Artykuły

Trzy światowe prapremiery baletów polskich

Chyba jedyną w tej chwili realną szansą baletu polskiego jest pójście drogą współczes­ności. Z przyczyn łatwo wytłumaczalnych: od lat czterystu wykształ­cały się formy i reguły baletu kla­sycznego: zostały one sprecyzowa­ne niebywale dokładnie i dlatego istnieje możność obiektywnego, warsztatowego stwierdzenia: ten zespół lepszy, ten gorszy. Od czasu, kiedy kraj nasz zaczęły nawiedzać wielkiej miary balety klasyczne ze Wschodu i Zachodu, stało się jasne, iż porównania w tym zakresie są dla nas na ogół niekorzystne, a odstęp prawie nie do pokonania.

RZECZ, O KTÓREJ PONIŻEJ, JEST SZANSĄ WYKORZYSTANĄ PIĘKNIE. Jeszcze jedno, nim przej­dziemy do konkretów. Ponieważ odwiedzających nas doskonałych baletów zagranicznych jest, na szczęście, coraz więcej, należałoby chyba ujednolicić język ocen. Bo jakoś tak na ogół dotąd było, że ta sama ocena, ten sam termin, inne miały znaczenie jakościowe w przy­padku pisania o balecie obcym i naszym.

Poza Conradem Drzewieckim w Poznaniu, mamy w Polsce choreautora i zespół, który bez taryfy ulgowej, w dziedzinie tańca współ­czesnego określić trzeba jako ambit­ny, szukający i ZNAJDUJĄCY włas­ne drogi. Zespół nieprzypadkowy.

Janina Jarzynówna pracuje na Wybrzeżu długie lata. Jest dyrekto­rem Szkoły Baletowej i Kierowni­kiem Baletu Państwowej Opery i Filharmonii Bałtyckiej. Inteligencja, smak artystyczny, ambicje twór­cze i stały niepokój poszukiwacza, plus lata pracy na tym samym sta­nowisku, plus grupa tancerzy po­mnażana corocznie absolwentami szkoły - wszyscy wychowani w duchu dążeń Janiny Jarzynówny, plus wreszcie dar natury w postaci - indywidualności artystycznej i ta­lentu Alicji Boniuszko - oto w skrócie składniki stanowiące o wy­jątkowej w naszym kraju pozycji tego zespołu, jedynego konsekwent­nie, odważnie, wbrew - często - krytyce idącego naprzód drogą bar­dzo osobiście pojętej współczesności wyrazu.

Słupami milowymi tej drogi były dwie prezentacje. Pierwsza, nieza­pomniana i świetna, to polska pra­premiera CUDOWNEGO MANDA­RYNA. Druga - choreograficzna realizacja utworu Tadeusza Bairda "4 ESEJE". Pisałem wtedy o własnym na ten temat niepokoju, widziałem podobieństwa środków wy­razu w obu - bardzo różnych prze­cież - spektaklach, bałem się, że jest to wejście w ślepy zaułek, w którym można długo krążyć, ale z którego trudno wyjść. Jak to dobrze, że się myliłem.

W połowie maja 1967 roku po­kazano na Wybrzeżu trzy światowe prapremiery polskich baletów, za­warte w jednym spektaklu.

Jeśli dobrze wczytać się w to krótkie zdanie, zawiera ono w so­bie treści za grubą kronikę wyda­rzeń ostatnich kilku lat działalności tego baletu. Że właśnie dla tej grupy chciano pisać, że właśnie ten baletmistrz zdobył sobie tyle zau­fania, iż jemu powierzono ruchową kreację nowych dzieł muzycznych, że znalazła się w tej grupie tancer­ka, dla której warto było pisać cały balet.

W kolejności widzieliśmy pozycje następujące: Juliusz Łuciuk - "NIOBE". Libretto - Aleksandra Skocka. Zbigniew Turski - "TYTANIA I OSIOŁ". Libretto - Agnieszka Osiecka. Ba­let pisany dla Alicji Boniuszko. Sfefan Kisielewski - "WESOŁE MIASTECZKO". Libret­to - Helena Kołacz­kowska-Dobrowolska. Choreautorem pierwszych dwóch po­zycji jest Janina Jarzynówna, ostat­niej - Zygmunt Kamiński. Scenografia całości jest dziełem Aliny Ronczewskiej-Afanasjew.

Wszystkie balety prowadził Jerzy Katlewicz.

Gdyby kryteria oceny sprowadzić do czterech podstawowych elemen­tów spektaklu ruchowego, a są nimi: choreografia, muzyka, sceno­grafia, wykonanie - to na pierw­szym miejscu wymienić trzeba bezwzględnie balet "NIOBE".

Choreografia ogromnie oszczędna w środkach ruchowych i przez to tym sugestywniejsza. wielce współ­czesna w swej skrótowości i sym­bolice, jest chyba jednym z naj­wyższych osiągnięć Janiny Jarzynówny. Jest przy tym osiągnięciem odbiegającym nieco od obserwowa­nej przez ostatnie lata linii jej poszukiwań, oscylującej zwykle w pobliżu uczuciowych związków dwojga ludzi, związków nierzadko ostro erotycznych. A tu? Niobe i jej dzieci, radość istnienia, kata­klizm i potem rozpacz. To wszystko. Wszystko? Złe to określenie, do­kąd nie widziało się w tej partii Alicji Boniuszko. Jej prostota inter­pretacyjna i bezbłędna celowość ru­chu tak bardzo zróżnicowanego, a nigdy zbędnego - jest zjawiskiem fascynującym. To jest tancerka, której - jeśli chodzi o ten rodzaj tańca - może nam zazdrościć każ­dy najlepszy zespół. Do tego mu­zyka. Która chyba wejdzie jako samodzielny i to doskonały utwór do repertuaru naszych orkiestr i chórów. Partia chóralna potrakto­wana odkrywczo; nie - odkrywczo za wszelką cenę, a jednak inaczej niż dotąd to bywało, a jednocześnie równie celnie; tak, iż wydaje się, że nic tu ująć czy dodać nie można: znamiona prawdziwego dzieła sztu­ki. Wykonanie muzyki - odpowia­dające jej wartości. Scenografia, prawie nie istniejąca, a jednak działająca na wyobraźnię widza od początku do końca - nawet jeśli ten widz nie bardzo zdaje sobie z tego sprawę. "TYTANIA I OSIOŁ" to - w

największym ujmując rzecz skrócie - gigantyczny duet miłosny. Po drodze wariacje poszczególnych so­listów, starających się o względy marzącej o miłości Tytanii; waria­cje wykazujące dowodnie jak moc­ny zespół męski ma balet Opery Bałtyckiej. Ale potem jest już tyl­ko Alicja Boniuszko i Janusz Woj­ciechowski. Oboje doskonali w każ­dym ruchu, z tym, iż Boniuszko zadziwia dodatkowo absolutną me­tamorfozą wewnętrzną, która poz­wala jej - samym ruchem tylko, czasem ruchem ledwie dostrzegal­nym - narzucić, odbiorcy nieodpar­tą pewność, najpierw, że JEST ka­mieniejącą w bólu matką, potem - że JEST oczekującą rozkoszy i da­jącą rozkosz kobietą.

Janina Jarzynówna dokonała tu sztuki znamionującej prawdziwy artyzm twórczy: doszła w swym układzie do granicy, której już prze­kroczyć nie można, by nie być po­mówionym o zły smak czy niedo­statki estetyczne; granicy tej nig­dzie nie przekroczyła.

Również i tu scenografia trafia w sedno zamysłu choreograficznego i klimat libretta. Zupełnie różna od poprzedniej, surowej i ascetycznej w "NIOBE", tu jest bajkowa, koloro­wa i fantastyczna jeśli chodzi o tło, a doskonale oszczędna w pro­ponowanych wizerunkach dwojga bohaterów; co tym bardziej, może i na zasadzie przekory optycznej, wybija na plan pierwszy tę parę. Muzyka? Dwukrotne słuchanie tego 35-minutowego utworu to na pewno za mało, by móc o nim precyzyjnie pisać. Słuchałem go jak akompa­niamentu do feerii ruchu scenicz­nego.

Wizyta w Wesołym Miasteczku może być pretekstem do bardzo różnych pomysłów choreograficz­nych. Jeśli jednak założymy, że choreautor będzie opierać się w swej pracy na muzyce, a tak właśnie było, to trzeba stwierdzić, że pracę miał utrudnioną w znacznym stop­niu. Jest to bowiem, pomyślany ja­ko żart muzyczny, zlepek znanych i starych melodii i melodyjek opra­cowanych w konwencji - rzekłbym - Wesołego Miasteczka właśnie. Taki był zamysł kompozytora i zo­stał dokładnie przez niego zreali­zowany. Rzecz w tym, iż utwór składa się nie z MUZYKI i prze­dzielających ją żartów, a z SA­MYCH żartów, z których każdy, zamiast być błyskawiczną pointą, rozciągnięty jest tak, iż robi się z tego coś "naprawdę". I zaraz prze­staje być żartem.

Nie wiem, prawdopodobnie i przy takiej muzyce można by zro­bić coś bardzo ciekawego na zasa­dzie: muzyka sobie, a my sobie; trze­ba zresztą przyznać, iż byłoby to o tyle trudne, że dźwięk jest tak realistyczny, iż narzuca szalenie konkretny rysunek i styl poszcze­gólnych ewolucji. Choreautor, Zyg­munt Kamiński zrobił co mógł, przeprowadził szereg postaci przez szereg soliterowyeh pokazów oferowanych przez program Wesołego Miasteczka, przy czym on sam jako WUJEK i Zofia Poświatowska jako CIOCIA byli pierwszoplanowymi po­staciami, pełnymi wdzięku ruchowo i przekonywający aktorsko. Sceno­grafia dopasowała się do całości, tak że wizytę w Luna-Parku, gdyby taki w Polsce istniał, mam zaliczoną na czas dłuższy.

*

W sumie jednak wieczór wyjąt­kowo udany, ambitny i świadczący nad wyraz pochlebnie o możliwoś­ciach młodego na ogół zespołu. O mężczyznach, że bardzo dobrzy, mówiłem. Bronisław Kropidłowski, Janusz Wojciechowski, Kazimierz Wrzosek, Bronisław Prądzyński, Piotr Szulc, Miłosz Dąbrowski - to na pewno ważne postaci tej pre­miery. A kobiety? Alicja Boniusz­ko to sprawa osobna. Ale - choć inne w stylu - zastanawiają jakoś­cią ruchu i wyrazem jej koleżanki. Beatę Wojciechowska widziałem kilka dni przedtem w FONTAN­NIE BACHCZYSARAJU, jako Zaremę. Najlepszą, jaką udało mi się dotąd widzieć: prostą, powściągli­wą w wyrazie, bardzo przez to prawdziwą w tragizmie. I teraz, w Wesołym Miasteczku, tańczyła jakieś drobiazgi - ale jak dobrze! Zofia Poświatowska - aktorsko i ruchowo jedna z najbardziej intere­sujących tancerek tej sceny. A tu i coraz lepsza Joanna Górska i Da­niela Pacholczyk, Izabella Tanaś i inne...

Dobra to szkoła, dobra scena, gdzie nie ma złych ról, są natomiast dobrzy tancerze, kreujący - nie­zależnie od swej rangi oficjalnej - te partie, do których aktualnie najbardziej przystają temperamen­tem i postacią. I duża chyba przy­szłość tej placówki, gdzie poza Ja­niną Jarzynówna uczą jeszcze dwaj wybitnie uzdolnieni młodzi pedagodzy o dużej wiedzy: Bogu­sław Chojnacki i Piotr Szulc.

Całość: zastrzyk optymizmu na tle szarej naszej rzeczywistości bale­towej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji