Artykuły

Świetna inscenizacja

Powodzenie "Opery za trzy grosze" nie było przypadkowe. Od 1931 roku - kiedy wydano ją po raz pierwszy - zdobywa rzesze entuzjastów, przechodzi przez wiele scen, wywołuje burzliwe dyskusje. Nic dziwnego. Jest bodaj pierwszą sztuką Bertolta Brechta opartą na tak konsekwentnie pojętej zasadzie integralności dzieła scenicznego, pierwszą, łączącą równie ściśle wszystkie elementy stylu brechtowskiego, podporządkowanego ostrej, niezależnej myśli rewolucyjnej. Światowy sukces "Opery", jej gongi, melodie, a wreszcie urocza, melodramatyczna intryga, misternie spleciona z sarkazmem i drwiną, określają miejsce sztuki w dorobku wielkiego poety teatru - jedno z pierwszych. Pewnie dlatego już w roku 1929 sięgnął po nią Leon Schiller tworząc na kanwie tego tekstu, w oparciu o dawne angielskie motywy Johna Gaya i świetną muzykę Kurta Weilla - jedno z najsławniejszych swoich dzieł. Dlatego wystawia ją obecnie Royal Court Theatre w Londynie wzbudzając liczne polemiki i zwady, i dlatego wystawił ją niedawno - po raz któryś z rzędu - wielki czeski twórca sceniczny E.F. Burian w inscenizacji świadczącej najlepiej o dawnej wielkości jego wciąż jeszcze twórczego teatru. Inscenizacją burianowską - godną porównania z Schillerem - zachwyciłem się bez reszty, ku zgorszeniu Jana Pilarza, który w "Literarnich Novinach" przywoływał mnie do porządku, wskazując wysokie przykłady innych czeskich scen, stoczonych przez bezwyrazowość i martwotę zrodzoną z nazbyt skrupulatnego powielania obcych recept. - O tych - i podobnych - przypadłościach całego nieomal teatru czeskiego Jan Pilarz już - rzecz prosta - nie pisał, prosił natomiast innych moich kolegów po piórze o dokładniejsze zaznajomienie się z tymże teatrem, a to w celu udzielenia mi stosownych pouczeń. Ta niezwykła kurtuazja i zręczność polemiczna redaktora "Literarnich Novin" nie wpłynęła jednakże na uznanie dla Buriana ani na podziw dla Brechta. Ze zrozumiałym zainteresowaniem jechałem więc z kolei do Wrocławia, gdzie "Operę za trzy grosze" wystawił ostatnio Jakub Rotbaum.

Inscenizacja Rotbauma jest znakomita. Świetny inscenizator natrafił na tworzywo dramatyczne doskonale uzupełniające się z jego własną wizją teatru - teatru integralnego, teatru wszechsztuk, opartego na daleko posuniętym poczuciu odrębności przestrzeni scenicznej i jej twórczej suwerenności. Tę ogólnikową formułę, w jaką - na dobrą sprawę - wtłoczyć można każdy żywy teatr, nasycił Rotbaum własną treścią artystyczną, dał jej piętno własnej indywidualności, kształt swego smaku, tworząc obrazy o rzadkiej koncentracji i dojrzałości twórczej, posiadające ową nieuchwytną, trudną do określenia atmosferę, która decyduje o wysokiej randze dzieła scenicznego. Doskonale komponowane sceny zbiorowe, umiejętność rozpisania partytury dramatycznej na wiele osób i świetne wydobywanie partii solowych - rozgrywanych przez poszczególne postaci na tle całego, dziejącego się równocześnie dramatu - stwarza niezwykłe natężenie ruchu, barwy i dźwięku oraz ich wzajemnych relacji, jakąś symultaniczność obrazu scenicznego, tak charakterystyczną dla twórczości Rotbauma. W "Operze" jest wiele z atmosfery i poetyki "Snu o Goldfadenie" - ale jest również coś z ruchliwości i rytmiki Everyman Opera. Inscenizacja wrocławska zniewala swoją ukrytą egzotyką, której nie można sprowadzać do egzotyki strojów fin de siecle'u - jest to raczej wpływ indywidualności twórczej, wyrażonej w formie, której bogactwo, rozmach i plastyka sceniczna wydają się u nas czymś niezwykłym, rzadkim - właśnie egzotycznym... Nie jest to przy tym pogoń za pomysłowością formalną za wszelką cenę, degradujące inne elementy dramatu dążenie do zróżnicowania środków wyrazu czy jałowe szukanie efektów, tak częste u nas w związku z aktualnym bzikiem "nowoczesności", ale solidne, poparte ogromnym doświadczeniem szukanie najtrafniejszej, najwłaściwszej formy. Rotbaum nie rozbudowuje jedynie kształtu dzieła - sprawdza również jego wiązadła dramaturgiczne, cyzeluje i pogłębia wątki, dba o przejrzystość i logikę dramatu, równie sprawny w skreśleniach (chociaż, jak zauważył Roman Wołoszyński, szkoda piosenki Mackiego z I aktu) jak i w uzupełnieniach, zaczerpniętych z książki Brechta pod tym samym tytułem. Mało mamy twórców o podobnych zainteresowaniach teatralnych co Rotbaum, którzy by tak skrupulatnie troszczyli się o dyskursywność dramatu. Zainteresowania inscenizacyjne, zwłaszcza gdy opierają się na wielkości i rozmachu tworzonego obrazu, rzadko idą w parze z troską o jego treść intelektualną i motywację dramatyczną. Tym bardziej trzeba cenić ich równoczesną obecność. A Rotbaum umie dbać o wyraźny sens swoich obrazów. Nie wystarczają mu songi ani komentarze, w jakie zaopatruje Brecht swoje dzieło z skwapliwością agitatora - dodaje jeszcze własne napisy, pożyczone z książki. Cechą przedstawienia jest przejrzystość inscenizacji, szczególnie wyraźna w ostatnich obrazach, może przez kontrast z rozwiązaniami Buriana, który w zjełczałym ekspresjonistycznym sosie utopił, niestety, scenę ułaskawienia. Burian miał może nieco więcej pomysłów, dzięki którym jego inscenizacja skrzy się żywością i inteligencją, Rotbaum ma ich również wiele - z tym, że nacisk położony jest tutaj nie na pomysł formalny, ale na jego rolę w rozwoju dramatu. Stąd właśnie wywodzi się intelektualny walor inscenizacji - jej komunikatywność i przejrzystość.

Przejrzystość obrazu i siła wyrazu poetyckiego najbardziej zastanawiają we wrocławskiej "Operze za trzy grosze". W przedstawieniu nie ma weryzmu czy naturalistycznej motywacji zdarzeń, nie ma werbalistyki ni patosu - całe natomiast tchnie autentyczną poezją sceny - tą samą, jaka emanuje z "Snu o Goldfadenie". Muzyczność i muzyka przedstawienia łączą się z harmonia i lekkością gestów, swoistą symbolika - z pieczołowitością kompozycji. Ale czar tej poezji, jej klimat i smak, są właściwie nie przekazywalne, jak wszystko co jest istotą teatru.

Spora zasługa w ukształtowaniu - i utrzymaniu - klimatu przedstawienia przypada oczywiście aktorom - ale czy się do nich sprowadza? Z zespołu najlepszy Zbigniew Wójcik jako miękki, subtelny i układny Mackie Majcher, Jerzy Adamczak w ciekawie prowadzonej roli Jonatana Pryszcza oraz Halina Dobrowolska jako Jenny - świetna w songu śpiewanym w zamtuzie (jedna z najlepszych scen przedstawienia). Mniej natomiast szczęśliwa wydaje się koncepcja prymitywnej i gąskowatej Polly w żywiołowej interpretacji Ireny Szymkiewicz. Trudno uwierzyć, aby wyrafinowany Mackie ożenił się z dziewczyną tego pokroju. Zresztą mniejsza z tym. Drobne potknięcia czy swoiste interpretacje nie rażą w tym zespole zgranym, podporządkowanym jednemu celowi - jakim jest spektakl. Giną w płynności gry, w stale zmieniającym się rytmie, w nieustannej zmianie prowadzących postaci. Dlatego trudno pisać o poszczególnych wykonawcach. Grał zespół i całemu zespołowi należy się brawo. Podobnie jak kostiumom Jadwigi Przeradzkiej i dekoracjom Aleksandra Jędrzejewskiego - nasuwającym w niektórych obrazach reminiscencje z Drabika.

Nie mam w zasadzie szczęścia do "Opery", Widziałem tylko dwie jej inscenizacje: praską i wrocławską. Obie nie ustępują sobie, obie się wzajemnie uzupełniają - obie mają również wiele cech wspólnych, stylistycznych i formalnych podobieństw, wynikających z tożsamości, tworzywa i jego urzekającej poetyki. W jesieni rotbaumowska "Opera za trzy grosze" pojedzie do Pragi. Bezpośrednia konfrontacja da z pewnością więcej możliwości porównań i przyniesie więcej wniosków. Znając trochę publiczność czeską jestem pewien sukcesu, jaki teatr Rotbauma odniesie w bratnim kraju. Będzie to sukces na miarę tego spektaklu - spektaklu, który będąc istotnym ogniwem w twórczości Jakuba Rotbauma jest i u nas ważnym wydarzeniem artystycznym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji