Artykuły

Historyk totalny

Pamiętacie to porównanie Marca Blocha: historyk jest jak ogr, - który zwietrzył ludzkie mięso. Zbigniew Raszewski był historykiem - piszą Małgorzata i Marek Piekutowie w Teatrze.

Pochwała historii

Stwierdzono już dawno, że jest tylko przeszłość i przyszłość, nie ma teraźniejszości. Jednak fakt, że jej nie ma, nie zwalnia nas od jej badania (podobnie fizyk bada wiązkę atomów, choć ludzkie oko jej nie widziało, a ucho nie słyszało). Bez poznania i zrozumienia przeszłości zbadać teraźniejszości niepodobna, powiada Bloch; przekonanie to bez wątpienia podzielał Raszewski. Na przeszłość patrzył jak na nieco oddaloną teraźniejszość, natomiast teraźniejszość postrzegał jako przeszłość in spe; zarazem widział w przeszłości przyszłość in statu nascendi.

Rozumny historyk wie, że to, co postrzegamy jako przeszłe albo jako aktualne, często nie ma nic wspólnego z chronologią, zależy bowiem od stanu emocji, zaangażowania badacza; dlatego wydarzenia odległe w czasie mogą wciąż przynależeć do świata "bieżącej polityki", gdy inne, względnie nieodległe, są już historią. Co więcej, to, co odległe, i to, co bliskie, badamy za pomocą tych samych metod, które pozostają skuteczne i słuszne bez względu na oddalenie w czasie. " [...] dla badacza różnica między tym, co dalekie, a tym, co całkiem bliskie, jest tylko różnicą stopnia" (MB, s. 73). Raptularz, jak Bogusławski czy Krótka historia teatru polskiego (w Szkole mówiliśmy o niej "szortstory"), przynależy do świata historiografii.

A skoro przedmiotem historii jest człowiek (a ściślej: ludzie), to doświadczenie historyczne, zwłaszcza z wydarzeń węzłowych, o wielkiej doniosłości, musi zostać wykorzystane, inaczej daremne okażą się ofiary; ci, co przeżyli, muszą zaświadczać, muszą ostrzegać (choćby niekiedy się wydawało, że przesadzają albo psują dobre samopoczucie); dawanie świadectwa jest kategorycznym imperatywem świadków. Zdaje się, że tak również swoje zadanie pojmował Raszewski: jako świadka. Na to nakładał się inny obowiązek, po części także wynikający z właściwego mu pojmowania historii: ocalanie od zapomnienia wszystkiego, co się wydarzyło.

Bywa, że u początku jest katastrofa ("Pompeje uratował - jedynie wybuch Wezuwiusza", MB, s. 85). Pod koniec marca 1990 Raszewski zanotował: "Nareszcie zrozumiałem, że mój czas definitywnie skończył się 5 września 1939 w godzinach rannych i nigdy więcej nie wróci" (RPII, s. 395). Był wtorek, do Bydgoszczy weszły oddziały Wehrmachtu, a z nimi żołnierze Einsatzgruppe IV, w której skład wchodziły dwie brygady "wykonawcze": Einsatzkommando i/IV pod dowództwem Helmuta Bischoffa i Einsatzkommando 2/IV z Walterem Hammerem na czele. Obaj dowódcy, wysokiej rangi oficerowie SS, byli prawnikami z wykształcenia (Hammer miał nawet doktorat). Z przesłuchania Ericha M., członka EK i/IV: "Bischoff" wygłosił mowę mniej więcej tej treści, że Polacy w minioną niedzielę urządzili krwawą niedzielę, a my teraz mamy się zemścić. [...] Na drogę powiedziano nam, abyśmy wszystkich napotkanych polskich mężczyzn zabijali, obojętnie czy mieli przy sobie broń, czy też nie. [...] -Ernst V. [...] opowiadał, co następuje: Wdarł się ze swoim komandem do polskiego mieszkania. Zastali starego człowieka leżącego w łóżku. Chciał właśnie wstać. V. kazał mu leżeć, po czym zastrzelił starego człowieka w łóżku". Z przesłuchania Waltera Hammera, szefa EK 2/IV: "11 września odbyła się jak sobie przypominam akcja poszukiwania i aresztowania, w której brały udział oba komanda operacyjne. [...] Ponieważ do tych zadań zabezpieczających została powołana EK IV, nie miałem żadnych zastrzeżeń co do wykonania rozkazu [...] przeprowadzenia egzekucji następnego dnia, a więc 12 września. Te rozstrzelania odbyły się w lesie pod Bydgoszczą".

Przytoczone fragmenty pochodzą z pracy młodych historyków niemieckich, opublikowanej w Niemczech przed czterema, a w Polsce przed trzema laty. Raszewski nie znał tych nazwisk, nie znał, bo nie mógł znać, wielu szczegółów. Ale relacje i tezy zawarte w "Pamiętniku gapia" znajdują pełne potwierdzenie w dokumentach źródłowych. Zwykło się uważać, że historyk jest w beznadziejnym położeniu, musi bowiem polegać na niepewnych świadectwach. W jakimś zakresie zawsze jest się zdanym na cudzą relację, interpretację; pamięć świadków- a także nasza - szybko okazuje się zawodna. Jednak świadomość tych trudności nie zwalnia od konieczności dążenia do prawdy - poznanie zawsze opiera się na ograniczonych przesłankach. Badacz współczesności tylko z pozoru ma lepszy materiał niż badacz przeszłości, powiada Bloch. Oczywiście, drugi może paść ofiarą fałszerstwa lub niepamięci; a przecież i ten pierwszy musi się liczyć choćby z manipulacją, propagandą czy ze skutkiem głuchego telefonu. Ale gdzieś w duszy każdego historyka zapewne musi się tlić marzenie o świadku doskonałym, o kronikarzu bezbłędnym i wiarygodnym. Czy nie stąd, z tego marzenia, wzięły się "Raptularz" i "Pamiętnik gapia"7. Bez wątpienia pisane ze świadomością, że przeczyta je nie taki znowu późny wnuk, prędzej syn, uczeń i przyjaciel.

Żyjemy w świecie, który powszechnie kwestionuje prawdziwość niemal wszystkiego (nie ma faktów, są interpretacje). A przecież historyk ma prawo do pewności ustalenia; od czegóż krytyczna analiza dokumentów, dowodów materialnych oraz rozumowanie indukcyjne, powiada Bloch. Nie musisz być mordercą, by zrekonstruować przebieg zbrodni; Sherlock Holmes stawiał sprawę jasno: odrzuć niemożliwe, a to, co zostanie, choćby nieprawdopodobne, jest faktem. Gdyby niektórzy historycy, wzdycha Bloch, "nie wykazywali tak zdumiewającej i wyniosłej obojętności wobec technik badawczych właściwych archeologii, gdyby wśród dokumentów przeszłości dostrzegali nie tylko relacje, a wśród faktów nie tylko wydarzenia, z pewnością nie skazywaliby nas tak pochopnie na wiecznie pośrednią obserwację" (MB, s. 71). Występkiem towarzyszącym jest lekceważenie badań podstawowych, dokumentacyjnych. "A przecież właśnie te godziny spędzone nad robotą, mało efektowną, aczkolwiek nie pozbawioną pewnego ukrytego uroku te godziny oszczędzają nam w rezultacie stokroć gorszego marnotrawstwa energii" (MB, s. 82). Grzeszymy nieodmiennie w ten sam sposób; rzetelność, która i dla Blocha, i dla Raszewskiego była oczywistością, pieczęcią wiarygodności, wciąż bywa traktowana jako śmieszna i zbędna ekstrawagancja. "Różnorodność źródeł historycznych jest prawie nieograniczona. Wszystko cokolwiek człowiek mówi lub pisze, co wytwarza, czego dotyka, może i powinno udzielać o nim wiadomości" (MB, s. 79). Zatem dokumentem i źródłem jest wycinek prasowy, anegdota, krążący żart, fragment listu, bilans księgowy oraz kajdany Gustawa-Konrada (Holoubka). Stary zegar przywołuje kilku-pokoleniową historię rodziny.

Są książki, takie jak "Raptularz", które zniewalają do nieustannego wynotowywania. W każdym akapicie anegdota lub aforyzm, co do których ma się przeczucie, że kiedyś trzeba je będzie zacytować. "Z faktu, że historia jest wiedzą o ludziach, wynika jej szczególne stanowisko, jeśli chodzi o środki wyrazu. [...] potrzeba wielkiej finezji języka, właściwych odcieni i tonu stów" (MB, s. 49-50). Język, szerzej: forma, u Raszewskiego to doskonałość i precyzja osiągnięta, zdawałoby się, bez cienia wysiłku, jeżeli chcemy wierzyć pozorom. Bloch pytał retorycznie: "Czyż nie jest dziełem sztuki, na swój sposób, każde działanie intelektualne umiejętnie przeprowadzone?" (s. 36).

Raszewski zawodowo trudnił się historią teatru, przede wszystkim teatru polskiego (ponieważ był Polakiem, mówił po polsku i myślał po polsku, uważał, że ma również "polskie obowiązki"; przywiązanie do polskości nie wykluczało bynajmniej krytycyzmu wobec niej, nieraz daleko posuniętego). Równie dobrze mógłby być komentatorem i dziejopisem polskiej muzyki albo historykiem wojskowości. "Jeżeli chcecie poznać wielkich kupców europejskich z epoki Renesansu [...] pamiętajcie, że zamawiali oni swe portrety u Holbeina, a czytywali Erazma i Lutra. Jeżeli chcecie zrozumieć postawę średniowiecznego wasala wobec seniora, będziecie musieli zainteresować się również jego postawą wobec Boga" (MB, s. 144). Przecież to takie oczywiste. Oczywiste? Przedrzeć się przez stosy świadectw i śladów, poddać je krytycznej analizie, ogarnąć kulturowy kontekst, zadać właściwe pytania (kwestionariusz!), wyciągnąć wnioski i zrozumieć (albowiem jedną z głównych cnót historyka winna być zdolność empatii). Historia nie jest abstrakcją; składają się na nią zdarzenia z udziałem ludzi. Przeszłość jest wielobarwna, uderzająco zróżnicowana i bogata; tylko ludziom o wątłej wyobraźni może się wydawać jednorodna. "Monolityczne odczuwanie przeszłości" (Rp II, s. 57) cechuje tych którym również współczesność jawi się jako twór monochromatyczny. Tacy ludzie odczuwają nieprzepartą skłonność do tworzenia zgrabnych systemów i odkrywania praw. Tymczasem, aby ogarnąć, najpierw trzeba uporządkować, poklasyfikować. Inaczej się nie da: każda nauka zaczyna się od podziałów.

I po co to wszystko, skoro na końcu drogi czasem trzeba przyznać "nie wiem"? Bo historia to życie. Henri Pirenne, zanotował Bloch, ujął rzecz następująco: "Gdybym był antykwarystą, interesowałyby mnie tylko zabytki. Ale jestem historykiem i dlatego kocham życie" (MB, s. 63).

Teoria Wysp

Skoro przyszło żyć w XX wieku, należało wypracować jakieś sposoby oparcia się jego szaleństwom. Nie wystarczyłaby zwykła ucieczka "w prywatność", zresztą taka ucieczka byłaby raczej dezercją; poza tym są wartości, których nie sposób bronić w pojedynkę. Raszewski wypracował, jak to określał w listach do Małgorzaty Musierowicz, Teorię Wysp, której dopełnieniem była teoria "zbiorowości ratunkowych". O sobie mówił, że miał dużo szczęścia: zamożny, kulturalny dom rodzinny, w okresie poznańskich studiów środowisko duszpasterstwa akademickiego i opieka ze strony Mistrza, profesora Zygmunta Szweykowskiego, później własna rodzina i praca w redakcji "Pamiętnika Teatralnego", niewielka grupa bliskich przyjaciół, wreszcie Kościół. To wszystko były wyspy, otoczone przez wrogie żywioły.

"Z moich doświadczeń wynika, że zbiorowość ratunkowa może być maleńka, np. kilkuosobowa, i mimo to twórcza" (LMM, s. 79). Znaczenie takich zbiorowości jest nieocenione: to dzięki nim może przetrwać kultura, jest jednak pewien warunek: taka wspólnota "musi być absolutnie wolna, choćby i kraj był okupowany, a na ulicach odbywały się polowania na ludzi". Nie chodzi tu, rzecz jasna, o wolność polityczną ani osobistą, bo każdą z nich łatwo odebrać; chodzi o wolność wewnętrzną, o wolność duchową i intelektualną. "W szkole uczono nas, że jesteśmy obywatelami kraju, który wywalczył sobie niepodległość i w ten sposób zamknął czasy długotrwałej niewoli. Jedna rzecz była w tej nauce na pewno cenna: dawała smak zwycięstwa, który każdy człowiek powinien znać" (Rp II, s. 34). Ale czegoś w tym nauczaniu brakowało: pokazywano dzieje odzyskiwania wolności, a nie uczono, czym jest brak wolności. "Tyle encyklopedii już w Polsce wydano, a wciąż jeszcze brak Małej encyklopedii niewoli" (Rp II, s. 34). I znowu: nie chodzi tu o niewolę "zewnętrzną", lecz o tę najistotniejszą, tę, o której pisał Norwid: "niewolnicy wszędzie i zawsze niewolnikami będą daj im skrzydła u ramion, a zamiatać pójdą ulice skrzydłami". Czym jest wewnętrzna niewola? Oznacza ona stan, w którym, jak pisał Brzozowski, komentując Norwida, "zgnilizny się nie czuje, bo wytwarza ona duszę zgniłą [...]; kajdan się nie czuje, bo wrastają w ciało [...]. Śliny na twarzy się nie czuje [...], bo hańba stała się chlebem powszednim".

Pamiętnik gapia, dzieło człowieka wolnego, różni się od wszystkich tekstów przyjętą konwencją. Raszewski życzył sobie, by dykcjonarzowy (leksykalny) charakter książki był jeszcze wyraźniej podkreślony przez dwuszpaltowe łamanie kolumn, właściwe dla encyklopedii. Półtorej dekady życia w "mieście B." nie zostało nam opowiedziane w sposób gawędziarski. Dlaczego? Przecież autor potrafił pisać z epickim oddechem?

Można chyba zaryzykować tezę, że wybór sposobu narracji nie był przypadkowy i nie wynikał tylko z rozmaitości zgromadzonego materiału. Nasuwa się porównanie z encyklopediami średniowiecznymi. Ich autorzy, żyjący na wyspach kultury zalewanych przez barbarzyńskie żywioły, próbowali ocalać to, co pozostało. Na co dzień oglądali materialne ślady przeszłości, ale nie zawsze umieli wytłumaczyć ich znaczenie. Encyklopedia jest próbą ogarnięcia całości doświadczenia poprzez to, co jednostkowe, lokalne, ograniczone w czasie, ale przecież ważne, egzemplaryczne.

Historyk wie, że w czasie zmieniają się formy polityczne, kulturowe, cywilizacyjne; zauważa też powtarzalność niektórych zachowań, wyobrażeń, przekonań. Nawet w stosunkowo krótkich okresach, w obrębie jednej kultury, łatwo zauważyć, "jak szaleją ludzie" (Rp II, s. 51). Ponieważ historyk wie o nieustannym korowodzie potwierdzeń i zaprzeczeń, to wie również o tym, że żaden, choćby naj uroczyściej podpisany, traktat pokojowy nie zapobiega wojnie. Marc Bloch (Francuz i Żyd, urodzony w 1886) za udział w Wielkiej Wojnie odznaczony Krzyżem Wojennym i Legią Honorową, w 1940 poszedł na kolejną wojnę, której nie mógł zapobiec, choć wiedział, że wybuchnie. W 1944 roku zginął rozstrzelany przez gestapo.

Historyk wie jeszcze jedno: przy wszystkich różnicach rasowych, kulturowych czy historycznych ludzie zachowują się podobnie. Historia pozostaje lekceważoną nauczycielką życia, a historycy wołającymi na pustkowiu Kasandrami.

***

Bibliografia

Z. Raszewski, Pamiętnik gapia. Bydgoszcz, jaką pamiętam ział 1930-1945. Bydgoszcz 1994.

Z. Raszewski, Raptularz, 1.1-2, Londyn 1994. (Rp)

Z. Raszewski, Listy do Małgorzaty Musierowkz, Kraków 1994, (LMM)

M. Bloch, Pochwala historii czyli o zawodzie historyka, pizekl Wanda Jedlitka, Kęty 2009. (MB)

I. Bohler, K.M. Mallmann, ]. Matthaus, Einsatzgruppen w Polsce, przekt. R. Ziegler-Brodnicka, Warszawa 1009.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji