Artykuły

Księżniczka na karnawał

Wrocławscy teatromani żywo mają jeszcze w pamięci znakomite przedstawienie calderonowskiego "Życia snem" w inscenizacji i reżyserii Krystyny Skuszanki. Tym razem na małej scenie oglądamy zupełnie innego Calderona; komediowego, a przecież wyraźnie spokrewnionego z wspomnianym uprzednio utworem.

Bez wstydu wyznaję - nie znałem sztuki. Niechże tłumaczy mnie to, że o ile wiem jest to pierwszy polski przekład. Odbierałem więc przedstawienie świeżo i spontanicznie, nie obarczony ani sceniczną tradycją, ani własnymi z lektury wywiedzionymi, konceptami. Ma to może wady, ma jednak także podstawową zaletę. Opisywacz czuje i reaguje jak najbardziej normalny widz.

Nie znam więc "autorskiego egzemplarza" komedii. Właśnie autorskiego, bo jak wyznaje w programie tłumacz (a raczej "imitator", skoro pracę swą określa słowem "imitacja") "Księżniczki na opak wywróconej", korzystał on z dwu Calderonowskich wersji tematu, skojarzył trochę "Księżniczkę" z "Życiem snem" (parodystyczne potraktowanie motywów monologu Sigismundo włożonych w usta Gilety). Jest to więc komediowa, a w realizacji nawet po trosze farsowa, wersja tragedii o życiu, które jest snem, które jest teatrem. Mamy więc pełne prawo podejrzewać, że tytuł komedii ma co najmniej dwojaki sens: jest niewątpliwie adekwatny w odniesieniu do fabularnej osi intrygi, ale jest także aluzją do pracy przekładcy-adaptatora, bo to właśnie chyba określa Rymkiewicz słowem "imitacja".

Powiedzmy więc od razu, że ta imitacja inkrustowana także motywami poetyckimi naszego baroku, bardzo pięknie, bardzo potoczyście brzmi ze sceny. Przy całvm swym komediowym ładunku tekst jest niezwykle poetycki. I jeszcze jedno. Sprawa dla mnie bardzo istotna. Służący mówią językiem co się zowie "jędrnym", padają tak zwane "brzydkie słowa". A publiczność się śmieje. Właśnie śmieje, a nie - jak to dość często buwa - chichoce jakby łaskotana w pięty. A to również świadczy o dużej literackiej kulturze "imitacji" Rymkiewiczowej.

Bawimy się więc na tej sztuce wybornie. Nie fabułą, nie perypetiami bohaterów, boć przecież i zamiana kostiumów między panią a sługą i inne motywy to starzy znajomi z najrozmaitszych innych komedii. Bawimy się, chociaż od początku wiadomo, że wszystko skończy się dobrze - Parmy nikt z ziemią nie zrówna, Roberto poślubi Dianę, zaś Florę pocieszy Fisberto.

Cieszy przede wszystkim tekst Rymkiewicza. Ale satysfakcję sprawia także wysmakowana, zabawna, a zarazem bardzo funkcjonalna scenografia Marcina Wenzla świetnie współbrzmiąca z założeniami reżyserskimi Włodzimierza Hermana. Herman buduje widowisko barwne, ruchliwe, wesołe, posiadające bardzo dobre tempo i szereg przezabawnych sytuacji. Są to więc wszystko cechy, które dostrzegało się już uprzednio w pracach młodego reżysera. "Księżniczka" jest jednak w zestawieniu z "Dziewczyną z Ankony" dalszym krokiem naprzód. Niestety, pozostały i te elementy, które w warsztacie reżyserskim Hermana do najświetniejszych nie należą - nie zawsze skuteczna praca z aktorem. Prawda, że w realizowanych przez niego ostatnio sztukach niewiele można "zahaftować inscenizacją - musi się sprawdzić warsztat aktorski wszystkich wykonawców; prawdą jest jednak także, że w realizacjach Hermana brak jest jednolitego kształtu aktorskiego.

Trzy osoby mogą jednak zaliczyć "Księżniczkę" do swych osobistych sukcesów aktorskich. Przede wszystkim więc Jadwiga Skupnik - rozbuchana, pełna temperamentu - na przedstawieniu, które oglądałem może nawet troszeczkę zbyt - Gileta. Najdosłowniej na naszych oczach wyrosła we Wrocławiu aktorka charakterystyczna co się zowie.

Romuald Michalewski (Roberto) pozwala zrozumieć co w starym teatrze znaczyło słowo "lekki amant", z tym wszelako zastrzeżeniem, że postać jest nie tylko zabawna, ale także naszkicowana środkami bardzo współczesnymi. O sukcesie może mówić także Anna Koławska, wdzięczna, czysto podająca tekst Diana.

Ani Halina Buyno (Laura), ani Barbara Jakubowska (Silvia), ani Gustaw Kron (Fisberto) nie znajdują w tekście możliwości do stworzenia pełnych postaci. Słusznie więc ograniczyli się do poprawnego podania kwestii które w udziale im przypadły. Ale już Adolf Chronicki (Książę Parmy) jest stanowczo zbyt poważny. W kierunku tym poszła także Mirosława Lombardo (Flora) zwłaszcza w pierwszym akcie zbyt serio przeżywająca swój miłosny zawód. Cezary Kussyk (Perote) usiłował partnerować fertycznej Gilecie; robił to jednak środkami dość prymitywnymi, co zapewne z nie dość jeszcze opanowanego rzemiosła wynika. Romuald Szejd (Mayordomus) jako aktor na scenie kameralnej sprawdził się nieco lepiej niż uprzednio w roli reżysera. W tej sytuacji wybronili jeszcze swe role Władysław Dewoyno (Fabio) i Jerzy Woźniak (Lisardo). Interesująca jest także muzyka Jerzego Pakulskiego.

Premiera "Księżniczki" odbyła się - jeżeli znam się na tych sprawach - w tak zwanym adwencie. Jej eksploatacja przypadnie jednak na okres karnawału. Jeśli więc znudzicie się państwo lub zmęczycie tanecznymi harcami, zapragniecie kulturalnej zabawy w innej formie - serdecznie polecam Calderona na kameralnej scenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji