Artykuły

Doskonała polifonia

W "Sędziach" Wyspiańskiego, jak w greckiej tragedii, występują trzy jedności: czasu, miejsca i akcji. W jednym akcie: w jednym dniu i wnętrzu żydowskiej karczmy zamyka się historia uwiedzionej i zamordowanej przez Natana Jewdochy. Pomysł na sztukę autor "Wesela" zaczerpnął z prawdziwych zdarzeń opisanych w prasowej kronice kryminalnej z 1899 roku. Odszedł jednak od tamtych faktów, tworząc inne, złożone wewnętrznie postaci, układając własny przebieg zdarzeń, z tragicznym finałem procesu, w którym oskarżenie o zabójstwo Natana przypieczętowuje niewinna ofiara jego młodszego brata - Joasa. Złożona zostaje ona dla odkupienia win, dla nawrócenia Natana i ojca; może być też odczytana jako Boska kara za grzechy tamtych.

Inscenizacyjny pomysł Jerzego Grzegorzewskiego, który niedawno wystawił "Sędziów" w Teatrze Narodowym, polega na wpisaniu tego dramatu w inny utwór - "Wesele", a tym samym niejako poszerzeniu wspomnianych jedności o nowy wymiar. Wnętrze karczmy o szklanych, podwójnych ścianach zdaje się częścią większego świata, należy do chałupy, gdzie odbywa się wesele. Miejsce to pełni rolę, jaką Wyspiański przypisał scenie właśnie w "Weselu": rozmowy bohaterów na pierwszym planie toczą się w przerwach zabawy, z dala od zgiełku i muzyki, która dochodzi z pomieszczeń obok.

Tutaj, w scenograficznym planie Barbary Hanickiej, dodatkowo przestrzeń między ścianami tworzy rodzaj korytarza-witryny, w której przewijają się pary w mocnym, tanecznym, nieco konwulsyjnym uścisku - niemi świadkowie zdarzeń tu i teraz, a jednocześnie uczestnicy tamtego święta. W czasie, gdy w gospodzie odbywa się proces, tam trwa zabawa. Wszystko się z sobą plącze: chwilowa wesołość i poczucie nieuchronnie zbliżającej się klęski, prostota uczuć i zawiłość myśli, prawda i fałsz, pragnienie działania i niemoc, a w końcu także młodość i śmierć. Przez okna można zajrzeć w jedną i drugą rzeczywistość - wzajemnie się przenikające. Na obrotowej scenie, jakże często wykorzystywanej w finale "Wesela", jak na karuzeli beztrosko kręci się Joas (Dorota Segda), a potem w opuszczoną w dół poniżej poziomu podłogi schodzi zdruzgotany śmiercią syna Samuel (Jerzy Trela). Na drugą stronę zapadającej się obrotówki przechodzi jak do innego świata nieobecny już Joas (czy raczej jego duch).

Barbara Hanicka wywiodła z pozornie zamkniętej przestrzeni cały kosmos konkretnych znaczeń i otwartych skojarzeń. Idea wydaje się niezwykle klarowna, a zarazem pozostawia margines różnych możliwych interpretacji. W tym sensie nie jest to scenografia całkiem "gotowa", ale taka, wobec której widz nie pozostaje ani obojętny, ani bierny - tak jakby współtworzył ją, wyczuwał, określał dla potrzeb własnego odbioru całości.

Poprzez zderzenia nastrojów komediowego i tragicznego (scena procesu, w której za pierwszym razem kwartet beztroskich sędziów ubranych w barokowe peruki zasiada do instrumentów), przede wszystkim zaś postaci - w zbiorowości i w indywidualnym przeżyciu bólu, hańby, udręki sumienia, reżyser znakomicie wydobywa ukryte w tekście napięcia, delikatne podteksty i odniesienia. Ci ludzie mają swoje korzenie, pochodzenie, bogate dusze; teraz biorą udział w osobistym doznaniu kary i lęku, lecz za chwilę będą uczestniczyć w dziele wspólnej odpowiedzialności za bliskich, społeczeństwo, kraj.

Pokrewna w "Sędziach" i "Weselu" wydaje się para bohaterów. Interesowny, przebiegły, bogaty Samuel i kochany przez niego nade wszystko młodszy syn Joas - wrażliwy i uzdolniony, przypominają w rysach Żyda i Rachelę. Zresztą Rachela pojawi się u Grzegorzewskiego na moment, może właśnie dla przywołania owego porównania - w balowej sukni, skrywając twarz za maską przechodzi przez środek sceny dumnie, niewzruszona, prowadzona pod ramię przez Poetę. Także dziewczęta z tanecznego korowodu wystąpią w charakterze świadków na procesie Natana (Krzysztof Globisz), sędziowie zaś wejdą z sukmanami przewieszonymi przez ramiona, jakby właśnie opuścili dudniącą krakowiakiem sąsiednią izbę.

Spektakl, który jest jak "ogród o rozwidlających się ścieżkach", zawiera w sobie całe bogactwo barw, natężeń, myśli-kierunkowskazów, za którymi można podążyć lub nie, opiera się na absolutnej prawdzie emocji i wzruszeń postaci. Trudno wymieniać tu wszystkich, choć z pewnością na to zasługują - od znakomitych głównych ról po epizody, które okazały się aktorskim majstersztykiem (jak choćby tragikomiczni sędziowie: Krzysztof Gosztyła, Andrzej Blumenfeld, Zdzisław Tobiasz, Czesław Lasota czy szalony, zdeterminowany nieszczęściem Dziad Mariusza Benoit). Jerzy Trela, jako pozornie zawsze opanowany, konsekwentny w wyborach, nieprzejednany w interesach i poglądach Samuel, w końcu jednak przemieniony śmiercią syna, tworzy wraz z nieobliczalnym w słowach i działaniach, porywczym Natanem (Krzysztof Globisz) piekielny, rodzinny duet - fascynujący i przejmujący wyrachowaniem.

Obok nich Joas, postać wyjęta jakby z innego świata łagodności i niewinności, wiary w Boga i ludzi grana jest przez Dorotę Segdę w sposób niesłychanie sugestywny. W drobnych gestach, nieznacznym grymasie ust, płochliwym, błędnym, wystraszonym spojrzeniu podążającym za ptakiem bądź motylem, odczytujemy całą gamę przyczajonych w chłopcu uczuć, niewypowiedzianych pragnień i niepokojów, tęsknotę do światła i uczciwości. Z łatwością wierzymy, że muzycznie utalentowany, chorobliwie rozedrgany, natchniony jakimś wewnętrznym blaskiem i ciepłem Joas ma do wypełnienia misję sprawiedliwego wśród grzeszników. Przekonuje nas też Jewdocha w wykonaniu Ewy Konstancji Bułhak - dziewka jak rzepa, służąca u Samuela, chce dochodzić swych praw uwiedzionej i zmuszonej do zabicia dziecka, równocześnie przejmuje szczerym zagubieniem i patetycznym cierpieniem. To rola, na którą warto zwrócić uwagę choćby i z tego powodu, że młoda aktorka do tej pory występowała niemal wyłącznie w rolach komediowych, tu zaś udowodniła, że potrafi sobie świetnie poradzić z postacią głęboko tragiczną.

W moim przekonaniu "Sędziowie" w Narodowym to niezwykle ważne przedstawienie nie tylko z uwagi na stawiane w nim pytania o porządek świata, hierarchię wartości, pozycję człowieka wobec Boga i bliźniego, ale i z uwagi na sposób, w jaki te kwestie przywołano. A stało się to za sprawą harmonijnie współgrających wszystkich elementów widowiska: scenografii, muzyki, aktorów, które jak w dziele polifonicznym, doskonałe w swojej odrębności, spotkały się u Grzegorzewskiego, by oddać efekt dramatycznego przesłania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji