Artykuły

Lilla Weneda

Nowe kierownictwo Teatru Polskiego postanowiło rozpocząć swoją działalność od mocnego uderzenia. Nawiązało do pierwszej po wojnie uroczystej premiery w tym Teatrze, premiery, która z wielu względów upamiętniła się w dziejach naszej powojennej sceny. I oto po dwudziestu paru latach mamy po raz drugi w Warszawie "Lillę Wenedę". Godne są uznania zarówno ambicje realizatorów jak i trud podjęty dla wystawienia tego romantycznego rapsodu.

"Lilia Weneda" jest drugim po "Balladynie" utworem z zamierzonego przez poetę cyklu kronik dramatycznych, poświęconych bajecznym dziejom Polski. Jej skomplikowana historiozofia i jej poetycka symbolika doczekały się wielu komentarzy historyczno-literackich. Zacytujmy tu głos prof. Wacława Kubackiego: "Lilia Weneda, podobnie jak Balladyna, była dzieckiem romantycznego historyzmu, czyli dziełem z założenia symbolicznym. Mówiąc po prostu, przedstawione w tragedii fakty, prócz swego dosłownego znaczenia (fikcyjny podbój fikcyjnych Wenedów przez fikcyjnego Lecha) mają znaczenie drugie. Jakie? Są aluzje do konkretnych wydarzeń politycznych (klęska powstania listopadowego, upadek Polski, lub w ogóle podbój i zniszczenie narodu)... Jeden plan Lilii Wenedy to legenda historyczna, mit narodowy, czy ludowa bylina - to co się dzieje przed oczami widzów. A drugi plan to takie aktualne zagadnienia społeczne i polityczne, jak obrachunki powstaniowe, walka stronnictw na emigracji, ostry pamflet na szlachetczyznę, cierpka krytyka polityki watykańskiej, ludowa koncepcja historii i patriotyczna pobudka - słowem to wszystko, co sztuka budzi w myśli i w sercu publiczności."

Cały kłopot w tym, żeby donieść do publiczności myśli i uczucia skłębione w utworze Słowackiego. I raczej chyba uczucia niż myśli. Zawarte w "Lilli Wenedzie" koncepcje kształtowania się państwa polskiego zaczerpnął Słowacki z żywotnych jeszcze w okresie romantyzmu "teorii podboju", w myśl których nierówności klasowe były wynikiem zwycięstwa jednych plemion nad innymi: z podbitych Wenedów miała powstać klasa chłopska, z zaborczych Lechitów - szlachta. Brzmi to dziś zgoła fantastycznie, jednakże w XVIII i na po czątku XIX wieku tezy te podważały wiarę w odwieczny podział na posiadających i nieposiadających, poddawały w wątpliwość moralne przywództwo szlachty. Wszystko to, co dzieje się w "Lilli Wenedzie" w planie historycznym, nie tylko teoria podboju, lecz także odniesienia do czasów poecie współczesnych, odeszło w świat baśni, zlało się w całość ze światem Wenedów i Lechitów, żyjących w zamierzchłej przeszłości gdzieś nad Gopłem.

"Lilia Weneda" to jednak nie tylko tezy historiozoficzne, a raczej nie tyle tezy, co wielki gejzer poezji. I jeśli koncepcje Słowackiego związane z narodzinami Polski brzmią dziś martwo, jego poetycka wizja tragedii podbitego narodu jest na tyle nośna, że mieszczą się w niej nie tylko dzieje kraju znane poecie, lecz i to czego przewidzieć nie mógł - losy narodu aż po martyrologię ostatniej wojny. Wszyscy, którzy widzieli w tym teatrze "Lillę Wenedę" w 1946 roku, dobrze pamiętają, jakim wstrząsającym komentarzem do zagłady Wenedów była zburzona Warszawa, jak ta baśniowa tragedia poruszyła struny najbardziej osobistych przeżyć.

Ostatnie przedstawienie w Teatrze Polskim nie budzi w widzach takiego odzewu. Błąd tej inscenizacji nie jest trudny do odkrycia. Reżyser mówi w programie, że chciał dać "monumentalne widowisko sił działających w dziejowej głębi narodowej tradycji". Niestety "Lilla Weneda" nie nadaje się do takich zabiegów. Monumentalne widowisko - i ten ariostyczny, pełen sarkazmu i ironii poemat dramatyczny? Ta finezyjna poezja - i monumentalna oprawa? Wyszła z tego mariażu opera, papierowo-tekturowa, nadęta, miejscami wręcz niezamierzenie zabawna (biegi drużyny Lecha, sceny bitwy, martwo stojący harfiarze, za których śpiewa magnetofon). Żadna wielka poezja nie znosi pompy, a już najmniej Słowacki. Ta poezja pełna wewnętrznego napięcia wyrnaga subtelniejszych środków teatralnych, niż te, jakie zastosowano.

W przedstawieniu reżyserowanym przez Augusta Kowalczyka jest natomiast kilka dobrze zagranych ról. Z ogromną satysfakcją słucha się Elbiety Barszczewskiej grającej Rozę Wenedę, doskonale wypadł Bronisław Pawlik, jako Ślaz, dawno niewidziana Maria Homerska pięknie mówi wiersz i tworzy interesującą sylwetkę zbrodniczej Gwinony; w roli Lilli Wenedy, którą przed laty tak pięknie grała Elżbieta Barszczewska, dziś oglądamy Jolantę Wołłejko-Czengery, młoda i utalentowana aktorka z powodzeniem wywiązuje się z niełatwego zadania; braci Lelum i Polelum grają Stanisław Jasiukiewicz i Janusz Zakrzeński, a Derwida - Władysław Hańcza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji