Artykuły

Żeby dobrze śpiewać, trzeba się wyspać

Z tenorem Cezarym Stochem, śpiewakiem pochodzącym z Olsztyna, rozmawiamy o tremie, która przeistacza się w ryczenie lwa, pytamy go także, kto będzie następnym papieżem i jak się wychowuje dziecko w polsko-włoskiej rodzinie.

Pije pan zimny napój, a podobno śpiewacy bardzo dbają o głos. A może to legendy?

- Legendy. Luciano Pavarotti raczył się z upodobaniem colą z lodem. Śpiewacy z La Scali palą papierosy. Żeby dobrze śpiewać, przede wszystkim trzeba się porządnie wyspać.

To chyba strasznie trudne występować w takim repertuarze jak pański. Opery są długie, trzeba pamiętać nie tylko melodie, ale i teksty, a wszystko to dzieje się na żywo.

- Tak, to nie jest normalne. Niedawno śpiewałem w Izraelu przed 4-tysięczną publicznością. Starałem się o tym nie myśleć. Najlepiej wyobrazić sobie, żeby trema nas nie zjadła, że to sen. Czasem oczywiście pamięć zawodzi, ale bardzo ją ćwiczymy. Kiedyś w Genui wykonywałem XVII-wieczny utwór z recitativami na kilkanaście stron. Zapytałem starszego kolegę, jak się to tego zabrać. Miał jedną radę: trzeba kuć od rana do wieczora przez kilka dni. Pamięć do takich zadań się przyzwyczaja, bo musi. Tym bardziej, że dzisiaj suflerzy są rzadkością. Reżyserzy nie chcą ich "budek" na scenie.

Wspomniał pan o tremie. Po latach znika?

- Nie, ale chodzi o to, by trema nie była paraliżująca ,tylko konstruktywna.

Czyli jaka?

- Taka, która na scenie przeistacza się w ryczenie lwa.

Pochodzi pan z muzycznej rodziny?

- Owszem. Dziadek ze strony mamy był skrzypkiem, a rodzina ze strony ojca jest z Zakopanego, a więc jest bardzo muzykalna, jak to górale. Ja sam nie chciałem śpiewać. W szkole muzycznej uczyłem się najpierw gry na fortepianie, a potem na trąbce. I tej trąbki, którą nosiłem w futerale, bardzo się wstydziłem. Śpiewałem, co prawda, w olsztyńskim chórze Collegium Musicum, ale myślałem poważnie o studiowaniu muzykologii, nie śpiewu. W końcu jednak wybrałem Akademię Muzyczną.

Jak pan trafił do watykańskiego chóru?

- Przez przypadek. Śpiewałem w chórze konserwatorium św. Cecylii w Rzymie. Tam też byłem wówczas jedynym Polakiem i jedynym śpiewakiem spoza Unii Europejskiej. Zgłosiłem się na przesłuchanie, nie bardzo wiedząc, czym jest chór Kaplicy Sykstyńskiej.

Proszę opowiedzieć coś o Watykanie. Jakie panują tam stosunki, powiedzmy, międzyludzkie.

- Są dosyć surowe i sztywne. Nie jest tam łatwo zawierać znajomości czy przyjaźnie, nawet w naszym chórze. Ale może ta surowość pozwoliła przetrwać Watykanowi tyle lat. Machina działa sama. Najważniejsi są kardynałowie i różne kongregacje. Reguły są niby proste, ale tak naprawdę nie ma reguł.

Spotkał pan papieży?

- Tak, zarówno Jana Pawła II, jak i Benedykta XVI. Benedykt, kiedy dowiedział się że pochodzę z Olsztyna, powiedział, że wie, gdzie to jest. - Prusy Wschodnie, tak, tak - mówił.

Kto będzie następnym papieżem?

- Po śmierci Jana Pawła II mówiło się, że będzie to ktoś z Ameryki Południowej. Teraz mówi się o Włochu albo o kimś z Ameryki Południowej. Ale nazwisk oczywiście nie znam!

Od dawna nie mieszka pan już w Polsce. Co się zmieniło na lepsze, a z czym jest gorzej?

- Nie podoba mi się dzisiejszy sposób mówienia. Jest prosty, wręcz prostacki. Zdaję sobie sprawę, jak ogromny wpływa ma na wszystko, i w Polsce, i we Włoszech, kultura masowa. Dlatego z wielką przyjemnością oglądam TVP Kultura. Takiego programu we Włoszech nie ma. Żeby obejrzeć filmy Fellniego czy Antonioniego we włoskiej telewizji, trzeba czekać do 3 nad ranem. Dlatego jej nie oglądam, z wyjątkiem transmisji z Wimbledonu. Bo byłem mistrzem województwa olsztyńskiego w tenisie.

Jak się wychowuje dziecko w polsko-włoskiej rodzinie?

- Przede wszystkim trzeba wychowywać dobrze, a potem myśleć o sprawach narodowych. Mój syn Enrico Michele od 3 lat jeździ na obozy polonijne, organizowane w Polsce. Mówi, że dzięki polsko-wloskiemu pochodzeniu czuje się bogatszy, bo wie o sprawach, o których jego koledzy z klasy nie mają pojęcia. Do szkoły przygotował referat o Polsce, o jej historii i geografii. Dołączył do niego nawet przepisy polskich dań. Ja też czuję się dumny z Polski, chociaż przed laty wstydziłem się, że jestem Polakiem. Teraz z wielką przyjemnością mówię, skąd pochodzę, bo to jest już inny kraj.

Ale pan występuje za granicą pod pseudonimem. Dlaczego?

- Bo tak jest prościej. Kiedy przedstawiałem się jako Stoch, słyszałem w odpowiedzi "Atak! Stock, jak ta brandy". Teraz, kiedy mówię "Ruta" nie ma żadnych problemów. I nikt nie zwraca uwagi na mój akcent. Ci z południa Włoch sądzą, że pochodzę z północy, a ci z północy, że pewnie wychowałem się na południu. Zresztą Ruta to nazwisko panieńskie mojej mamy.

Jest pan osobą szczęśliwą, prawda?

- Oczywiście! Odniosłem wielki sukces, na który zapracowałem od podstaw w obcym kraju. Musiałem nauczyć się błyskawicznie w dwa miesiące włoskiego i zdać egzamin w szkole językowej Berlitza. To był warunek otrzymania stypendium. Teraz stać mnie na pełny garnek i robię to, co kocham, bez żadnych kompromisów.

TENOR CEZARY STOCH

Wystąpi w sobotę o godz. 20 w amfiteatrze im. Czesława Niemena w Olsztynie. Z towarzyszeniem orkiestry Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej pod dyrekcją Piotra Sutkowskiego zaśpiewa arie z opery "Tosca" Pucciniego oraz pieśni neapolitańskie. Koncert poprowadzą Iwona Pavlović i Marek Marcinkowski. Stoch, występujący na świecie pod pseudonimem Cesare Ruta, jest solistą chóru Kaplicy Sykstyńskiej i jest pierwszym Polakiem w ponad 500-letniej historii zespołu. Urodził się w Olsztynie. Jest absolwentem olsztyńskiej szkoły muzycznej oraz Akademii Muzycznej w Warszawie. W1993 roku, dzięki otrzymanemu stypendium Fundacji Rotary, wyjechał do Włoch, gdzie kształcił się w rzymskim Conservatorio di Santa Cecilia, a potem u prywatnych nauczycieli. W 2011 roku został nagrodzony Premio Verdi di Sabaudia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji