Artykuły

Żylaki na duszy aktora

- Gdy jako Niżyński wychodzę na scenę, czuję się tak, jakbym wychodził nago na środek Nowego Jorku. Jeśli widzowie nie dadzą mi szansy, będę się czuł głupio, a oni zobaczą każdą fałdę, rozstęp, niedoskonałość - o jednej z najwybitniejszych ról teatralnych ostatnich lat opowiada KAMIL MAĆKOWIAK.

Kamil Maćkowiak, aktor, rocznik 1979. Związany z łódzkim Teatrem Jaracza, w którym w 2005 roku miał premierę monodram "Niżyński" wyreżyserowany przez Waldemara Zawodzińskiego. Spektakl był wielokrotnie nagrodzony w kraju i za granicą, między innymi na VI Międzynarodowym Festiwalu Monodramów Monocle w Sankt Petersburgu.

Olga Szymkowiak: Słyniesz z zaskakujących zachowań na scenie. Potrafisz zwrócić uwagę osobie, której w trakcie spektaklu zadzwoni telefon...

Kamil Maćkowiak: Zdarzyło mi się także zwrócić uwagę osobom, które rozmawiały w czasie przedstawienia. Jeśli komuś spektakl się nie podoba, może wyjść. Przedstawienie to współpraca publiczności i aktorów, energia widzów wpływa na to, co dzieje się na scenie. Kolejny monodram chciałbym oprzeć na interakcji z publicznością - jeśli komuś zadzwoni telefon, chętnie go odbiorę!

Masz na koncie wybitną rolę w spektaklu, na który bilety wyprzedawały się w mgnieniu oka. Myślisz, że przeskoczysz Niżyńskiego?

- Jeżeli chodzi o emocje i psychologię, to zdecydowanie jest to moje wysokie "C". "Niżyński" powstał, gdy miałem zaledwie 25 lat. Jak na realia teatralne spektakl odniósł nieprawdopodobny sukces. Podejrzewam, że każdy następny monodram, w którym zagram, będzie porównywany do "Niżyńskiego". Wierzę jednak, że nie wpadłem w pułapkę jednej roli i uda mi się jeszcze zrobić równie wartościowe przedstawienie.

Grasz Niżyńskiego od ponad sześciu lat. Jak ta rola się zmieniła?

- Niedawno umieściłem w internecie fragmenty spektaklu z 2005 i 2010 roku. Widać, że rola zmieniła się nieprawdopodobnie. Kiedy zaczynałem grać Niżyńskiego, byłem bardziej narratorem choroby psychicznej, grałem neurotycznego chłopca. Przez te kilka lat zmieniła się moja świadomość, dziś jest to już studium psychozy bohatera.

Jaką cenę płacisz za takie zrośnięcie się z rolą?

- Konsekwentnie unikam martyrologii zawodowej. Oczywiście nie obywa się to bez kosztów, ale one są wpisane w zawód aktora. Rikszarz ma żylaki, a aktor ma żylaki na duszy, na osobowości. W przypadku "Niżyńskiego" największym kosztem jest gigantyczny lęk, z którym mierzę się przed wejściem na scenę. Nie mam tremy przed innymi przedstawieniami.

Lęk?

- Tak. Lęk przed tym, czy przez dwie godziny uda mi się zaciekawić widzów. To nie jest rozrywka - muszę wciągnąć publiczność w absolutnie mroczny świat choroby psychicznej. Gdy jako Niżyński wychodzę na scenę, czuję się tak, jakbym wychodził nago na środek Nowego Jorku. Jeśli widzowie nie dadzą mi szansy, będę się czuł głupio, a oni zobaczą każdą fałdę, rozstęp, niedoskonałość.

Pojawiły się plotki, że dwukrotnie przerwałeś spektakl ze względu na chorobę genetyczną. Co się stało?

- Nie cierpię na chorobę genetyczną, tylko na nadciśnienie. Mówię o tym wyłącznie dlatego, że jestem to winien widzom, którzy byli na przerwanych spektaklach, oraz tym, którzy zechcą jeszcze zobaczyć "Niżyńskiego". Osłabienie i zmiana leków spowodowały, że przez jakiś czas nie mogłem zmierzyć się z wysiłkiem fizycznym związanym z tą rolą. Chciałbym uniknąć atmosfery skandalu, od lat konsekwentnie wystrzegam się tabloidyzacji mojej osoby. Niestety, dziś sztuka i show-biznes to pojęcia, które się ze sobą zlały. Gdybym miał potrzebę, to mógłbym odpowiadać na twoje pytania tak, by wzbudzić sensację, zaciekawienie innych mediów i widzów. Ale ja mam widzów w teatrze. I to jest jedyne zainteresowanie, na którym mi zależy.

Przez kilka lat grałeś w serialach, m.in. w "Oficerach" i "Pensjonacie pod Różą". Traktowałeś to równie poważnie jak pracę w teatrze?

- Robiłem coś gorszego, bo trochę dawałem dupy, a trochę krzyczałem, że mnie gwałcą. Dziś traktuję to dużo dojrzalej. Wynika to z większego dystansu, jaki mam do siebie. Nie oczekuję już, że rola w serialu będzie podróżą do zakamarków mojej duszy, a niestety, myślałem tak kilka lat temu. Chciałem pokazać wszystkie swoje możliwości, tymczasem w telewizji nie były one w ogóle potrzebne.

Granie w serialach było pomyłką?

- Nie. Zagrałem w "Oficerach" i uważam, że to dobry serial. Pojawiłem się też w odcinku "Naznaczonego"; to jest chyba najlepsze, co zrobiłem w telewizji. Kiedyś aktorstwo było dla mnie sensem życia. Wraz ze zmianami, jakie we mnie zaszły, zmieniło się moje postrzeganie zawodu. Nie jestem już taki depresyjny jak kiedyś, a co za tym idzie - chciałbym grać trochę lżejsze role, zrobić kolejną komedię. Pragnę dać ludziom rozrywkę, lecz nadal na wysokim poziomie. Nie mam poczucia, że będę aktorem całe życie.

Czujesz się wypalony?

- Nawet gdybym się tak czuł, to pewnie bym się do tego nie przyznał (śmiech). Czuję się zmęczony sobą na scenie w pewnych konfiguracjach. To nie wypalenie, tylko potrzeba zmian i chęć rozwoju. To nie jest tak, że ja w ogóle nie chcę już grać ciężkich ról. Ja nie chcę grać wyłącznie takich postaci.

" Niżyński" został zdjęty z repertuaru. Czy wróci jeszcze na deski teatru?

- Dopóki nie będę miał pewności, że poradzę sobie fizycznie, nie chcę się na to porywać. Jestem perfekcjonistą i nie chcę dawać ludziom półproduktu. Spektakl wróci. "Niżyński" rośnie razem ze mną, ale nie będę grał go wiecznie. Jeśli poczuję, że w pojawi się rutyna, pożegnam się z nim. Liczę na nowy monodram, który chcę zrobić przez fundację [Fundacja Kamila Maćkowiaka, powołana przez aktora w 2010 r., by wspierać inicjatywy kulturalne w Łodzi - przyp. red.]. W tej chwili zmienia się ekipa, z którą dotychczas współpracowałem. Liczę na to, że pracując w nowej grupie, będziemy mieli dużo więcej energii i pomysłów. Nowy spektakl wymaga dużej oprawy scenicznej. Jeśli nie uda mi się znaleźć pieniędzy, które umożliwiłyby jego realizację, będę musiał z niego zrezygnować. Ale na pewno w ciągu roku zrobię kolejny monodram.

Gdzie widzisz dla siebie miejsce w przyszłości?

- Bardzo chciałbym stworzyć miejsce, w którym będą się przenikać różne formy działalności artystycznej. Mówię o tym tak enigmatycznie, bo nie lubię rozprawiać o planach, kiedy nie stoją za nimi konkretne pieniądze. W Łodzi ciężko o pieniądze na kulturę. Występuję w teatrze od dziesięciu lat i nie przypominam sobie, żebym grał dla niepełnej widowni. Nie chcę więc mówić o planach, dopóki będą tylko mrzonkami 32-letniego chłopca. Ten chłopiec dorósł, stał się facetem i wie, że w pewnym momencie trzeba po prostu zamknąć mordę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji