Artykuły

Harfa Wenedów

Król Derwid ma w przedstawieniu Skuszanki twarz Adama Mickiewicza. Roza Weneda jest jedną z tych piękności epoki, które fascynowały salony i inspirowały poetów. Ślaz, to domorosły rezoner, usiłujący coś zarobić na filozofii. Tragedia "Lilla Weneda", zagrana w Teatrze im. Słowackiego w kostiumach z lat trzydziestych ubiegłego stulecia nie staje się przecież reżyserskim rebusem. Skuszanka uprzedza o swoich zamiarach paroma zdaniami z "Kordiana": "Oto Polska... Działaj teraz!" - mówi jeden głos. "Polacy!" - woła drugi.

Kordian i Doktor, nazwani w programie "osobami spoza dramatu", wchodzą więc w emigracyjną Polskę, pomiędzy ludzi, rozsadzonych niby na zebraniu towarzyskim w salonie czy klubie. Tyle, że ściany tego wnętrza przypominają ściany grobowca, a zgromadzeni zdają się dzielić na niechętne zbliżeniu grupy. Obraz, w którego kompozycji istotną rolę odgrywają, obok kostiumów, rekwizyty-znaki historii narodowej, stopniowo ożywa. Wtedy sprawa częściowo się wyjaśnia: "Lilla Weneda" uwolniona od sztafażu romantyczno-operowego będzie studium o duszy anielskiej i czerepie rubasznym.

Punktem wyjścia inscenizacji jest kostium. Rozpatrywanie tego przedstawienia w kategoriach jednego pomysłu byłoby jednak niesprawiedliwym pomniejszeniem. Skuszance chodzi zarówno o "Lillę Wenedę", interpretowaną jako świadectwo społecznych doświadczeń Słowackiego, jak i o cały nurt tradycji teatralnej, związanej głównie z dziejami scenicznymi Wyspiańskiego. Innymi słowy, chodzi zarówno o udowodnienie, że dramat wysnuty z legend i pieśni odbija pewne układy charakterystyczne dla rzeczywistości emigracyjnej w dziesięć lat po Powstaniu Listopadowym, jak i o wskazanie aluzjami teatralnymi genealogii późniejszych motywów, sytuacji archetypicznych polskiej literatury dramatycznej.

Dla "Lilli Wenedy" stroi więc Skuszanka narodową scenę. Nie jest przypadkiem, że wśród szabel, zbroi i kontuszów, wśród sztandarów, wieńców i orłów, zdobiących tarczę i czapki ułańskie, rozgrywają się sceny, jakby wprost skomponowane dla "Wyzwolenia" Wyspiańskiego. Mamy do czynienia z literacką i teatralną syntezą, w wyniku której temat "Polacy", sfabularyzowany w historii Wenedów i Lechitów, a przedstawiony w prekursorskim ujęciu Słowackiego, w kontekście paru jego dzieł, przekształca się i w dramat polityczny emigracji paryskiej, i dramat narodowego "sposobu bycia"; paraliżujących działanie rozgrywek, osobistych zawiści i małych intryg. Jednocześnie nie jest to, jak mogłoby się wydawać z pozoru, teatr w teatrze. Przenikanie osjanicznej tragedii i rzeczywistości popowstaniowej dokonuje się na innej zasadzie. Kiedy nieruchome tableau zaczyna żyć, kiedy aktorzy zaczynają opuszczać swoje miejsca w fotelach, przy stołach, i występować jako postaci z "Lilli Wenedy", nie grają ani wobec siebie, ani nawet wobec świadka - Kordiana. Grają "normalne" przedstawienie dla widowni, tyle że od początku dwupłaszczyznowe, dwuwartościowe, wymagające od odbiorcy ciągłego konfrontowania znaczeń tekstu i fabuły ze społecznością, do której może się ten

tekst i fabuła odnosić. Utwór dramatyczny pod tytułem "Lilla Weneda" to forma ujawniająca postawy polityczne i mentalność określonych grup.

Uzasadnienie w przedstawieniu tej ostatniej tezy stanowi główny punkt obrony dzieła, bliskiego spisania na straty w repertuarze teatralnym. Takie uzasadnienie nie było jednak całkiem proste. Jeśli nawet w "Lilli Wenedzie" udaje się znaleźć odbicie świata, z którym stykał się Słowacki, dochodzi się do niego drogą co najmniej pośrednią. A przecież poeta, mając ochotę ujawnić to, co myśli o rodakach, wypowiadał się wprost. Skuszanka wykorzystuje więc to jako dodatkowy argument. Wprowadza do inscenizacji część "Grobu Agamemnona", fragmenty z "Podróży do Ziemi Świętej". O tych samych sprawach scena mówi i symbolami, i publicystyką. Całość zbliża się do "Beniowskiego". Jasność zamierzeń sprawia, że literacki wywód reżysera, określony historycznie i dydaktycznie, przyjmuje się bez oporów.

Okrojeniu musiała ulec sama "Lilla Weneda". Została zsyntetyzowaha w działaniach ujawniających postawy protagonistów, w stanowiącej oś dramaturgiczną rozgrywce o harfę. Harfa Wenedów jest dla Skuszanki znakiem tej samej wartości, co złoty róg. Czarodziejski instrument Derwida, to ostatnia szansa zebrania sił do walki. Scenę oczekiwania na harfę Skuszanka ustawia tak, by nie było wątpliwości, że nie Jasiek z "Wesela", ale Ślaz pierwszy pokpił sprawę. Przedstawienie wyodrębnia wyraźnie trzy grupy (wymienione w programie jako "prawa", "lewa" i "środkowa"): żyjącą poetyckimi uniesieniami grupę wyznawców Derwida; zaczepną, zadufaną w sobie, ograniczoną horyzontem własnej zagrody grupę Lecha; lawirującą między nimi grupę Gwalberta i Ślaza, z zastrzeżeniem, że na jej ideologa wyrasta Ślaz. Ten Ślaz (Wojciech Ziętarski), na scenie krakowskiej nieomal stale obecny, zawsze gotowy do przejścia na stronę silniejszego, oportunista rozsądny lub też racjonalista kompromisowy, w najlepszej formie schodzi z pobojowiska...

Inscenizacja Skuszanki nie stanowi oczywiście uniwersalnej recepty na Słowackiego. Jak zwykle w takich przypadkach znakomity rezultat jest wynikiem bardzo osobistych przemyśleń. Takim przemyśleniom zawdzięczamy ciągle jeszcze pasjonujące spotkania z dramatem romantycznym, Krakowska

"Lilla Weneda", to znowu sukces literatury, której wielkością była ostrość" sądu. Kryła ona w sobie zresztą pewne niebezpieczeństwa: "... a gdybyś widział na mnie idące węże - pisał Słowacki do Krasińskiego - weź w rękę harfę Lilli Wenedy i przemień te gady w słuchaczów...".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji