Artykuły

Nie cackać się ze sztuką

1

Dlaczego Witold Gombrowicz wzbudza w nas zachwyt i niechęć? Dlatego, że wielkim pisarzem był. Mistrzowsko potrafił zatrudniać język, przebiegle konstruował fabuły i literackie intrygi, a przy tym kpił niemiłosiernie z siebie, z innych i z całego zastanego świata. Więc zachwyca, a jeżeli nie zachwyca, to dlatego, że bezceremonialnie obchodzi się z polskimi mitami, fobiami i fałszami. Także dlatego, że nie pisał ani dla pokrzepienia serc, ani dla maluczkich i trzeba go czytać nie tylko oczami, ale także głową. Wtedy zachwyca.

"Ferdydurke" Witolda Gombrowicza to "książka o egzystencjalnych problemach jednostki. Utrzymana w konwencji groteskowego komizmu, o fascynującej fabule. Zawiera ostrą krytykę kultury i obyczajowości XX wieku. Tłumaczona na wiele języków. Jedno z najwybitniejszych dzieł literackich [...]". Przepisałem te zdania z książki wydanej pięć lat temu przez krakowskie Wydawnictwo Literackie, bo nie ma co się wysilać na własne zdania. I tak byłyby podobne, chociaż może dłuższe.

2

"Ferdydurke" pokazana na lubelskich Konfrontacjach Teatralnych przez Teatr "Provisorium" i Kompanię Teatr wzbudziła zachwyt widzów oraz krytyków z prasy lokalnej i ogólnopolskiej. Pojawiły się nawet głosy, że jest to najlepsze przedstawienie od czasów "Umarłej klasy" Kantora i że jest to jedna z najlepszych inscenizacji Gombrowicza, jakie powstały w ostatniej dekadzie. Pewnie, że tak. Mówię, że "pewnie", bo napatrzyłem się na Gombrowicza w teatrze do przesytu, a "Umarłą klasę" oglądałem w momencie narodzin, to jest na premierze. Dlatego - doceniając autonomiczną wartość inscenizacji Śmigasiewicza czy Pawłowskiego oraz wyjątkowe znaczenie "Umarłej klasy" - nie pójdę na pokuszenie porównań, bo one (a pewnie!) nie mają sensu.

Najwyższej próby walory lubelskiej inscenizacji "Ferdydurke" mają dwa źródła. Pierwsze, to "myślenie Gombrowiczem". Nie "według", nie tylko jedną książką, wprowadzaną akurat na scenę, ale myślenie całym Gombrowiczem, który miał własną filozofię, własną strategię literacką oraz własne odkrycia w obszarze języka, psychologii jednostki i zjawisk społecznych. Dlatego lubelska "Ferdydurke" nie jest "według". Dlatego nie jest książką przebraną w sceniczny kostium. Dlatego adaptacja powieści na użytek sceny, choć wykrojona tylko z "Ferdydurke", to jednak nie trzyma się niewolniczo jej treści, ale dobiera sobie znaczeń z całego Gombrowicza, z jego "ducha": kpiarskiego, ironicznego aż po szyderstwo, błaznującego do bólu, bo przecież dopytywanie się prawdy często bywa bolesne. Czas powiedzieć, że taki Gombrowicz na scenie stał się możliwy dzięki kulturze literackiej Janusza Opryńskiego i za sprawą jego doświadczeń teatralnych.

W realizacji "Ferdydurke" Opryński skupił się na trzech "układach zamkniętych". Są nimi: szkoła, dom Młodziaków i dwór Hurleckich. Szkoła Pimki (i innych Pimków) upupia. Dom Młodziaków hołduje postępowi, amerykanizacji i filisterskiej wolności. Dwór w Bolimowie pielęgnuje tradycje ufundowane na podziale na chamów i panów, aktualizowanym przez bicie chamów po mordzie. Układy zamknięte przeglądają się (są przedrzeźniane) w lustrach młodzieńczości, chłopięcości, chłopackości uosabianych przez "ja" Józia, Miętusa i Syfona. Przeglądają się, stroją miny błazeńskie i okazują się błazeństwem jeszcze większym niż pojedynek na miny, stoczony przez Syfona i Miętusa. Powaga szkoły zostaje "odpoważniona" gargantuicznym śmiechem, rubasznym popierdywaniem. Dom Młodziaków skompromituje się w przewalance ciał. Do dworu Hurleckich wtargną chamy.

Każda sekwencja w lubelskim przedstawieniu - dzieckiem podszyta, doprawiona erotycznym niepokojem okresu dojrzewania i zanurzona w śmiechu, jaki wywołuje zderzenie niskiego z wysokim, poważnego z niepoważnym, normy z jej sztucznością - jest sekwencją rozegraną w sposób mistrzowski. Zresztą: ta pierwsza sekwencja, ruchowo-pantomimiczna, wprowadzająca w materię scenicznych zdarzeń też jest taka. Niby nie z "Ferdydurke", a z "Ferdydurke" i na pewno z Gombrowicza.

3

Drugim źródłem nadprzeciętnej jakości lubelskiej realizacji jest aktorstwo. Chciałoby się powiedzieć: totalne, oparte na niezwykle rozległych partyturach aktorskich środków. Od mikromimiki przez mimikę, gest, ruch, podawanie słowa - całość aktorskich działań jest po prostu koncertem gry, dawno nie spotykanym w polskich teatrach. W tym przedstawieniu nie ma ról pierwszo- i drugoplanowych, nie ma pustych przebiegów, nie ma środków, jakich by zabrakło i nie ma też nadekonomiczności aktorskich działań. I jest staranna obsługa słów, mowa sceniczna zawsze trafna, zawsze celna. To działa - Witold Mazurkiewicz, Michał Zgiet, Jarosław Tomica i Jacek Brzeziński - jak maszyneria puszczona w ruch szalony, żywiołowy, a przecież zrygoryzowany, zawsze celowy.

Zdaje się, że to w "Ferdydurke" można wyszukać postulat Gombrowicza, by "nie cackać się ze sztuką". Reżyserzy przedstawienia - Janusz Opryński i Witold Mazurkiewicz - nie cackali się wcale. Ufni w "myślenie Gombrowiczem" (to chyba przede wszystkim Opryński) i w magię aktorskiej sztuki (i chyba bardziej Mazurkiewicz) - pokazali Gombrowicza, jakiego długo oklaskiwał będzie nie tylko Lublin. To pewne.

4

Chciałoby się jeszcze szerzej o "maszynie do gry", jaka zastosowana została w przedstawieniu. Ponieważ szerzej nie da rady, to krótko: wystarczy szkolna ławka i okno w okiennych ramach, aby była szkoła, dom Młodziaków i dwór Hurleckich. Z kostiumami jest podobnie. Wystarczyło odmiennie ubrać Józia (garnitur prawie współczesny), żeby było wiadomo, że on tu nie tylko działa, ale także obserwuje, podgląda, komentuje i aktualizuje.

I tu będzie druga puenta. (Pierwsza to ta, że przedstawienie oklaskiwał będzie nie tylko Lublin). Otóż powiedziane jest, że mistrzostwo kryje się w prostocie, a amatorszczyzna w prostactwie. No właśnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji