Artykuły

Na wieki wieków amant

Łapicki cierpiał na syndrom Grety Garbo, która rzuciła kino w wieku 36 lat: nie chciał niczego robić za długo. Mówił, że człowiek jest jak jogurt, też ma termin ważności. Obiecał żartobliwie, że w setne urodziny zagra Starego Wiarusa - pisze Jacek Szczerba w Gazecie Wyborczej.

Nie żyje wybitny aktor Andrzej Łapicki. 11 listopada skończyłby 88 lat. Na wieki wieków amant - mówiono o nim. Podczas wojny studiował w tajnym Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej. Grał w filmach Andrzeja Wajdy ("Wesele", "Wszystko na sprzedaż") i Tadeusza Konwickiego ("Jak daleko stąd, jak blisko"). W teatrze uwielbiał Aleksandra Fredrę, w którego sztukach występował, i które wystawiał jako reżyser. Był rektorem warszawskiej PWST, dyrektorem warszawskiego Teatru Polskiego, posłem na Sejm (1989-91) i prezesem Związku Artystów Scen Polskich.

Kobiety go uwielbiały. Jego pierwszą żoną była Zofia Chrząszczewska (zmarła w 2005 r.), z którą ma córkę Zuzannę. Gdy w 2009 r. ożenił się z o 60 lat młodszą teatrolog Kamilą Mścichowską stał się ulubieńcem prasy kolorowej. Karierę aktorską zakończył w 2012 r. występem w serialu "M jak miłość".

***

Andrzej Łapicki miał specyficzny, niski głos. Idealny do czytania powieści. Był on ponoć konsekwencją defektu w budowie nosa - Łapickiemu zalecano nawet operację. Na szczęście nigdy jej nie zrobił.

Łapicki żartował, że jego największym życiowym sukcesem było czytanie w radio, w 1955 r., kryminału Andrzeja Piwowarczyka "Królewna". Cała Polska zamierała wtedy przy odbiornikach śledząc jak kapitan milicji Gleb ściga wampira, zabójcę kobiet. - "W knajpie w Sopocie kelner stawiał mi koniaki błagając, bym zdradził, co będzie dalej" - wspominał Łapicki. - "Ale ja sam tego nie wiedziałem, bo tekst odcinka dostawałem pół godziny przed nagraniem".

Łapicki czytał powieści w studio na Myśliwieckiej w Warszawie. Tam też nagrywał słuchowiska ze swoim mentorem - dyrektorem Teatru Polskiego Radia Michałem Meliną. To był przedwojenny aktor, dawny szef Polskiego Radia w Wilnie.

- "Spotykaliśmy się w niedzielę o 8 rano" - mówił Łapicki. - "Melina uważał, że w niedzielę rano mężczyzna nie może siedzieć w domu, bo wtedy żony gotują zupę. Do 14 nagrywaliśmy trzy słuchowiska, które przeważnie on sam pisał. Przerabiał np. nowelki z Przekroju . Nikt wtedy nie myślał o prawach autorskich. Melina nie uznawał powtórzeń - jeśli jakiś aktor się sypnął, to tak to szło na antenie. Po robocie Melina brał mnie dorożką na wino, koło dzisiejszej Dziekanki na Krakowskim Przedmieściu. Upijał mnie z przyjemnością, opowiadając o życiu i o kobietach. Był znawcą życia".

Gdy Łapicki czytał w radio powieści w studio siedział tylko dyżurny. - "Ciemna salka, zapalona lampka, zasada jest taka, że trzeba czytać jakby dla jednego słuchacza" - tłumaczył Łapicki. - "Wtedy to intymnie wychodzi. Czyta się wprost do ucha. Odcinki były po 20 minut, a nawet półgodzinne. Na jeden raz mogłem przeczytać góra cztery. Lubiłem to. W Królewnie innym głosem czytałem kwestie wampira, innym kapitana milicji. To Jan Kurnakowicz zgłosił kiedyś zastrzeżenie: Przepraszam bardzo, dlaczego ja dostaję tylko jedną stawkę, skoro ja czytam za pięć osób. Powinienem dostawać pięć razy więcej . Było w tym sporo racji".

Hamlet nie dla niego

Łapicki urodził się 11 listopada 1924 r. w Rydze. Jego rodzina wędrowała wówczas ze Wschodu do Polski. Dziadek Antoni budował kolej transsyberyjską, ojciec Borys studiował w Moskwie, był profesorem prawa rzymskiego. Na biurku ojciec trzymał "Wesele" Stanisława Wyspiańskiego - zaznaczał w nim różne fragmenty, a mały Łapicki to czytał.

Talent artystyczny przejawiała jednak jego matka - Zofia, która, w 1911 r., w Finlandii, podczas podróży poślubnej, spotkała słynnego rosyjskiego teoretyka teatru Konstantego Stanisławskiego. Mówiła przed nim kilka wierszy. Stanisławski zachęcał ją do aktorstwa. Bezskutecznie.

W Warszawie Łapicki chodził do elitarnego gimnazjum im. Stefana Batorego. Marzył o dziennikarstwie sportowym i pisał powieści kryminalne w odcinkach. - "Na dużej pauzie czytałem je kolegom" - wspominał. - "Co dwa, trzy dni był nowy odcinek. Akcja oczywiście toczyła się w Anglii, w wyższych sferach. W jednej powieści wymyśliłem, że morderstwo zostało popełnione w czasie tańczenia bardzo modnego w 1939 r. lambeth walka. Jest tam figura, w której pary się odwracają i idą tyłem do pianisty. Wymyśliłem więc, że to pianista zabija grając melodię jedną ręką. Koledzy uznali, że to wspaniały numer".

Maturę zrobił na tajnych kompletach w 1942 r. Wtedy też zaczął studia w tajnym Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej. Aktorstwo wzięło się trochę z przypadku. W teatrzyku amatorskim na Kolonii Staszica rozchorował się amant. Kolega zaproponował jego. Łapicki się zgodził, bo liczył, że będzie spędzał czas z ładnymi dziewczynami. Artystki muszą być przecież ładne. Wspominał: - "Robiliśmy sztuczkę Fredry syna Posażna jedynaczka . Reżyserowała córka Zelwerowicza - Lena, zawodowy reżyser. Powiedziała mi: Pan ma coś w sobie, pan powinien się tym zająć . I ja na swoje nieszczęście wziąłem to na serio".

Na egzamin do PIST-u poszedł "na trzeciego", bo to jego koleżanka i kolega bardziej byli tym zainteresowani. Dyplom zdobył już po wojnie, w Łodzi, u Aleksandra Zelwerowicza: - "Zelwerowicz każdego z przemaglowanych młodych aktorów prosił potem na rozmowę. Nigdy nie zapomnę tej rozmowy. Nie tylko ocenił to, co zrobiłem, powiedział jeszcze, co powinienem robić w przyszłości. Przewidział też dokładnie, jak będzie wyglądało moje życie w teatrze. Przewidział wszystkie moje klęski i ewentualne osiągnięcia. Mówił, że nie powinienem grać postaci romantycznych".

Łapicki sam zresztą szybko pojął, że Kordian, Hamlet, ani król Lear nie są dla niego. W teatrze debiutował, jako statysta, 6 lutego 1945 r. w wystawianym w Krakowie "Weselu". - "Wszedłem na scenę z kosą. To było niezapomniane wrażenie. Potem pojechaliśmy do Katowic i do Łodzi. Wtedy już zagrałem w Weselu Staszka. No i zostałem na parę lat w tym interesie".

Do 1948 r. grał w Teatrze Wojska Polskiego w Łodzi. W 1949 r. Erwin Axer zaangażował go do Teatru Współczesnego w Warszawie, gdzie był do roku 1964, a potem jeszcze w latach 1966-72. W Teatrze Narodowym, u Adama Hanuszkiewicza, grał od roku 1972 do 1980. Dwa razy znalazł się w Teatrze Dramatycznym (1964-1966 i 1982), z którego odszedł ostatecznie, gdy, w stanie wojennym, władze pozbawiły funkcji dyrektora Gustawa Holoubka.

W latach 1983-1989 był w Teatrze Polskim u Kazimierz Dejmka, by w roku 1995 na cztery sezony samemu przejąć rządy na tej scenie.

Kochany kłamca

Aktorstwo teatralne Łapickiego zauważono, gdy zagrał Freda w "Ladacznicy z zasadami" (1948) Jean-Paula Sartre'a, u Axera w Łodzi. Ze swoją urodą amanta i przedwojennymi manierami w okresie stalinowskim nadawał się jednak głównie do ról wrogów klasowych. W "Trzydziestu srebrnikach" Howarda Fasta (1952) był agentem FBI, a "Domku z kart" (1953) Emila Zegadłowicza, pamflecie na II RP, zakłamanym Starostą.

Uratowała go dopiero Odwilż 56 roku. Wtedy błysnął zagrawszy bliźniaków - Horacego i Fryderyka - w "Zaproszeniu do zamku" Jeana Anouilha, w reżyserii Stanisława Daczyńskiego. Tu określił swój styl aktorski - lekkość, wdzięk, ironia, a nade wszystko dystans do kreowanej postaci.

Następny przełom to rola Eisenringa w sztuce Maxa Frischa "Biedermann i podpalacze" (1959), u Axera. Oszpecił się w niej charakteryzacją, był zarazem demoniczny i groteskowy. Jan Kott napisał, że Łapicki ma tutaj "urzekającą skalę głosu, dystynkcję i nową intelektualną jadowitość. Jego przedzierzgnięcia w epilogu z pseudokardynała w łysego Belzebuba i patologicznego kelnera były aktorskimi majstersztykami".

Najpewniej czuł się współpracując z Aleksanderm Bardinim. To pod jego opieką w "Kochanym kłamcy" Jerome'a Kilty'ego (1961) w wielkim stylu zagrał George'a Bernarda Shawa. Gdy szykowali ten spektakl Łapickiemu zmarła matka. Wspominał: - "Bohater sztuki ma w pierwszym akcie cyniczny monolog, jak to u Shawa, o pogrzebie swojej matki. Taki techniczny, zimny opis ze szczegółami - jak palono zwłoki, itd. Wracam na próbę po ciężkich osobistych przejściach, a Sasza (Bardini - j.sz.) mówi mi: - Dziś nie robimy pierwszego aktu, zrobimy go za tydzień . - Dlaczego? - pytam. - Wiesz, nie jesteśmy w nastroju... . - Dlaczego? Zaraz! - przerywam mu. - Właśnie, że to zrobimy. Ja się zachowam profesjonalnie . Uparłem się, choć Bardini był dla mnie czuły jak niańka, nie chciał mi sprawić przykrości. Strasznie go od tamtego momentu szanowałem".

W 1965 r., w studenckim Teatrze Satyryków, Łapicki wykonał monodram wg opowiadania Mariana Brandysa"Sposób bycia". Reżyserował Jerzy Markuszewski. - " Sposób bycia jest o nieudaczniku, o facecie, któremu nic nie wychodzi" - mówił Łapicki. - "Pomysł Markuszewskiego polegał na tym, że obsadził mnie, kogoś z miną człowieka, któremu wszystko wychodzi. Wiem, że mam taką minę, bo hodowałem ją od 16 roku życia. I ten kontrast podobno świetnie wypalił. Byłem zresztą odpowiednio ucharakteryzowany, z zarościkiem, ubrany na szaro, w łachach. Bardzo lubiłem to grać".

Mała klasyka i polityka

W 1957 r., w teatrze Axera, Łapicki spróbował reżyserii - w "Uśmiechu Giocondy" Aldousa Huxleya. Zajmował się nią do roku 2006. Jak reżyserował? Dyskretnie. Od inscenizacyjnego efekciarstwa wolał dbałość o słowo. Jego domeną była tzw. mała klasyka. Mówił przed laty: - "Oczywiście, uznaję wyższość Juliusza Słowackiego nad Tadeuszem Rittnerem, ale jednocześnie wiem, że nie zrobię dobrze Słowackiego i po prostu nie biorę się za to. Wydaje mi się natomiast, że dobrze rozumiem Rittnera, Perzyńskiego, Zapolską, Kisielewskiego. Lubię tę epokę".

Gdy wprowadzono stan wojenny Łapicki poparł aktorski bojkot telewizji. Samego słowa "bojkot" nie lubi, obstaje przy terminie "wstrzemięźliwość". W 1990 r. mówił: - "Czy można się dziwić, że aktorzy po prostu nie chcieli pokazywać swoich twarzy w zamalowanym na zielono okienku, uznanym przez społeczeństwo za massmedium władzy wówczas represyjnej?".

Sam zagrał w 1982 r. zabójcę biskupa Thomasa Becketa, w "Mordzie w katedrze" Thomasa Stearnsa Eliota, w reżyserii Jerzego Jarockiego, wystawionym w warszawskiej archikatedrze św. Jana. W jego reżyserii wyraźnie polityczny charakter miały dwa spektakle wg Władysława Terleckiego - "Dwie głowy ptaka" (1982, Teatr Dramatyczny), o Aleksandrze Waszkowskim, powstańczym naczelniku Warszawy, w 1863 r., który wydał Rosjanom skarb Królestwa, przekreślając szanse polskiego zrywu, i "Cyklop" (1989, Teatr Polski), gdzie Łapicki wcielił się w Starego, postać wzorowaną na margrabim Wielopolskim.

Kwiaty za Fredrę

Aleksander Fredro to idol Łapickiego. Tenże żartował, że czasem wydaje mu się, że sam napisał "Śluby panieńskie". - "Przede wszystkim przeczytałem całego Fredrę" - mówił. - "U niego najpiękniejszy jest wiersz, zaklęta jest cudowna melodia polskiego języka. Lubię jego sztuki wierszem, te napisane prozą uważam za nudne. Nie cenię ani Pana Jowialskiego , ani Wielkiego człowieka do małych interesów . No powiedzmy Damy i huzary jeszcze ujdą. Za największe, zupełnie niedocenione dzieło Fredry, uważam Trzy po trzy , pamiętnik napisany z niesłychanym poczuciem humoru, dystansem do świata, życia i wszystkich jego okropności".

Łapicki czuł charakterologiczne powinowactwo z Fredrą. Podobało mu się, że po ataku Seweryna Goszczyńskiego hrabia zdecydował się pisać wyłącznie do szuflady.

W 1963 r. Łapicki zagrał Birbanckiego w "Dożywociu", w reżyserii Jana Kreczmara, mając u boku Tadeusza Łomnickiego, jako Łatkę. Gdy jako major, w "Trzy po trzy" (1973), u Hanuszkiewicza, wystąpił w Moskwie, na scenę rzucano mu kwiaty. Sam wystawiał Fredrę ponad 20 razy. Barbara Osterloff tak pisała o tym, w 1995 r., w piśmie "Teatr": - "Łapicki znacznie zmienił sposób, w jaki początkowo czytał Fredrę. Kiedyś próbował to robić z dystansem, z przymrużeniem oka, dającym o sobie znać m.in. w żartobliwej scenografii. Dzisiaj dowcipu i żartu szuka przede wszystkim w zasadzkach Fredrowskiego wiersza, nie bawiąc się w żadne zbędne dodatki (...) Śluby panieńskie , zrealizowane w roku 1984 w Teatrze Polskim w Warszawie, przeszły już do historii polskiej sceny jako jedno z najświetniejszych przedstawień w scenicznej tradycji Fredry. Na plan pierwszy wysunął się tutaj wiersz - aktorzy nim ze sobą naprawdę rozmawiali i on dyktował nie tylko tempo i rytmy, ale sposób zachowania postaci".

Gdy Łapicki zobaczył "Magnetyzm serca" Grzegorza Jarzyny, swobodną interpretację "Ślubów panieńskich", omal nie dostał zawału. Ale potem rzecz pochwalił. Za rolę Radosta, w tychże "Ślubach...", w Teatrze Powszechnym (1995), którą pożegnał się ze sceną, dostał nagrodę na XX Opolskich Konfrontacjach Teatralnych. Za to na pożegnanie z reżyserią wybrał sobie drobiazg Fredry - "Z Przemyśla do Przeszowy", który przerobił na "EuroCity". Spektakl chodzi do dziś w Polskim.

Habemus Łapam

Łapicki, zwany przez przyjaciół Łapą, nie bał się wyrazistych sądów. Mówił, że był w I lidze aktorskiej, ale nigdy nie wspiął się na aktorski Olimp. Gdyby jeszcze raz miał decydować o wyborze zawodu nie zostałby aktorem.

Uważał, że inteligencja przeszkadza w graniu, bo stoi w sprzeczności z tym, co powinno cechować aktorstwo: bezwstydem, brutalnością, brakiem ograniczeń. Są oczywiście wyjątki. Gustawowi Holoubkowi inteligencja pomaga.

W 1947 r. Łapicki popełnił największy życiowy błąd - został lektorem Polskiej Kroniki Filmowej. Imponowało mu, że wygrał konkurs na lektora pokonując aktorów wyżej wtedy notowanych, m.in. Jana Świderskiego i Czesława Wołłejkę. Uciekł z tej posady, gdy już wreszcie mógł - w 1956 r., ale od własnego głosu powtarzającego stalinowskie brednie chyba nigdy nie zdołał się uwolnić. Przyjmował to z pokorą.

W 1953 r. zaczął uczyć w warszawskiej PWST. Był tam dziekanem Wydziału Aktorskiego (1971-1981) i rektorem (1981-1987 i 1993-1996). Gdy wybrano go na prezesa Związku Artystów Scen Polskich (lata 1989-1996) mówiono "Habemus Łapam". Udało mu się połączyć w jedno "podziemny i naziemny" zarząd tej organizacji.

Dostawszy w 1980 r. nagrodę "Trybuny Ludu" pieniądze z niej pochodzące wysłał Lechowi Wałęsie. Po wyborczym zwycięstwie nad Jerzym Urbanem w latach 1989-1991 był posłem na Sejm. Szybko zniechęcił się do polityki - gdy pod koniec kadencji Bronisław Geremek zapytał kto wie, że nie będzie kandydował po raz drugi, pierwszy podniósł rękę.

Staruch z Muppet Show

Był nieprzystępnym pesymistą. Dość powiedzieć, że jego życiowym credo długo było zdanie - "Nikt nie pozna co dzieje się we mnie naprawdę". W dni powszednie o 11 spotykał się w kawiarni Bliklego na Nowym Świecie z Tadeuszem Konwickim i Holoubkiem. Mówił, że zgryźliwie komentują bieżące wydarzenia niczym para staruchów z "Muppet Show".

Od Juliusza Osterwy nauczył się, że aktora najpierw trzeba chwalić, a dopiero potem ganić. W 1948 r. zobaczył wielkiego Francuza Louisa Jouveta w roli Arnolfa, w "Szkole żon" Moliera. Pomyślał, że poczuje się spełniony, gdy sam ją kiedyś zagra. Zrobił to w 1979 r. w Narodowym.

Łapicki cierpiał na syndrom Grety Garbo, która rzuciła kino w wieku 36 lat: nie chciał niczego robić za długo. Mówił, że człowiek jest jak jogurt, też ma termin ważności. Obiecał żartobliwie, że w setne urodziny zagra Starego Wiarusa. Rzuciwszy granie pisał felietony w "Teatrze". Mówił: - "Aktorstwo przestało mnie bawić, jakoś po pięćdziesiątce, kiedy zobaczyłem, że muszę się uczyć. Przedtem się nie uczyłem, wystarczyło, żebym przeczytał tekst kilka razy i umiałem go automatycznie. Mogłem go potem skorygować, ale już umiałem. Jezu, co to za głupi zawód, że ja muszę się cudzych słów uczyć! Póki mi się wydawało, że to są moje słowa, bo ledwo je przeczytałem to już umiałem, to było wesoło. Ale żebym wiedział, że trzeba się uczyć tekstu, to bym się nigdy nie zainteresował aktorstwem.

Kiedyś byłem znany z mojej świetnej pamięci. Nawet Zelwerowicz mnie wyzwał. On przeszedł do historii teatru, jako ten, który miał najlepszą pamięć - raz czytał, a potem egzemplarz wrzucał w dziurę w scenie. Powiedział do mnie: Podobno pan ma świetną pamięć, to proszę się na jutro nauczyć całego Świętoszka . O ósmej rano będę tu siedział, pan przyjdzie i zacznie od początku, zobaczymy czy ta pana pamięć nie jest przereklamowana. Przesiedziałem parę godzin i nauczyłem się, wielka rzecz, miałem wtedy 21 lat. Rano stanąłem przed nim. No ciekawe, ciekawe, słucham . Więc ja mówię: Akt pierwszy, scena pierwsza, wchodzi ten i ten..., scena druga..., scena trzecia... . W połowie aktu już się załamał: Dosyć, dosyć - szarlataneria! . Wściekł się na mnie strasznie".

Znaczy kapitan

- "Z pewnością mogę powiedzieć, że film to niespełniona dziedzina mojej działalności. Nie wypowiedziałem się jako aktor filmowy w pełni, nie zaistniałem jako reprezentant swojego pokolenia. Film to moja nie wypełniona karta". To słowa Łapickiego. Czy do końca słuszne?

Debiutował w "Zakazanych piosenkach" (1946) Leonarda Buczkowskiego. - "Tam odbył się zamach na skrzypka, niemieckiego konfidenta, w którym brałem udział. Ryksza wyjeżdżała, padały strzały. Trwało to jeden wieczór. Potem na tej samej, trochę przecharakteryzowanej ulicy odbębniłem jeszcze ze trzy filmy (...) Przez następne lata grałem takie rzeczy, że określenie mało ciekawe jest eufemizmem. Np. alfonsa w Dwóch godzinach Stanisława Wohla i Józefa Wyszomirskiego".

W latach 60. występował w filmach Jana Rybkowskiego ("Dziś w nocy umrze miasto"), którego nazywał z przekąsem swoim Fellinim, a siebie jego Mastroiannim. W "Życiu raz jeszcze" (1964) Janusza Morgensterna był pilotem RAF-u uwięzionym po powrocie do kraju. Ale najważniejsi dlań filmowcy to Konwicki i Andrzej Wajda. W "Salcie" (1965) tego pierwszego zagrał świetny epizod pijaczyny Pietucha, który gwiżdże na kobiety i... te do niego przybiegają. Oniryczny rozrachunek pokolenia z lat 20. - "Jak daleko stąd, jak blisko" (1971) - to już rola główna. W "Lawie" (1989) Konwickiego pokazał się jako Car.

We "Wszystko na sprzedaż" (1968) zagrał niejako alter ego Wajdy. W "Weselu" (1972) jest Poetą, a w "Panu Tadeuszu" (1999), jako ksiądz, udziela ostatniego namaszczenia umierającemu Jackowi Soplicy (Bogusław Linda).

Pamięta się go również ze zręcznych kryminałów. W "Lekarstwie na miłość" (1966) Jana Batorego tropi fałszerzy pieniędzy, zaś "Gdzie jest trzeci król" (1967) Ryszarda Bera walczy z szajką przemytników dzieł sztuki. Co ciekawe, w obu filmach staje mu na drodze Kalina Jędrusik, i w obu ma stopień kapitana milicji.

Mówił: - "Chłód potrzebny do takich ról mam po ojcu. Przydawał mi się w życiu zawodowym, i w prywatnym też. Jak zrobię takie zimne czy, postawię przed sobą ścianę , to nikt się przez nią nie przebije. Robię się wtedy niemiły, ludzie przede mną uciekają. Dejmek to chytrze podpatrzył. Powiedział mi pewnego razu: Wiesz, chciałbym, żebyś w tej roli miał takie ciężkie, ołowiane spojrzenie. Kiedyś, jak coś ci się nie spodobało, spojrzałeś tak na mnie i ja się natychmiast przestraszyłem. Była w tym jakaś niedostępność. Użyj tego teraz ".

Schodzenie z traktora

Parę filmów mu uciekło. Miał grać w "Nożu w wodzie", ale Axer nie puścił go z teatru, szykowali "Zamek w Szwecji". Polański wziął Niemczyka. Wajda proponował mu Koraba w "Kanale". Łapicki odmówił, bo jechał z teatrem do Paryża, a poza tym był w próbach ważnego dlań "Zaproszenia do zamku". U Wajdy zagrał Janczar. Łapicki uważa, że nie byłby tak wzruszający jak on.

Poradnik matrymonialny-A.Janowska,A.Łapicki

Wspominał też inny telefon Wajdy: - "Peter Bogdanovich robi film w Paryżu, chce ciebie do dużej roli, bo widział Wesele . Ale nie wie jak ty teraz wyglądasz (bo to było pięć lat po Weselu ). Włóż swoje tegoroczne zdjęcie w kopertę i daj stewardesie na Okęciu. Od niej ktoś to odbierze na lotnisku w Paryżu". Dostęp do stewardes był wtedy trudny, taka "nielegalna" poczta wyglądała podejrzanie, ale Łapicki zrobił, co trzeba. Z filmu Bogdanovicha nikt się nigdy nie odezwał.

- "Kiedyś pewna arystokratyczna Niemka postanowiła sfinansować film kręcony w Polsce" - mówił Łapicki. - "Ale tak naprawdę chodziło jej o to, by zobaczyć swój dawny majątek pod Koszalinem. Mnie zaproponowała rolę traktorzysty w tym majątku. Byłem wtedy posłem. To nie jest rola dla mnie - tłumaczyłem jej. - Ludzie będą się śmiali, że zsiadam z traktora. Ale gdy ona usłyszała jak mówię po niemiecku, to tak mnie zbajtlowała, że zagrałem. Film nazywał się Gęsiowisko . W Warszawie miał tylko jeden pokaz, w Instytucie Goethego. Jak zsiadałem z traktora, to w sali rozległ się śmiech. Niemka się do mnie odwróciła. Nie rozumiała tego. Na premierze w Bonn zjawił się cały tamtejszy high life. Potem Niemka mówi mi: - Mam dla ciebie nowy scenariusz, będziemy to robić w lecie. Sean Connery zagra główną rolę, ty będziesz polskim profesorem. Connery? - niedowierzałem. Sean to mój bliski przyjaciel - odpowiedziała. - Już się zgodził, dostosujemy się do jego terminów. Niestety Niemka dostała nagle raka i film nie powstał".

Trudne początki

Powodzenie Łapickiego u kobiet było wprost legendarne. Ale to był mężczyzna dyskretny. Na ten temat wyłącznie milczał. No, wypowiedział się kiedyś o swych "początkach": - "Pierwsze wtajemniczenie praktyczne przeżyłem dzięki kuzyneczce na Wileńszczyźnie. Jechaliśmy sobie na spacerek linijką - to taki bardzo ładny pojazd, wygląda jak kanapka na czterech kołach, jedzie się bokiem. Kuzyneczka zaczęła mi majstrować koło spodenek. Pytam: Co ty robisz? . A ona: Nic, nic. Pocałuj mnie, zobaczysz jak to przyjemnie . Wyrywam się, ale nie mogę uciec z jadącej linijki. Kuzyneczka była chyba o rok starsza. Za coś mnie tam łapała. I potem strasznie się śmiała, potwornie. Ta dziewczynka źle skończyła, zadawała się z jakimś Niemcem i Armia Krajowa ją rozwaliła".

Ważniejsze role Andrzeja Łapickiego.

***

Teatr:

- Kuba w "Weselu" (1945) Wyspiańskiego, w reżyserii Jacka Woszczerowicza

- Fred w "Ladacznicy z zasadami" (1948) Jean-Paula Sartre'a, w reżyserii Erwina Axera

- bliźniacy Horacy i Fryderyk w "Zaproszeniu do zamku" (1956) Jeana Anouilha, w reżyserii Stanisława Daczyńskiego

- Eisenring w "Biedermann i podpalacze" (1959) Maxa Frischa, w reżyserii Erwina Axera

- Shaw w "Kochanym kłamcy" (1961) Jerome'a Kilty'ego, w reżyserii Aleksandra Bardiniego

- bohater monodramu "Sposób bycia" (1965), wg Kazimierza Brandysa, w reżyserii Jerzego Markuszewskiego

- Stary w "Cyklopie" (1989) Władysława Terleckiego, we własnej reżyserii

- Radost w "Ślubach panieńskich" (1995) Aleksandra Fredry, we własnej reżyserii

Film:

- konspirator w "Zakazanych piosenkach" (1946) Leonarda Buczkowskiego

- Piotr w "Dziś w nocy umrze miasto" (1961) Jana Rybkowskiego

- pilot Piotr Grajewski w "Życie raz jeszcze" (1964) Janusza Morgensterna

- pijaczyna Pietuch w "Salcie" (1965) Tadeusza Konwickiego

- kapitan Andrzej w "Lekarstwie na miłość" (1966) Jana Batorego

- kapitan Berent w "Gdzie jest trzeci król" (1967) Ryszarda Bera

- Andrzej w "Jak daleko stąd, jak blisko" (1971) Konwickiego

- reżyser we "Wszystko na sprzedaż" (1968) Andrzeja Wajdy

- porucznik Gorczyński w "Jarzębinie czerwonej" (1970) Ewy i Czesława Petelskich

- Poeta w "Weselu" (1972) Wajdy [na zdjęciu z Wojciechem Pszoniakiem]

- doktor Tamten w "Zazdrości i medycynie" (1973) Janusza Majewskiego

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji