząc sympatyczną postać sceniczną, pełną wdzięku (i wdzięków). Kobiece role wypadły w ogóle dobrze, zwłaszcza owe ,,trzy Gracje": Pan­na Sabina (Danuta Dolecka) która świat widzi poprzez wiersze li­ryczne Asnyka i Konopnickiej; Pani Lamięcka (Anna Grażyna Suchocka), Pani Macka (Maria Chruścielówna), w których tyle jest z ich starszej "kuzynki" Dulskiej - stworzyły interesujące po­stacie poruszając się na linii ka­rykatury i groteski.

Radom ma na kilka miesięcy zapewnioną niezłą zupełnie zaba­wę, teatr powodzenie, aktorzy ciężką pracę, a Mazurkiewicz bę­dzie się borykał codziennie ze swoimi problemami i z samym sobą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji