Artykuły

Jej portret

- Jadę samochodem, telefon, odbieram: "Mówi Krystyna Janda. Wystąpisz w moim otwarciowym spektaklu?". Musiałam zjechać na pobocze, taka byłam szczęśliwa - mówi aktorka VIOLETTA ARLAK.

Urodziła się 22 stycznia 1968 r. w Krakowie. Dzieciństwo i młodość spędziła w Wieliczce. Dyplom magistra sztuki zdobyta eksternistycznie. Najważniejsze role Karierę zaczynała w krakowskim Teatrze 38. Przez 11 lat była aktorką kieleckiego Teatru im. Stefana Żeromskiego. Ma na swoim koncie wiele nagród za role teatralne. Na dużym ekranie zadebiutowała jako Sąsiadeczka w filmie "Nic". Potem była nauczycielką w "Cześć, Tereska". Seriale z jej udziałem to m.in.: "Na dobre i na złe", "Linia życia", "Plebania", "Niania", "Hela w opałach", wreszcie "Ranczo". (...) W serialu "Ranczo" gra Halinę Kozioł, taką naszą wiejską Marilyn Monroe. Osobę sprytną i pełną energii. Publiczność nie tylko za to ją kocha.

Kilka już lat znam się z Violą Arlak. Widziałam różne jej metamorfozy. Dzisiaj mogę powiedzieć, że jest w najlepszym momencie życia. To pełna seksapilu, atrakcyjna, szczupła, pewna siebie kobieta. Gdy wchodzi do kawiarni, gdzie się umówiłyśmy, oczy siedzących tam mężczyzn zwrócone są tylko na nią. Ale i kobiety jej się przypatrują. Widać, że z dużą sympatią.

Twoja Halinka Kozioł awansowała z roli żony wójta na zastępcę wójta!

- I na żonę senatora (śmiech). Bo wójt został senatorem. Wczoraj jakiś pan na ulicy zaczepił mnie: "Pani senatorowo"... Dopiero po chwili dotarto do mnie, że to zasługa mojego serialowego awansu. Ale Halinka także wzięta się za politykę. Wybrano ją na zastępcę wójta, którym jest kobieta. Całą władzę we wsi mają kobiety!

W życiu rzadko tak bywa. To mężczyźni rządzą.

- Także lepiej zarabiają, a w filmach zawsze mają dla siebie role. A z kobietami są ciągłe problemy. Kobieta jest albo za młoda, albo za stara, albo za ładna, albo za brzydka, albo za gruba, albo za chuda. Nigdy idealna. Ja miałam w zawodzie sporo szczęścia. Nigdy nie grałam młodej osoby, bo zawsze, odkąd pamiętam, wyglądałam na dużo starszą. Myślę, że dzisiaj wyglądem dostosowałam się wreszcie do mojego prawdziwego wieku.

jak trafiłaś do "Rancza"?

- Z castingu. Dostałam na nim zadanie nakrzyczeć na Czarka Żaka. Nie wspominam tego castingu najlepiej, źle się na zdjęcia próbne ubrałam. Poproszono, żebym wyglądała jak wójtowa, Tymczasem nie wiedząc dokładnie, co to znaczy, włożyłam sukienkę w panterkę, włosy rozpuściłam... No, daleko mi było do wiejskiej baby (śmiech). A na dodatek byłam przekonana, że wypadłam koszmarnie. Ale nie, do serialu mnie wzięli.

Publiczność cię kocha. Wiesz za co?

Może za prawdę, która jest we mnie? Nie wiem, nie zastanawiam się nad tym, dlaczego ktoś mnie lubi albo nie.

A ty za co siebie lubisz?

- Za wytrwałość. Ostatnio też za to, jak wyglądam. Bo patrzę w lustro i myślę: "Jest fajnie". Ale kosztowało mnie to sporo pracy i konsekwencji. Systematyczna dieta, ćwiczenia, żadnej taryfy ulgowej. Przez pół roku schudłam 20 kg. W dalszym ciągu co drugi dzień chodzę na steperze, robię 200 brzuszków, ćwiczę z hantlami. Jeśli miałabym komuś przyznać medal, to samej sobie. Za to, że mi się chce.

Mogę wiedzieć, czego nie jesz?

- Chyba prościej byłoby powiedzieć, co jem (śmiech). Mnóstwo warzyw i białka. Unikam cukru, węglowodanów, a więc także większości owoców. To dieta wysokobiałkowa, ale stosowana pod okiem lekarza!

Co trzeba zrobić, aby polubić siebie?

- Pewnego dnia złapałam się na tym, że coraz więcej rzeczy mi się we mnie nie podoba. Postanowiłam wziąć się w garść i skupić się na swoich zaletach. Kiedyś np. strasznie wstydziłam się tego, że mam duży biust, duże usta i oczy. Dzisiaj to moje atuty. Ale trochę kompleksów wciąż mi pozostało. Jestem jedynie w o tyle dobrej sytuacji, że w swoich rolach, dzięki charakteryzacji, wyglądam gorzej niż prywatnie (śmiech). A poważnie... Polubienie siebie to ciężka praca. To nie tak, że pewnego ranka budzisz się i mówisz: "Od dzisiaj będę siebie lubiła".

Trzy razy bezskutecznie zdawałaś do szkoły teatralnej. Można się załamać...

- Za trzecim razem już się przyzwyczaiłam. Ale pierwszą porażkę bardzo przeżyłam. Na szczęście dostałam się do krakowskiego Teatru 38 i grałam. Kiedy za trzecim razem nie przyjęto mnie na studia, a byłam już doświadczoną aktorką, pomyślałam: "Cóż, najwyżej dyplom zrobię eksternistycznie".

Kiedy po raz pierwszy pomyślałaś: "Będę aktorką"?

- To nawet nie ja pomyślałam, tylko inni. Ze mną często było tak: "Idź tam, zrób to". I robiłam. Los wskazuje, co robić, trzeba tylko uważnie patrzeć. Pierwszy raz usłyszałam, że jestem stworzona na scenę, kiedy jako dzieciak tańczyłam w balecie. Potem mi to powtarzano przy okazji moich występów na akademiach czy udziałów w konkursach recytatorskich. Aż w końcu sama zapragnęłam zostać aktorką. Ale przeszłam bardzo długą drogę. Byłam m.in. nauczycielką, pracowałam w Muzeum Czartoryskich w Krakowie i pilnowałam "Mony Lizy", sprzedawałam pamiątki, prowadziłam zajęcia z aerobiku. Byłam też kelnerką.

Urodziłaś się w Krakowie, ale wychowałaś w Wieliczce. Jak to jest być dziewczyną z Wieliczki?

- Jestem dobrze zakonserwowana, bo przecież Wieliczka to solne miasto, a sól konserwuje (śmiech)... Wieliczka to całe moje dzieciństwo, które wspominam z sentymentem. Przepiękne miasteczko. Lecz nie mogłam tam spędzić życia, gnało mnie gdzieś dalej. Dlatego uciekłam do Kielc, do Teatru im. Zeromskiego.

Ale i z Kielc w końcu uciekłaś.

- Chyba zrobiło mi się za ciasno. Byłam gwiazdą, ale co dalej? Może pomogła mi rola w filmie Doroty Kędzierzawskiej "Nic"? Nabrałam apetytu na film. Myślałam, że za tą rolą pójdą następne, ale nic takiego się nie stało. Za to znalazłam się na festiwalu klasyki teatralnej w Opolu. Tam Iza Cywińska zaproponowała mi rolę w spektaklu Teatru Telewizji "Drzewo". Wtedy też mi się wydawało, że pociągnie to mnóstwo propozycji... Wciąż jednak byłam znikąd.

Jak człowiek znikąd trafia do Krystyny Jandy?

- Krystynę Jandę poznałam na planie filmu "Parę osób, mały czas". Krystyna grała niewidomą i cały czas była w ciemnych okularach. Miałam wrażenie, że wciąż mi się przygląda. Pamiętam, że stałyśmy obie i paliłyśmy papierosy. W pewnym momencie zadzwoniła do mnie przyjaciółka: - Wiesz, że Janda tworzy swój teatr? Powiedz jej, że chciałabyś u niej wystąpić". Nie potrafiłam. Nie wyobrażałam sobie, że mogę w ogóle siebie zaproponować. Dwa tygodnie później jadę samochodem, telefon, odbieram: "Mówi Krystyna Janda. Wystąpisz w moim otwarciowym spektaklu?". Musiałam zjechać na pobocze, taka byłam szczęśliwa. I zagrałam w "Stefci Ćwiek". Potem w "Zaświatach, czyli czy pies ma duszę" w Och-Teatrze. A niedługo zaczynam próby do... Jeszcze nie zdradzę!

Zanim trafiłaś do "Rancza" i stałaś się popularna, zagrałaś w ponad 40 sztukach teatralnych. To były znaczące role. Nie masz żalu, że nie dzięki nim jesteś znana?

- To i tak dobrze. Bo ostatnio zyskałam rozgłos dzięki temu, że schudłam (śmiech).

Umiesz podchodzić do życia z dystansem...

- Gdy zaczynasz życie brać za bardzo dosłownie, możesz popaść w obłęd. Ja usiłuję we wszystkim widzieć plusy. Mogłabym się oczywiście oburzyć: "Grałam wielkie role, a zauważono mnie dopiero wtedy, kiedy schudłam". A ja się z tego śmieję. Widocznie takie czasy!

Powiedz, ale tak szczerze, to miłości zawdzięczasz swój nowy wygląd i figurę?

- Tak. Miłości własnej (śmiech).

A mężczyzna? Nie chciałabyś się zakochać?

- Chciałabym. Ale w życiu na wszystko jest miejsce i czas. Nie szukam więc miłości. Kiedyś ją spotkam...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji