Pro i Kontra
PRO: PUSTAKA DZIAŁA JAK MORFINA
W złożonej z tradycyjnych już elementów scenografii - części instrumentów muzycznych, równoważni, pochylni oraz zamykającego perspektywę sceny ekranu z brzozą - Jerzy Grzegorzewski wystawia "Wujaszka Wanię" Antoniego Czechowa wbrew sentymentalno - rodzajowej tradycji epigonów Stanisławskiego. Ukazuje Czechowa z eseju Tomasza Manna. Czechowa, dla którego mądrość głoszona przez Tołstoja jest "despotyczna", a dzieła Dostojewskiego "dobre, ale mało skromne, pretensjonalne". Gra komiczną wersje "scen z życia ziemian".
Bohaterowie są w niej o kilkanaście lat młodsi, postacie silniej zarysowane i, co wydawać by się mogło herezją, niemal jednoznaczne. Ale dzięki temu właśnie zabiegowi reżyser wydobywa ukryte treści dramatu, obnaża całe psychologiczne zafałszowanie postaw, mówiąc za bohaterów to, o czym baliby się nawet pomyśleć. Czyni to z premedytacją, gdyż dana postaciom Czechowa świadomość przyszłego losu i tak nie zmieni biegu ich życia.
W przejmujący sposób ukazuje tę prawdę w znakomitej w roli Wujaszka Wani - Zbigniew Zamachowski. Szczery aż do bólu, gra człowieka, który mimo młodzieńczych ambicji był za głupi, by zostać Schopenhauerem, zapracował za to na autorytet kabotyna. Od początku nie kryje beznadziejnego uczucia do Heleny, marzy o zamordowaniu Sieriebriakowa i wbrew tekstowi dramatu strzela do niego po wielekroć. Grzegorzewski pokazuje tą sceną, że u Czechowa nie ma przypadku - są tylko skrywane emocje, które można ujawnić, bo choć - wcześniej czy później - wystrzelą jak stara strzelba, i tak się nic nie zmieni.
W świecie, gdzie nie ma nadziei, a słowa i czyny nic nie znaczą, rodzi się pustka. W inscenizacji Grzegorzewskiego wypełnia ją błazenada, zachowania rodem z groteski i surrealizm. Jest również piękna muzyka Stanisława Radwana, którą Wania i Helelena wykonują w duecie. Jest też skradziona morfina. Wujaszek najprawdopodobniej nie oddał jej doktorowi. Finita la commedia.
(Jacek Cieślak)
KONTRA: POMYSŁY DO INNYCH SZTUK
Inscenizacje Jerzego Grzegorzewskiego przypominają mi worek, w którym kłębi się od pomysłów do zupełnie innych sztuk. Oczywiście reżyser ma prawo robić z tekstem sztuki - choćby i Czechowa - co mu się żywnie podoba, o ile daje coś w zamian. Wytężałem wzrok, by owego "czegoś" dopatrzyć się w "Wujaszku Wani". Nie udało mi się. Widziałem za to niepokojącą liczbę elementów inscenizacyjnych i scenograficznych (te strzaskane wnętrzności pianina porozstawiane pod ścianami!) absolutnie zbędnych i użytych nie wiadomo po co.
Jedyny trafny zamysł, obsadzenia młodych aktorów - Zbigniewa Zamachowskiego w roli Iwana Wojnickiego, a Wojciecha Malajkata jako Doktora Astrowa - przydający całej sztuce niezwykłej drapieżności, utonął w rozgardiaszu innych konceptów, nie licujących z wymową dramatu.
Za przykład niech posłuży scena próby samobójstwa Iwana. Zamachowski zzuwa but i odrzuca go za kulisy. Za butem ląduje jego skarpetka. Podbródek opiera na dubeltówce, palec stopy zamierza umieścić na spuście. Wkracza jednak Niania Maryna (Wiesława Niemyska) i odbiera niedoszłemu samobójcy broń, niby niesfornemu dziecku zabawkę. Scenę tę Iwan groteskowo odegrał przed piękną Heleną (Joanna Trzepiecińska) - drugą żoną swego szwagra, profesora Sieriebriakowa - w której się beznadziejnie podkochiwał. Może reżyser właśnie w ten sposób podbija kobiece serca, jednak tak zainscenizowana scenka, w tej właśnie sztuce, jest ostentacyjnym popisem niedojrzałego młokosa, nie zaś człowieka, na którego barkach spoczywa zarząd majątku. I tak blednie gdzieś tragizm Wujaszka Wani, ta jego porażająca świadomość, że życie upływa mu na sprawach absolutnie nieistotnych, na pomnażaniu korzyści m. in. dla Sieriebriakowa (Włodzimierz Press), człowieka, który okazał się wielką, nadętą nicością.
Podobnym "odkryciem" Grzegorzewskiego jest wykorzystanie muzycznych talentów aktorów. Trzepiecińska gra na flecie? Świetnie, niech gra. Zamachowski spędza sporo czasu przy fortepianie? I z tego zrobi się użytek. Szkoda tylko, że kosztem postaci. Człowiek wciąż brzdąkający, lub zabawiający się posuwaniem samowara tam i z powrotem po blacie stołu, to dekadencki leń, a nie czechowowski Wujaszek Wania.
Innym ulubionym efektem specjalnym Grzegorzewskiego staje się anektowanie dla potrzeb widowiska widowni teatralnej, co już na starcie zapewnia mu podwójną liczbę spektakli. Gdyby reżyser odciął cały parter, mógłby ów wskaźnik zwielokrotnić. Na premierze balkon wypełnił się zresztą widzami, którzy brawa bili o wiele dłużej, niż ci na parterze. Stanowczo radzę zamknąć parter.
(Janusz R. Kowalczyk)