Artykuły

"Lilla Weneda" po latach

Toruński Festiwal Teatrów Polski Północnej rozpoczął się w tym roku w niezgodzie z tradycją. Utarło się bowiem, że dopiero na zakończenie FTPP organizatorzy prezentowali widowni spektakl wybrany z najciekawszych realizacji, jakie powstały poza objętą konkursem mapą teatralnej Polski. Tym razem stworzono klamrę postanawiając XXVII festiwal rozpocząć i zakończyć przedstawieniami zaproszonymi. I tak w inauguracyjny wieczór obejrzeliśmy bezdomny obecnie Teatr Narodowy ze spektaklem "Lilli Wenedy" Juliusza Słowackiego opracowanym i wyreżyserowanym przez Krystynę Skuszankę w scenografii Władysława Wigury.

Przedstawienie to, od momentu premiery w końcu ubiegłego roku dość głośne przede wszystkim ze względu na nietradycyjną, a nader trafną filologiczną i sceniczną interpretację zapomnianego już prawie przez teatr dramatu, stanowi w zasadzie powtórzenie krakowskiego widowiska sprzed 12 lat. Realizację tę przygotowaną przez Krystynę Skuszankę w Teatrze im. Juliusza Słowackiego prawie jednogłośnie uznano wówczas za wydarzenie przywracające teatrowi polskiemu i współczesnej widowni prawie nie grany już dramat. Skuszanka zobaczyła bowiem "Lillę Wenedę" nie jako tonący w nieznośnych odmętach romantycznej maniery i fantazji "archeologiczny" utwór z pradziejów narodu, ale jako sarkastyczną - jak to określiła - "tragiszopkę", w której kostium Lechitów i Wenedów przywdziali współcześni pisarze, popowstaniowi emigranci końca lat trzydziestych ubiegłego wieku. Na tę dwoistość "Lilli Wenedy", tragedii mówiącej z jednej strony o sprawach, których widownią będą przyszli czytelnicy kronik narodu i kraju, z drugiej zaś stanowiącej bolesny rozrachunek z rzeczywistością otaczającą Słowackiego zwracali wprawdzie uwagę wybitni historycy literatury (m.in. Julian Krzyżanowski), ale teatr z tych sugestii przez lata skorzystać nie chciał lub nie potrafił.

Dlatego też krakowskie przedstawienie Skuszanki ukazujące "Lillę" odczytaną jako kontynuację "Kordiana", w ścisłym związku z "Grobem Agamemnona" (jak zresztą chciał poeta), a ukształtowaną scenicznie jak psychodramę odgrywaną przez paryskich emigrantów w 10 lat po tragedii Powstania Listopadowego - stało się wydarzeniem nieledwie szokującym.

W 11 lat później reżyserka zdecydowała się na powtórzenie krakowskiej "Lilli" pisząc w programie teatralnym obecnej realizacji: "Nie umiałabym znaleźć w polskiej literaturze dramatu mówiącego więcej i odważniej o nas, Polakach lat osiemdziesiątych niż ten dramat wielkiego romantyka. (...) Przed kilkunastu laty mówił on o historii, dziś dotyka naszych jeszcze nie zagojonych ran". Remake dramatu Słowackiego w Teatrze Narodowym różnić się miał od pierwowzoru - poza drobnymi korektami - przede wszystkim przesunięciem akcentów, aktualizacją aluzji. Zamierzenie to sprawdziło się jednak zaledwie połowicznie. "Lilla" lat osiemdziesiątych jest co najwyżej dyskontowaniem wcześniejszego sukcesu, nie sądzę, aby (jak wcześniejsza) budziła jednoznaczne zachwyty, szokowała pomysłem czy aktualnością - chyba że na zasadzie filologicznej szarady odkrywającej w mało zwanym dramacie dalsze jeszcze tropy i potencjalne możliwości.

Jego aktualność w sferze aluzji jest chyba problematyczna także dlatego, że aktorsko wyartykułowana znacznie słabiej niż w przedstawieniu krakowskm. Toteż - nawet doceniając niewątpliwe historyczne nowatorstwo inscenizacji - spektakl wydawać się musi z lekka anachroniczny, częściowo tylko zachowujący zbieżność emocjonalną z duchem współczesności.

Stało się tak i dlatego, że aktorzy Teatru Narodowego - jako zespół dobrze prowadzeni - pojedynczo nie zawsze potrafili sprostać trudnym, dwoistym (postać z dramatu i uczestnik psychodramy) zadaniom interpretacyjnym. Stąd też aktorstwo przedstawienia było niejednolite stylistycznie, zaś chwilami nadmiar ekspresji stosowanej szczególnie przez aktorki sprawiał wrażenie prawie nieznośne, bo zupełnie nie do przyjęcia w inscenizacyjnej koncepcji. Na tym tle - niestety - tryumfy święciła rodzajowość i komizm Ślaza, którego Wieńczysław Gliński wykreował niemalże na naczelną figurę dramatu. Był to zresztą oczywisty skutek wmontowania w co najwyżej średni zespół indywidualności aktorskiej. Tyle tylko, że nie Ślaz jest głównym bohaterem "Lilli Wenedy", nawet takiej, w której treści satyryczne przysłaniają romantyczną balladę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji