Artykuły

Komedie ludzkie

Teatr Polski z Bydgoszczy nie pozostawia widza samego, staje się przewodnikiem podczas fascynującej, nieraz przerażającej, wędrówki w głąb człowieka, rzeczywistości, historii - o spektaklach: "Trzy siostry" w reż. Pawła Łysaka, "Klubie kawalerów" w reż. Łukasza Gajdzisa oraz "Łagodnej" w reż. Barbary Wysockiej z Teatru Polskiego w Bydgoszczy prezentowanych na XIV Wakacyjnym Przeglądzie Przedstawień w Teatrze Rozrywki w Chorzowie pisze Michał Centkowski z Nowej Siły Krytycznej.

Zakończył się XIV Wakacyjny Przegląd Przedstawień, impreza rokrocznie organizowana przez Teatr Rozrywki. W tym roku bohaterem gorącego lata w Chorzowie stał się Teatr Polski z Bydgoszczy - scena, która pod wodzą Pawła Łysaka uchodzi za jedną z najlepszych i najważniejszych w kraju. Odważne artystycznie, istotne społecznie, wizjonerskie - takie są spektakle z Bydgoszczy. Teatr rewolucyjny i kontrrewolucyjne jednocześnie? Łysak dokonał rzeczy niezwykłej: udowodnił, że można tworzyć awangardowe, trudne spektakle, jednocześnie nie rezygnując z teatru popularnego. Repertuar zdolny pomieścić w sobie i "Popiełuszkę" i tzw. teatr środka (narracyjny, oparty o klasyczne teksty) stanowi niemożliwą do przecenienia wartość bydgoskiej sceny. Powiedzieć coś zajmującego o współczesności, o nas, za pomocą interesująco zagranej klasyki, odkryć uniwersalne prawdy egzystencji bez patosu i pretensji, rozbawić bez zażenowania, wreszcie - poruszyć i wstrząsnąć, zaglądając w głębię nieskończonej złożoności bytu, ukazując mechanizmy zniewolenia człowieka przez drugiego człowieka - to wszystko udało się zespołowi Teatru Polskiego.

***

Rozpoczęliśmy Czechowem. Najbardziej chyba zgranym numerem wszech czasów. Jednak "Trzem siostrom" w reżyserii Łysaka udało się umknąć nazbyt łatwemu spełnieniu oczekiwań. Opowieść o Irinie, Maszy i Oldze staje się gorzkim traktatem o poniesionych klęskach, ponurą wiwisekcją powolnego rozkładu domu Generała i jego córek. Niezrealizowane pragnienia, niezaspokojone ambicje - zdawałoby się: nic odkrywczego. Wielkie marzenie rozmienione na drobne, sprzedane za cenę małej stabilizacji. W tym mozolnie wzniesionym kokonie nawyków, w dławiącym rytuale codzienności tkwią bohaterowie Czechowa. Jak wiele trudu kosztuje ich, by codziennie zapomnieć o swej kondycji człowieka? Jest coś przerażającego w tej najzwyczajniejszej z historii, podobnej historii każdego z nas.

Zjawiskowe siostry, w wykonaniu Marty Ścisłowicz (Olga), Magdy Łaski (Irina) i Marty Nieradkiewicz (Masza) pozostają zagadką. Odległe, nieobecne, jakby nie z tego świata, wyjęte z będącego udziałem pozostałym bohaterów życiowego pędu i przemijania, stają się zwierciadłem, niemym świadkiem rozpadającego się świata, upływającego czasu mierzonego klapsem wyimaginowanego aparatu fotograficznego podporucznika Fiedotika. Zostają skrawki pamięci, kadry, strzępy przeszłości i tęsknota za ukochaną Moskwą.

Jest jeszcze jeden bohater bydgoskiego spektaklu, dla mnie chyba najważniejszy - Andrzej Prozorow. Jest coś przerażającego w tej znakomitej kreacji Michała Jarmickiego. Jakaś niemożliwa do wyrażenia pustka wyzierająca z wykrzyczanych jak gdyby do nas, w istocie zaś do samego siebie, słów o rzekomym szczęściu, jakie zapewniła Andrzejowi, marzącemu niegdyś o wielkiej naukowej karierze, urzędnicza posada gdzieś na prowincji. Odpowiada mu cisza, pustka. Nie słuchali. Żali się Nataszy. Czas upływa beznamiętnie, wielkie idee zastępuje miałki bełkot. Czego zabrakło Andrzejowi? Czego nam zwykle brakuje. "Ileż to razy w myślach osiągałem wszystko. Udało mi się tylko nie być komunistą" - powiada gorzko Adaś Miauczyński, bohater "Dnia Świra". Przejmujące, tragiczne.

Drugiego dnia pozwolono odetchnąć chorzowskiej publiczności przy spektaklu lżejszym. Egzystencjalny wstrząs zastąpiła humoreska w reżyserii Łukasza Gajdzisa według Michała Bałuckiego. "Klub kawalerów", niepozbawiona wdzięku opowieść o odwiecznym napięciu relacji damsko-męskich, przypadł znacznej części publiczności do gustu. Opowieść o śmiesznych miłostkach, w gruncie rzeczy podobnych do siebie mimo pozorów wyjątkowości. Nieco psychoanalizy, bez zbytecznej dosłowności. Atawistyczne popędy w ciasnym gorsecie kulturowego konwenansu.

Ostatniego dnia, w "Łagodnej" Barbary Wysockiej (która na Śląsk przywiozła przy okazji tegorocznych Interpretacji warszawskiego "Lenza"), przyglądaliśmy się relacji zdegenerowanej, chorej, toksycznej i wikłającej człowieka w niszczycielską grę we władzę i posłuszeństwo, życie i śmierć, ekscytację i rozpacz. Mirosław Guzowski i Dominika Biernat odgrywają swoje role precyzyjnie, jednocześnie odnajdują momenty jasnej i szczerej fascynacji w mrocznej atmosferze współzależności. Balansują na krawędzi. Miłość i śmierć. Wewnętrzne monologi, jak ze studium schizofrenicznego obłędu, uzupełniają inne głosy: cudze, a może własne? Podpowiadają coś, szepczą. Historia o lichwiarzu i nastoletniej przybłędzie staje się opowieścią o współczesności, w której nieustannie kupczymy: uczuciami, sobą i drugim człowiekiem. W tym świecie powolnego rozpadu tak naprawdę - wbrew temu co mówi mężczyzna - nie mamy wyboru. Możemy być wyłącznie katem albo ofiarą, masochistą albo sadystą. W tym świecie niewiele potrzeba, by przekroczyć granicę i zajrzeć w otchłań. Pociągnąć za spust, skoczyć. Wysocka pokazuje, że każdy z nas jest po trosze lichwiarzem i włóczęgą. Bo choć zdaje się powtarzać za Sartrem: "szczęściem człowieka jest drugi człowiek", nie zapomina dodać przewrotnie: "piekło to inni".

***

Kluczem do sukcesu Teatru Polskiego jest konsekwentnie realizowana wizja Pawła Łysaka. Wizja teatru, do którego widz nie przychodzi bezkarnie, który od widza wymaga, stawia odważne pytania, traktuje podmiotowo i poważnie, angażuje w istotne dyskursy. Zapraszając widza do wspólnej podróży, bydgoski teatr wymaga pierwszego kroku i wielu kolejnych, wymaga wysiłku. Jednak nie pozostawia on widza samemu sobie, staje się przewodnikiem podczas tej fascynującej, nieraz przerażającej wędrówki w głąb człowieka, rzeczywistości, historii. A dzieje się tak za sprawą nieustannego edukowania widza, angażowania w realizacje traktowane jako komplementarny projekt, zakładający partycypację, interakcję z publicznością. Dzięki świadomości nie tylko ludycznej funkcji sztuki teatralnej udaje się Łysakowi od lat łączyć popularny teatr z artystycznymi poszukiwaniami i ciągłym, dynamicznym rozwojem. Dzięki świetnemu zespołowi zobaczyliśmy w Chorzowie przede wszystkim wielką różnorodność tworzydeł, poetyk. Oraz - co może ważniejsze - przekonaliśmy się, że korzenie zarówno tragizmu, jak i komizmu bytu człowieczego, często tożsame, tkwią nieco głębiej niż nam się to często (na Śląsku) wydaje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji