Artykuły

Aktor polski w stand-upie

- W stand-upie człowiek jest goły jak święty turecki, bo mówi w swoim imieniu. Żadnych gadżetów, tylko mikrofon. I jeszcze ma być zabawnie - mówi warszawski aktor RAFAŁ RUTKOWSKI.

Żona śmieje się, że najbardziej lubię leżeć na sofie z piwem i oglądać Eurosport - mówi Rafał Rutkowski. Tyle że zdarza się to może raz do roku. "Rutek" gra w teatrze, reklamach, filmie, serialach (m.in. "Przepis na życie"), parodiował u Szymona Majewskiego. Od 15 lat działa w założonym z kolegami teatrze Montownia. Od pięciu występuje w "One man show". Pełnoetatowy mąż i ojciec dwójki dzieci. Mało? Właśnie otwiera w Warszawie klub komediowy, grając swój pierwszy stand-up.

Twój STYL: Wychodzisz na scenę. Sam. Przed Tobą kilkaset osób. Musisz skupić ich uwagę przez półtorej godziny. Jest drżenie kolan? Rafał Rutkowski: Dla mnie to "czelendż". Męskie wyzwanie: czy dzisiaj znowu się sprawdzę? Owszem, przed premierą pojawia się myśl: po co ja się w to władowałem? Ale to sekunda. Mówię sobie: no, jadziem! Czterysta osób czeka z minami "dobra, gościu, pokaż, co potrafisz", a ja mam ich wziąć na klatę, złapać za gardło, zemleć rzucić parę razy o podłogę i sprawić, żeby wyszli spoceni ze śmiechu.

TS: Jak to się robi?

RR: Po pierwsze, trzeba mieć dobry tekst. Po drugie, dar od Boga-ja mam wygląd, który już sam w sobie jest zabawny, przynajmniej publiczność tak na niego reaguje. Po trzecie, trzeba lubić ludzi. I lubić, kiedy się śmieją.

TS: A jak się nie śmieją?

RR: Są tacy, którzy śmieją się bardziej do wewnątrz. Albo są zmęczeni, nastawieni na nie... Kiedyś mnie to blokowało, dziś jest wyzwaniem. Wybieram wzrokiem widza z zasromaną miną, ładuję żarty i wreszcie w czterdziestej minucie show kąciki ust lekko podjeżdżają do góry. Mam cię! Czasem zdarza się, że gram dla małej grupy. A trzydzieści osób nie będzie się śmiało tak energetycznie jak czterysta. Myślę: skrócę program. Ale potem przychodzi iskra: nie, dla tej garstki załaduję long-play, zrobimy imprezę z tylu, ilu nas tu jest! Grając i podpatrując mistrzów, zwłaszcza Krystynę Jandę, która robi monodramy od lat, nauczyłem się jednego: publiczność jest najważniejsza. I nieważne, boli cię ząb czy masz kaca, musisz im dać poczucie, że nie wydali pieniędzy bez sensu. Zawodowstwo polega na tym, że nie usprawiedliwia się siebie.

TS: Czym się różni one man show od stand-upu?

RR: W moich spektaklach "To nie jest kraj dla wielkich ludzi" na Chłodnej, "Ojciec polski" w Polonii, "Seks polski" [na zdjęciu] w Buffo gram i mam rekwizyty - jakiś hełm, koronę. Trochę biorę z monodramu, trochę z estrady A w stand-upie człowiek jest goły jak święty turecki, bo mówi w swoim imieniu. Żadnych gadżetów, tylko mikrofon. I jeszcze ma być zabawnie.

TS: Jak to się ma do aktorstwa?

RR: Nijak! Powiem więcej, aktorstwo przeszkadza. Nie każdy aktor może się

zajmować stand-upem, ponieważ jest nauczony wchodzić w rolę. Na Chłodnej proponowałem kolegom: wystąpicie, fajne miejsce. "Daj spokój, stary, ja bym się zes... ze strachu. Wyjść w salce, gdzie do widza mam trzydzieści centymetrów; z tą świadomością, że muszę być zabawny, bo jeśli nie rozśmieszę, to umrę - o nic!" W stand-upie jest interakcja. Nie wiem, co się wydarzy, co mi facet z widowni odpowie. Jeśli się kocha taki rodzaj improwizacji to jest fascynujące jak jazda bolidem. Mózg pracuje non stop. I nieważne, czy wychodzi Rutkowski, czy dziewczyna, którą właśnie rzucił facet, czy emeryt. Jeśli to jest mówione uczciwie i od siebie, na pewno kogoś zainteresuje.

TS: W Polsce to zjawisko wciąż jeszcze mało popularne...

RR: ...a w Stanach stand-up jest solą komedii. Wszyscy wielcy komicy od tego zaczynali; Chevy Chase, Eddie Murphy, Ricky Gervais. W Polsce też są zdolni ludzie, chcemy pomóc im się pokazać. To dlatego z Grześkiem Lewandowskim, szefem klubu Chłodna 25, utworzyliśmy Klub Komediowy. Miejsce alternatywne dla telewizyjnych kabaretów, z którego - marzymy - wykiełkuje coś takiego jak Saturday Night Live w Stanach, Albo jak kiedyś w Polsce STS.

TS: Działalność klubu zaczyna się w sierpniu od Twojej premiery Tańczący z myślami - dzień z życia Rutkowskiego. Naprawdę się obnażysz ze swoimi poglądami, przeżyciami?

RR: W stu procentach. To moja wizja świata A.D. 2012, rok przed czterdziestką. Z autorem tekstu Adamem Gawędą założyliśmy że dzień jest metaforą życia. Już z porannego wstawania można wyskoczyć w dygresje. Gdybym nie był aktorem? Zostałbym wesołym Sprzedawcą wędlin. Do każdego zakupu dodawałbym anegdotę i panie by mówiły: Salceson taki sobie, ale te pana żarty, paaanie Rutkowski... Spojrzałem do lustra: "glizdowata" postura, wielki nos. Gościu, ty masz misję: śmiech!

TS: Jak powstaje tekst stand-upera?

RR: Siadamy z autorem przy kawie i spisujemy, o czym byśmy chcieli z ludźmi pogadać. Nam wyszło sto ileś punktów. Od tego, jak się zachowujemy w łazience, po hejtowanie znanych ludzi w internecie. Zasada stand-upu: mieszamy wysokie z niskim. Od porannej toalety do wolności słowa.

TS: Są tematy tabu? RR: Uważam, że śmiać się można ze wszystkiego, kwestia tylko - po co. Zcby dokuczyć czy powiedzieć o czymś ważniejszym? Podziwiam ludzi takich jak profesor Bartoszewski, który - kiedy go dziennikarka chciała umówić na wywiad o siódmej rano - powiedział: "Proszę pani, o tej porze to mnie nawet w Oświęcimiu nie budzili". Taki dystans do siebie - chapeau bas. Na Zachodzie już od dawna robią żarty z niepełnosprawnych, ale nic przez okrucieństwo, tylko żeby pokazać: hej, to nie jakieś alieny potrzebujące litości, to ludzie jak my Dlatego możemy śmiać się i z siebie, i z nich.

TS: Widziałam kilka Twoich spektakli. Rozśmieszasz ludzi tak "na pstryk". Zawsze tak miałeś?

RR: Na podwórku, w Białymstoku, przy trzepaku schodzili się kumple, a ja brałem krzesło, z koca robiłem kurtynę i w żarty. Często się wywracałem, uznaję to więc za początki nieudolnego slapstiku. {uśmiech) Na koloniach zauważyłem, ze gdy brałem udział w przedstawieniu, to dziewczyny się mną bardziej interesowały Miałem pamięć do dowcipów. Wieczorem przez półtorej godziny opowiadałem jeden po drugim, aż przychodziła wychowawczyni i kazała mi robić pompki na korytarzu, żeby grupa mogła wreszcie spać. Parę razy nie dostałem w czapę od starszych i silniejszych tylko dlatego, że potrafiłem rozśmieszyć. TS: Tradycja rodzinna?

RR: Dziadek! Elektryk, racjonalizator, całe życie uczył się angielskiego z BBC, chociaż nigdy nie słyszałem, żeby mówił po angielsku. No, ale taką miał idee fixe. (uśmiech) Regularnie opowiadał swoje cztery żelazne, przedwojenne anegdoty, w tym jedną o kelnerze, który nie mył rąk. Ojciec też lubi być zabawny.

TS: Twój syn odziedziczył ten gen?

RR: Oj tak! Kuba ma siedem lat. Kilka dni temu zabrałem go na "Epokę lodowcową", śmiał się najgłośniej w całym kinie. Sam zmienia kawały, które opowiadam. Robi absurdalne puenty.

TS: Wróćmy do Twoich lat szkolnych. Klasowy rozśmieszacz dojrzewa i ...zapisuje się do kółka teatralnego. Słynny białostocki Klaps?

RR: Tak, z którego wyszli Adaś Woronowicz, Kaśka Herman, Justyna Sieńczyłło, Ale tam zrozumiałem, że rozśmieszanie ludzi 10 jedno, a aktorstwo - drugie. Że moja umiejętność nie wpływa na bycie dobrym aktorem. Trochę się podłamałem, bo myślałem, że będzie łatwiej. Z rozpędu zdałem do szkoły teatralnej i na pierwszym roku strasznie się męczyłem. Obojętne, co mówiłem - Beniowski, coś z Szekspira - wychodziło śmiesznie. Wtedy zawziąłem się. Przełożyłem wajchę na drugą stronę, odłożyłem do szuflady wszystko, co umiałem, i zacząłem studiować fach od podstaw, z moimi ułomnościami, np. tą, że nie jestem typem amanta. Gdy pracowałem pół roku nad etiudą orła, nauczyłem się, że zawodowstwo polega na szli-fo-wa-niu tematu. Obojętne, czy się projektuje dom, czy się robi wędlinę czy - jak widziałem teraz w filmie "Jiro śni o sushi" - sushi, które bohater dopracowuje przez 80 lat!

TS: Uciekałeś od łatki wesołka, ale nie dato się. Nawet w Montowni, założonej jeszcze w szkole z kolegami - Perchuciem, Wierzbickirn i Krawczukiem - robiliście raczej wesołe spektakle.

RR: Zdałem sobie sprawę, że Hamleta nie zagram. Spojrzałem do lustra: "glizdowata" postura z wielkim nosem i przerzedzoną grzywką, która wkrótce zniknie - i stwierdziłem: o, nie, gościu, ty masz swoją misję. Śmiech!

TS: Komicy w cywilu są smutni. Ty jesteś wyjątkiem od tej reguły.

RR: Fakt- Molier, Chaplin, Woody Allen, John Cleese to ponuracy. Ale ja patrzę wesoło na życie. A może po prostu mam szczęście. Współczuję tym, którzy nie mają poczucia humoru. Albo nie śmieją się ze strachu, że inni wezmą ich za głupków

TS: Tyle zagrałeś w teatrze, ale u cioci na imieninach nikt nie wspomni Twojej roli w Mrozku czy znakomitych "Szelmostw Skapena w Montowni". Ludzie znają Cię z parodii u Szymona Majewskiego, "Przepisu na życie...".

RR: Coś ty, najbardziej z reklamy (śmiech) Wsiadam do taksówki, a kierowca pyta: "Co tam, panie, w Castoramie?". Ale jest i tak, że facet w sklepie mówi: "To pan mnie w "Ojcu polskim" wyciągnął na scenę, do dziś wspominamy to na imprezach", Jan Englert opowiadał, że w teatrze zagrał mnóstwo ról, które kosztowały go wiele wysiłku. A potem pojawił się w serialu "Dom" i wszyscy pamiętają tylko "riki tiki tak". Taki fach. Cieszę się, że ktokolwiek z czegokolwiek mnie kojarzy. A reklamy i serial, i one man show robię na zasadzie "the best I can", i jestem z tego dumny. Martwiłbym się, gdybym był kojarzony z tego, że pijany puszczam pawia pod latarnią. Ale na szczęście pod tym względem jestem nudną osobą, (śmiech) Przypomina mi się tekst z "Tańczącego z myślami": "Ludzie myślą, że aktorzy rzucają się na wszystko, co się rusza, i piją do upadłego. I tak jest, to taki zawód. Tylko czasami robimy sobie przerwy". Ja właśnie mam taką przerwę na rodzinę i myślę, że potrwa do osiemdziesiątki, I jeszcze powiem ci, że największy dystans dają mi moje dzieci, które mają w nosie to, że tatuś pokazuje się w telewizji. Kiedyś po jakimś występie przychodzę do domu, a one mówią: "Tata, wyglądałeś jak głupek". Jak to sprowadza na ziemię!

TS: W "Przepisie na życie" jesteś kucharzem. Nauczyłeś się gotować?

RR: Nauczyłem się, że gotowanie jest sztuką.,, dla mnie niedostępną. Na szkoleniu z krojenia warzyw pociąłem sobie paluchy. Owszem, będąc kawalerem, pichciłem. Raz chciałem poderwać dziewczynę na bakłażany i tak je spieprzyłem! Myślałem, że się je krócej robi, i podałem zupełnie twarde. Na szczęście ona była wyrozumiała.

TS: Dziś w domu gotuje Magda?

RR: Jest mistrzynią świata! Ja w ogóle nic podchodzę do tematu. Ale nawet jakbym podszedł... moja żona ma ogromne poczucie humoru. Śmieje się z moich żartów! Wiesz, jakie to ważne dla faceta? Nie ma nic gorszego, jak mąż opowiadający kawał w towarzystwie i żona, która mówi: "Daj spokój, powtarzasz to tysięczny raz". A Magda daje mi pewność siebie.

TS: To tajemnica udanego związku?

RR: Lew Starowicz mawia, że ważne są trzy filary: przyjaźń, seks i poczucie humoru. To one powodują, że związek może przetrwać więcej niż cztery miesiące. Jeśli żona rzuca się do mnie po raz dziesiąty o rozrzucone skarpety, a mnie denerwuje to, że mieliśmy wyjść pół godziny temu, a ona dobiera bluzkę do butów, to pozostaje tylko włączyć żart. Mówię: "Kochanie, może ja tu zamiast zegarka stanę z kalendarzem, będzie łatwiej". A Magda odgraża się, że wrzuci mi te wszystkie skarpety do łóżka i będę z nimi spał. I tak oswajamy te wilki, które w nas siedzą, (śmiech)

TS: Miłość od pierwszego wejrzenia?

RR: A gdzie tam! Pojechaliśmy z Montownią na występy do Sztokholmu. Byłem singlem polującym na szczupłe blondyny a tu zobaczyłem niekoniecznie szczupłą brunetkę, i to z malutką córką. Kompletnie nie była moim targetem! Ona z kolei ujrzała pewnego siebie podrywacza z Polski. Pewnie nawet nie zapamiętałbym jej imienia, gdyby nie to, że z promu wysłałem SMS z podziękowaniem za coś, a ona odpisała w sposób tak inteligentny i dowcipny, że pomyślałem; "Oho, to jakaś ciekawa babka".

TS: Brain is sexy.

RR: A potem okazało się, że nie tylko brain. Magda ma geny gruzińsko--szwedzko-polskie, to jest taka mieszanka... Przyjechała do mnie mega-torpeda i dostałem obuchem w głowę.

TS: Dziś jest też Twoją menedźerką. RR: I robi to najlepiej. Ma germański umysł, pracowała w dużych firmach. Wprowadza spokój, chociażby w takich sprawach jak płacenie rachunków. Mnie kiedyś non stop odcinano prąd, kablówkę. Bo ja tak się zanurzam w projekt, że... "Ooo, dzieci jeszcze nic dziś nie jadły? Musimy jechać na pizzę". Nic by się nie zadziało przez te ostatnie dziesięć lat, gdyby nie żona. Mówię: słuchaj mam taki projekt, może od czapy, a ona na to: dobre, rób. Wychowała się na anglosaskim poczuciu humoru, ma w głowie najlepszej jakości wzorce, nie muszę jej tłumaczyć dowcipu- Dlatego mogę nawet w moim one man show żartować, że kiedy uprawiam z żoną seks, to się mszczę za potop szwedzki. TS: Ostro!

RR: Jak jest zaufanie, to można żartować nawet z życia prywatnego. Przychodzę do domu i czuję się bezpiecznie. A wierz mi najgorzej, jak facet wraca z pracy i dostaje łomot: ona uważa, że jest frajerem, on narzeka, że ona się go czepia, U nas jest komfort. Żona wierzy we mnie, a ja w nią. Jesteśmy pewni tego, co mamy

TS: To powiedz jeszcze, czy solowa kariera nie zaszkodzi Montowni?

RR: Właśnie szykujemy na jesień premierę w Och-Teatrze. "Wąsy", komedia katastroficzna napisana specjalnie dla nas czterech. A jednocześnie gram w nowym filmie Sławomira Kryńskiego. I w reklamie społecznej. Kręci mnie wsadzanie kija w różne miejsca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji