Artykuły

Henryk i jego sobowtór

Z ciemności wylania się wzdymana wiatrem czarna czasza spadochronu. Po chwili opada. Z ciemnej czeluści, z dziury w ziemi-scenie dobywa się głos Henryka: "Zasłona wzniosła się...". Zaczyna się gra. Po chwili z czarnej studni gramoli się Henryk (Jan Peszek). Nie jest sam. Towarzyszy mu przedrzeźniający go sobowtór (Emil Wesołowski).

Od rozłączenia ze swym drugim "ja" rozpoczyna się ten sen - nie sen, w którym bohater powraca do lat młodości. Bo Henryk w tym "Ślubie" jest mężczyzną po pięćdziesiątce, a jego Ojciec (Zbigniew Zamachowski) ma lat trzydzieści parę. Role zostały odwrócone, jak w Gombrowiczowskiej powieści, której bohater trafił do szkoły po trzydziestce.

Spektakl przesiąknięty jest duchem ferdydurkizmu, wiele w nim sztubackiej zabawy formą. Co pewien czas pojawia się kupa rodem z "Ferdydurke": postacie miętoszą się, wiją w konwulsjach. I przyprawiają sobie gębę. Pojawiają się też sygnały zakotwiczenia "Ślubu" w polskiej tradycji: scena przygotowań do ślubu przypomina Matejkowski "Hołd pruski", Ojciec-Król zastyga w geście Zygmunta Starego.

Ale ironia przechodzi niepostrzeżenie w groźny dramat. Henryk wywołuje widziadła, które go uzależniają: nie ma ucieczki od zastygłych form. I choć nie opuszcza go poczucie sztuczności, wciąga się w tę grę między ludźmi. Jej sprawcą jest Pijak (Wojciech Malajkat), kompromitujący zużyte rytuały.

Kim jest więc Henryk, a kim jego sobowtór? Grzegorzewski stawiając takie pytania daje przedstawienie o teatrze, w którym aktorzy są wysłannikami widzów. Ich sobowtórami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji