Artykuły

Powrót "Macbetha"

Jeśli premierą "Macbetha" Giuseppe Verdiego w Teatrze Wielkim w Warszawie można uznać za sukces, to jest to zasługą trzech mężczyzn. Niestety, żaden z nich nie występuje na scenie.

Tylko jeden odbiera należne mu oklaski, gdyż przez całe przedstawienie obecny jest w kanale orkiestrowym: Andrzej Straszyński - dyrygent ciągle nie w pełni doceniany, a wierny Teatrowi Wielkiemu. Prowadził orkiestrę z ogromną dyscypliną, wydobywając całe bogactwo muzyki.

Drugi współautor owego sukcesu to Bogdan Gola. Od momentu objęcia przez niego kierownictwa, chór poczynił ogromne postępy. A partie chóralne "Macbetha", jak zresztą zawsze u Verdiego, są ozdobą opery. Tym razem chór Teatru Wielkiego nie tylko świetnie śpiewa - choć przydałyby się jeszcze drobne korekty w scenach czarownic - ale i przekracza barierę, istotną dla osiągnięcia artystycznego efektu.

Ten trzeci zaś to inscenizator i reżyser przedstawienia, Marek Grzesiński, mimo iż jego praca wzbudzi zapewne sporo kontrowersji. Realizując operowego "Macbetha" zrezygnował bowiem z taniej widowiskowości i sztucznego rozmachu, o który u Verdiego łatwo.

Reżyser stworzył spektakl teatralny, pełen ciekawych rozwiązań (sceny z czarownicami, zabójstwo Banka, uczta na dworze). Konsekwentnie realizowanej idei reżyserskiej dobrze służą dekoracje Wiesława Olko, wyłamujące się również z operowego schematu. Możemy zatem obcować z teatrem o szekspirowskim rodowodzie. Ale przede wszystkim jest to "Macbeth" Verdiego, twórcy znakomitego, choć poddanego kanonom belcanta, zwłaszcza we wczesnych dziełach.

Wielkim rolom Macbetha i jego żony podołać mogą tylko śpiewacy o najwyższych umiejętnościach. Z dwóch obsad premierowych w Warszawie znacznie lepiej wypadła, rzec by można językiem sprawozdawców sportowych, druga, młodzieżowa reprezentacja Teatru Wielkiego, mimo iż nikt właściwie nie ustrzegł się potknięć.

Młody i utalentowany Wiesław Bednarek jest świetny aktorsko, efektownie śpiewa popisową arię w IV akcie, ale brakuje mu czasem mocy i wyrazistości. Ryszarda Racewicz długo czekała na wielką rolę i do takich z pewnością należeć będzie jej Lady Macbeth, choć razić musiało nadmierne forsowanie głosu w górnych rejestrach, zwłaszcza w ogromnie trudnej arii z I aktu. W tej obsadzie odnotować także należy występ dwóch młodych artystów: Ryszarda Morki (Banko) i Piotra Wnukowskiego (Malcolm), a przede wszystkim bardzo udany debiut w Warszawie Stanisława Kowalskiego (Macduff).

W pierwszej premierze mieliśmy także interesującego debiutanta, laureata ostatniego konkursu wokalnego im. Adama Didura, Czesława Gałkę (Banko). Jerzy Artysz w roli tytułowej śpiewał bardzo pewnie od pierwszej sceny aż do finału, choć nie był to Macbeth władczy i nie targały nim silne namiętności. Jako Lady Macbeth wystąpiła Krystyna Szostek-Radkowa, którą życzliwi widzowie będą jednak pamiętać z innych, znakomitych kreacji wokalnych w minionych latach. W tej obsadzie największą swobodą dysponował Roman Węgrzyn (Macduff).

Tak oto "Macbeth" Verdiego po prawie 140 latach powrócił na warszawską scenę. Jak każda opera tego kompozytora, liczyć może na długie lata powodzenia u publiczności. Pod warunkiem wszakże, iż spektakl zrealizowany z dużym rozmachem będzie prezentowany w przyszłości w równie starannym kształcie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji