Artykuły

Tyran Angelo

"Miarka za miarkę" nie cieszy się wśród Szekspirologów najlepszą opinią. Jedni wybrzydzają na nieumotywowany happy end. Innych razi gminność, by nie rzec: trywialność, wielu scen. Jeszcze inni nie mogą pogodzić się z przemieszaniem planu serio (dyskurs o władzy) z planem buffo (świat lunaparów pani Przepieczonej). Opory budzi wreszcie pesymizm tej sztuki, mimo - a może właśnie dzięki - jej optymistycznego finału.

"Miarka" jest sztuką głęboko pesymistyczną, W sposób jednoznaczny sugeruje - z tezą tą trudno się pogodzić - w każdej władzy tkwi zło. Immanentne zło władzy zdaje się tu być sprawą naczelną. Oto pierwszy sprawiedliwy Wiednia, wzór cnót rozlicznych - Angelo. W momencie gdy otrzyma władzę, zacznie łamać prawa ustanowione i egzekwowane w sposób krańcowy. Stanie się tyranem. Oto władca szlachetny i głęboko mądry: Wincencjo - onże aranżer, a nawet reżyser całej historii, Prospero pozbawiony magicznej pałeczki, a przecież z równą konsekwencją i skutkiem kreujący bieg wydarzeń. Otóż ten właśnie szlachetny i sprawiedliwy, kiedy władzę znowu przejmie, karać będzie nie według rzeczywistych przewinień, ale w sposób głęboko subiektywny. Czymże są bowiem przestępstwa Lucja - zrobienie dziecka dziewce ulicznej, plotkarstwo i język niewyparzony, wobec prawdziwych (choć tylko zamierzonych, bo w spełnieniu przeszkodziła książęca ingerencja) zbrodni Angela. Nadużywanie władzy dla celów prywatnych, wymuszenie, przeniewierstwo, morderstwo (choć pod płaszczykiem i w majestacie prawa) wreszcie. A przecież nie Angelo a Lucjo właśnie ukarany został najdotkliwiej.

Teatralnie rzecz rozważając, "Miarka" jest sztuką piekielnie trudną. Właśnie przenikanie się obu planów (sprawa Klaudia - szerzej: władzy i sceny burdelowe) stwarza realizatorom trudności zasadnicze. Częstokroć świat pani Przepieczonej, na zasadzie swej humorystycznej "atrakcyjności" przysłania sprawy bardziej poważne i zasadnicze. Zresztą sztukę można czytać bardzo rozmaicie. Jest niewątpliwie prekursorem modnych obecnie "thrillerów", ale jest także dyskusją o władzy, jest rozbuchaną, plebejską komedią. Jest wreszcie - o czym w sobotni wieczór przekonała nas Krystyna Skuszanka - powiastką filozoficzną.

Skuszanka nie po raz pierwszy sięgnęła po "Miarkę za miarkę". Niewiele wiem o jej pierwszym (Opole 1953) i przedostatnim (Bergen 1970) przedstawieniu. Dość dokładne są natomiast zapisy recenzentów z przedstawienia nowohuckiego (1956). Było - wnosząc z głosów krytyki bardzo drapieżne. "Miarka" wrocławska z roku 1970 jest - jak się już powiedziało - bliższa filozoficznej opowiastce. Jest baśnią, do której kluczem jest właśnie ów "nieumotywowany", "sztucznie doczepiony" finał. W tej sytuacji nie ma istotnego konfliktu między oboma warstwami utworu: mocno określone "sceny burdelowe" nie kontrastują z potraktowanymi trochę na zasadzie pastiszu (nie zawsze jednak do końca uwierzytelnionego aktorsko) scenami z kręgu dworskiego - Angelo-Izabela-Wincencjo. Jest więc ta "Miarka" pozornie znacznie mniej ostra. Ale tylko pozornie. Przewrotność tej inscenizacji tkwi, w moim przekonaniu, w tym, iż nadając sprawie szerszy filozoficzny wymiar, nie odwołuje się do konkretu, ale szerszych, bardziej ogólnych doświadczeń historiozoficznych.

Mam natomiast ochotę posprzeczać się z niektórymi rozwiązaniami scenograficznymi zaproponowanymi przez Helgę Hoff Monsen. Zasadniczy zrąb dekoracji jest niewątpliwie bardzo interesujący. Tylko, że konstrukcja nieodparcie kojarząca się (i taki też zapewne był podtekst) z barakami obozu koncentracyjnego, niezbyt komponowała mi się z tym baśniowo-filozoficznym przedstawieniem. Niezupełnie konieczne były też chyba zjeżdżające z góry portrety w scenach "Komnata Angela", wystarczyło przecież "ogranie" owego "podestu władzy". I wreszcie bardzo udziwniony kostium Lucja. W tekście Lucjo jest łącznikiem między oboma światami: plebejskim i dworskim. W przedstawieniu Lucjo jest praktycznie jedynym działającym przedstawicielem "planu burdelowego". Ale Lucjo to zarazem przyjaciel i pełnomocnik Klaudia. Inaczej mówiąc - albo inny był Lucjo, albo też zupełnie inny musiał być Klaudio.

Aktorstwo tego widowiska nie było zupełnie jednolite, a co nie mniej istotne także nie zawsze najwyższej próby. Na plan pierwszy wysunął się zdecydowanie Igor Przegrodzki (książę), bardzo czysto i pięknie podający tekst, a przytem bez pudła punktujący zasadnicze, finalne niejako kwestie sztuki. Przy wszystkim nie było to puste i płytkie rezonerstwo. Przegrodzki był zarazem niezaprzeczalnie komiczny w rozterkach miądzy świeckością postaci i postawy, a świątobliwością mniszego kostiumu. Niestety nie dotrzymali mu pola Erwin Nowiaszak, na mój gust zbyt zewnętrznymi środkami "robiący" swego Angela i Anna Koławska (Izabela), której, jak się wydaje, zwłaszcza w partiach quasi-patetycznych, zabrakło i głosu, i scenicznej rutyny. Nie były to na pewno role "położone", oboje mieli kilka wcale udanych scen, nie były to jednak propozycje aktorskie, które mogłyby stać się pełnowartościowymi partnerami dla Przegrodzkiego - Wincencja. W widowisku Skuszanki jedną jeszcze tylko postać zaliczyć można do tzw. wiodących. To Lucjo, którego Józef Skwark gra zabawnie, choć czasem odrobinę zbyt groteskowo.

Pozostałe role to już tylko komparsi. Mniejsze lub większe epizody, ale właśnie na drugim planie odnotować przyjdzie kilka interesujących propozycji. Myślę tu przede wszystkim (w kolejności "spisu postaci", a więc nie wartościując) o Piotrze Kurowskim, który był bardzo ciepłym Eskalusem, Jerzym Fornalu (Stróż więzienia), Arturze Młodnickim (Mnich Piotr) a także bardzo zabawnej Annie Lutosławskiej (Mariana). Wybronił też, mocno zresztą okrojonego, Klaudia, Wojciech Malec.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji